Szkolne lektury – ile to ma stron?
W MEN trwają prace nad nowym kanonem lektur. Mam nadzieję, że jednym z kryteriów będzie liczba stron. Im mniej, tym lepiej.
Obecnie w kanonie dominują grube i tłuste kobyły – książki liczące kilkaset stron. Na samą myśl, że trzeba to przeczytać, uczniowi robi się niedobrze. Przydałoby się trochę minimalizmu – poprzeczkę ustawiam na sto stron dla liceum, połowę tego dla podstawówki. Dłuższe dzieła nie powinny trafiać na listę lektur. I tak nikt ich nie przeczyta. Chce minister fikcji, niech wstawia kobyły.
Anna Zalewska, minister edukacji, jest polonistką, a to dla kanonu bardzo źle. Większość polonistów cierpi na literackie zboczenie, które objawia się skłonnością do czytania opasłych tomów. Też na to choruję. Jak utwór nie liczy co najmniej 500 stron, to nie chce mi się na niego patrzeć. Satysfakcję odczuwam dopiero przy tysiącu.
Z uczniami jest odwrotnie. Bywają wprawdzie wyjątki, czyli nastoletni zboczeńcy, jednak większość młodych ludzi wybiera minimum, książki chude jak łydka bociana. W imieniu tego pokolenia proszę panią minister o wprowadzenie do kanonu cienkich dzieł. Niech miarą będzie broszura.
Komentarze
@Tanaka, w poprzednim wpisie
Ależ oczywiście. Finlandia to inna mentalność, inna gęstość zaludnienia, inny klimat. Niemcy podobnie. To się tak dokładnie 1:1 nie da porównać i nie ma to nawet sensu. Problem jednak w tym, że Pisa studium to właśnie próba porównywania systemów nauczania w całej Unii na bazie takich samych kryteriów. Może udana, może nie ale i tak wykazała, że w nowym systemie polscy uczniowie jednak bardzo nadrobili w stosunku do reszty Europy. A teraz mamy powrót do systemu, który według właśnie jednolitych kryteriów się nie sprawdził. Jakichkolwiek systematycznych innych badań i porównań brak.
A porównywanie jabłek z gruszkami nie zawsze jest głupie bo ja na przykład wolę gruszki z przyczyn dla mnie obiektywnych.
Z tego co wiem to przy „grubej” lekturze w Niemczech wybiera się krótszy fragment kilkanaście lub kilkadziesiąt stron, ale potem się go bardzo dokładnie analizuje pod wieloma kątami np. styl, składnie, jakieś właściwe cechy dla pisarza, epoki itd..i to przynosi zdecydowanie więcej korzyści dla ucznia, a jak go to zaciekawi to przeczyta całość mając w głowie to co usłyszał na lekcji i już wie, że książka to nie tylko opowiedziana lepiej lub gorzej jakaś nudna, nieciekawa historia z przeszłości kompletnie idstająca od współczesności.
@gospodarz
„Satysfakcję odczuwam dopiero przy tysiącu.”
Literacko to raczej trudno będzie Panu wygodzić. Ostatnimi czasy trafił mi się po raz wtóry pięcioksiąg Clavella: każdy tom po mniej więcej 1200 stron. Adam Michnik wydał „Dzieła wybrane”, a „Kapitał” też duża książka. W innych sferach może być łatwiej: płace rosną, Polacy i Polki tyją… 🙂
@ZWO
> Problem jednak w tym, że Pisa studium to właśnie próba porównywania systemów nauczania w całej Unii na bazie takich samych kryteriów. Może udana, może nie ale i tak wykazała, że w nowym systemie polscy uczniowie jednak bardzo nadrobili w stosunku do reszty Europy<
PISA nie jest porównaniem systemów nauczania – jest porównaniem niektórych umiejętności uczniów, a na dodatek w Polsce dla celów propagandy sukcesu wybrano do pokazywania tylko te korzystniejsze wskaźniki. Jest za to faktem obiektywnym (są jeszcze na szczęście programy, podręczniki i egzaminy wstępne (żeby nie było gadania o ściągawkach i pomocy nauczycieli!), że w zakresie przygotowania matematycznego, fizycznego i chemicznego polski maturzysta chcący studiować stanowiące podstawę dzisiejszej cywilizacji technologicznej nauki techniczne, ścisłe, przyrodnicze i ekonomiczne jest do tyłu o MINIMUM 2 lata w stosunku do swojego rówieśnika z 4-letniego LO o podobnych planach. Bo PISA zaawansowania programowego nie mierzy tylko pewną zręczność i spryt rachunkowy na poziomie menedżera w sklepie Biedronki czy Mc Donaldsa … 😉 Na dodatek w imię pozorów (!) sukcesu w PISA polskie egzaminy zewnętrzne bardzo do nich upodobniono, więc kolejne roczniki są coraz lepsze nie merytorycznie, ale wyćwiczone w rozwiązywaniu tego rodzaju testów… 😉 Ot i źródła propagandowego "sukcesu" 😉
@belferxxx
Kłamiesz pod każdym względem. Szkoda czasu na odpowiedź.
@ZWO
Jakieś konkrety? Bo moim zdaniem brak ci argumentów więc kłamiesz … Wiesz chociaż, że PISA premiuje bardzo(!) małe różnice najlepszych i najsłabszych. To odzwierciedlenie DAWNIEJ dominujących w OECD (która PISA organizuje i firmuje) idei. Niestety życie, świat i gospodarka premiują najlepszych w swojej branży – fakt, że wykładający w Biedronce na półce chemię nieco lepiej liczą i czytają (po co – to za nich akurat robi automat) nie zrekompensuje długofalowych skutków braku w kraju wysokiej jakości inżynierów, ekonomistów, naukowców lekarzy etc.
Polonista i ojciec dziecka który nie wie, że o tym, czy coś zostanie przeczytane wcale nie decyduje objętość ani jakaś subiektywna „trudność” tylko treść.
Wystarczy dać zainteresowanym motoryzacją (chłopcom?) roczniki czasopism samochodowych czy motocyklowych aby się o tym przekonać.
„Poznaj Świat” był bardzo ciekawy, ale musiałem się mocno podszkolić w angielskim gdy w antykwariacie znalazłem coś, co pobiło go na głowę, czyli „National Geographic Magazine”.
Rosyjski stukałem gdy przeżywałem fazę szachową i absolutnie musiałem (czysty snobizm oczywiście) tak jak moi szkolni koledzy prenumerować „Шахматы в СССР’ i „64”.
Jedyny mój czas, gdy uczyłem się niemieckich słówek to wtedy, gdy przechodziłem fazę marynistyczną i wpadł mi w ręce „Taschenbuch der Kriegsflotten” z międzywojnia.
Każde pokolenie ma swoich ulubionych autorów. Niech czytają Harrego Pottera jak chcą. Albo cokolwiek co teraz jest na topie.
Ja z wypiekami na twarzy pochłaniałem „Złego”. „Gorzki smak czekolady Lucullus” już nie tak bardzo, część opowiadań mi się podobała, części nie zrozumiałem. Trudno winić dziesięciolatka.
Grube książki lubiłem bo to było wywanie. Wszystkie półki na regałach w moim jak i w pokoju rodziców zatkane były zbiorowymi wydaniami różnych pisarzy, tak modnymi w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Tak samo było w domu moich teściów. Identycznie w domach moich kolegów. Ludzie aspirowali i kupowali po 20-30 tomów dzieł zebranych kolejnego „wielkiego pisarza”. To i były pod ręką, same wchodziły w ręce. Jak byłem chory w podstawówce to z nudów przeczytałem dużą część „Komedii Ludzkiej”. Bo była w domu.
W Polsce Sienkiewicz ma mieć trudny język? A co ma powiedzieć uczeń amerykańskiej szkoły karmiony – często na siłę – Szekspirem?
Coraz bardziej wydaje mi się, że te wszystkie kanony lektur to nic innego jak tylko jakaś wersja tekstów kibolskich, stadionowych przyśpiewek. Inkarnacja harcerskich piosenek do śpiewania przy ognisku. Wersja kościelnych pieśni.
Nacjonalistyczna indoktrynacja. Po swojej stronie granicy siedzą podli politycy (w Polsce także księża) i z cyniczną premedytacją zatruwają głowy dzieciom nacjonalizmem „wyjątkowości” i „wybraniowości”.
A potem ludzie dziwią się, że są wojny.
@belferxxx
10/10. To pokłosie PRL-u i Solidarności: „wszyscy mamy równe żołądki…”
Współcześnie gender studies: „wszyscy zdeterminowani są sposobem wychowania, ergo wszyscy są równi”. Otóż nie są i nie będą. Zawsze różnić się będą o zapisy w DNA i indywidualne jego mutacje. Część kobiet nadal będzie skłonna, na skróty, zostać księżniczką czegokolwiek, a inna część zechce założyć hidżaby lub być Matką – Polką, bez względu na administracyjnie narzucone wychowanie. To samo dotyczy mężczyzn. Co najwyżej mogą zmieniać się proporcje: więcej Lisów niż Michalkiewiczów. Są pewne istotne determinanty zachowań ludzkich, które ideologie starannie omijają i dlatego skazane są po pewnym czasie na porażkę. To jedynie kostiumy, w które drapują się ich mniej lub bardziej charyzmatyczni liderzy – większość społeczeństwa odgrywa zaś swoją prywatną ludzką komedię. Za PRL-u, na seminarium z „Ekonomii politycznej socjalizmu” zwróciłem uwagę, że tak długo, jak długo będzie kapitał (m.in. pieniądze), tak długo będzie społeczeństwo kapitalistyczne. Skoro więc ludzie wzajemne zobowiązania regulują w Polsce pieniędzmi, to PRL też jest państwem kapitalistycznym. Zrobiła się gruba afera: był stan wojenny, a ja studiowałem w Wyższej Szkole Oficerskiej. Późniejsze szykany w pełni rekompensowała mina pana doktora.
belferxxx,
Nie mam żadnych powodów by uważać, że te moje dzieci, które ukończyły lub kończą licea, są gorzej przygotowane do studiów wyższych niż miałoby to miejsce w moim pokoleniu. Wyniki Polaków na międzynarodowych olimpiadach matematycznych skłaniają do wniosku, że od wielu lat poziom trzymamy równy. Obniżenie zainteresowania olimpiadą fizyczną można tłumaczyć konkurencją ze strony olimpiady informatycznej, w której Polacy są po prostu dobrzy. Uczą ich krasnoludki?
W moim mieście za moich czasów były 2 licea, które kształciły w kierunku mat-fiz na bardzo wysokim poziomie, teraz są trzy. Ale też całkowita liczba liceów wzrosła kilkukrotnie.
Pretensje proszę mieć więc do systemu rekrutacji na studia oraz do algorytmu finansowania uczelni wyższych, który zmusza je do masowego przerobu, a nie do samego faktu istnienia gimnazjów.
Jak Pan powróci do elitarnego kształcenia średniego, to ze zdziwieniem zauważy Pan, że najzdolniejsza młodzież omija Pana uczelnię szerokim łukiem. Bo może. Bo są obywatelami Unii, mogą studiować za granicą lub w dowolnym mieście Polski na dowolnym wydziale. Mają wybór, o jakim nam się nie śniło. Tylko proszę nie winić za to gimnazjów!
A co do lektur wakacyjnych, to moje dziecię z ogólniaka dostało na wakacje do przeczytania Zbrodnię i karę i Lalkę. Klasa mat-fiz.
belferxxx,
Jeśli dobrze pamiętam, za moich studenckich czasów na informatykę przyjmowano w moim mieście tak z 20 osób. Teraz, jak się doda wszystkie uczelnie, to będzie z kilka tysięcy. Dziękuję za uwagę.
@płynna rzeczywistość
Akurat w ostatnie edycji międzynarodowych zmagań młodych matematyków nastąpiło tąpnięcie: z przeciętnej z kilku edycji dającej bodaj 17 miejsce, spadek na 40. Obawiam się, że tendencja może się utrwalić i nie da się tego zwalić na projektowaną reformę PiS-u.
W tym roku miałem maturzystkę – 100% na podstawie i 88% na rozszerzeniu, czyli górne 3%. Jednym słowem elita. Program okrojony w stosunku do tego z PRL-u, z drugiej strony mniej korzystny współczynnik: liczba zadań do czasu.Na czym polega istotna różnica? Absolwent akademickiego liceum osiągał taki pułap umiejętności z marszu i bez korepetycji: pół roku, dwa razy w tygodniu po 5 lekcji. Taki brak rozróżnienia czyni dyskusję nierzetelną.
@Płynna nierzeczywistość
1.Opowiadasz bajki – ze względu na NIEZBĘDNE zaplecze laboratoryjne liczba studentów na politechnikach, akademiach medycznych czy kierunkach przyrodniczych uniwersytetów tak bardzo nie wzrosła po 1989 roku. Ilość robiły (tanie!) kierunki humanistycznospołeczne, gdzie do prowadzenia zajęć wystarczy sala, tablica i bezrobotny magister czy doktor z przyspieszonego chowu.
2. A tu skutki tej polityki:
‚http://www.forbes.pl/polskie-uczelnie-w-rankingu-arwu,artykuly,206478,1,1.html
@Płynna nierzeczywistość
W tym roku Polacy ANI na międzynarodowej olimpiadzie matematycznej ANI na fizycznej po raz pierwszy od lat nie zdobyli ani jednego złotego medalu.
A tu o tym kto w tych olimpiadach „rządzi” obecnie :
.https://www.imo-official.org/year_individual_r.aspx?year=2016
.http://www.ipho2016.org/webcontent/downloads/final_ranking.pdf
@Płynna nierzeczywistość
W tym roku Polacy ANI na międzynarodowej olimpiadzie matematycznej ANI na fizycznej po raz pierwszy od lat nie zdobyli ani jednego złotego medalu.
A tu o tym kto w tych olimpiadach „rządzi” obecnie:
‚https://www.imo-official.org/year_individual_r.aspx?year=2016
‚http://www.ipho2016.org/webcontent/downloads/final_ranking.pdf
Najwłaściwszą dla każdego polskiego ucznia i dla każdego Polaka lekturą jest Biblia. Co do czego nikt nie ma wątpliwości, a jeśli ktoś ma, to już nie żyje. Co najmniej na sposób cywilny, o czym wiedzą nauczyciele, siedzący cicho w kącie, gdy głowami dzieci rządzi ksiądz katecheta i ich biskup, a głowami i pomyślnością zawodową i materialną pedagogów, ich dyrekcji i kuratoriów rządzą ci sami nosiciele czarnych sukienek.
Zawartość tej wzrorowej lektury uświadamia jednak, że wymanie stu stron od lektury dla licealistów i połowy tego od lektury w niższej szkole jest nadmierne. Ani polski absolwent podstawówki/gimnazjum/liceum, ani polski licencjat, ani magister, ani doktor nie zna więcej niż kilkanaście jednozdaniowych cytatów z Biblii. I poza tą skromność w znajomości najważniejszej lektury się nigdy nie posunie.
Dlatego też, dla organizacyjnej racjonalności w działaniu szolnictwa polskiego, dla uczciwości oraz oszczędności budżetowych, a także dla świetnie uzasadnionego uproszczenia pracy polonistów i uczniów należy wymagać nie więcej niż nauczenia się kilkunastu zdań-haseł z lektur obowiązkowych.
Co zresztą było z Sienkiewiczem: dla pokrzepienia.
I starczy.
@Płynna nierzeczywistość
Sukcesy w olimpiadzie informatycznej odnosi MASOWO jakieś 5-6(do 10 w porywach!) szkół w Polsce. I to są TE same szkoły, które dominują w olimpiadach matematycznej, fizycznej czy chemicznej. Przy czym laureaci jednej olimpiady są też często laureatami/finalistami drugiej. Ale te 6-6 czy nawet 10 szkół, to zasługa NIE systemu tylko uporu ich dyrekcji i kadry (btw – ona ma na ogół 60-70 lat – ta olimpijska – i już niedługo odejdzie definitywnie na emeryturę albo po prostu wymrze 🙁 ] WBREW systemowi 🙁
ZWO
16 sierpnia o godz. 20:14 248921
Ja również wolę gruszki niż jabłka, ale matematyka nas nie słucha.
Polski uczeń faktycznie się znośnie mieści w ramach testowania w UE, ale zapewne dlatego, że bazą jest porównywanie poprzez testy. Testy niewiele mówią o umyśle dzieciaka szkolnego poza tym, że rozwiązał test.
Po rozwiązaniu testu okazuje się, że jest środowisko: społeczne, kulturowo-religijne, oraz typ cywiizacji. Polskie środowisko jest takie, że sprzeciwia sie nauce, innowacyjności, wynalazczości, organicznej, wytężonej, dobrze zorganizowanej i nie psutej nieustannie pracy.
Nawet jeśli uczen nieźle rozwiązue testy, żyje w przeciwnaukowej i przeciwracjonanej kulturze, i ona go degeneruje, niwecząc potencjalne zyski umysłu z czasów szkolnych. Podkreślam – zyski potencjalne, nie pewne, i nie rzeczywiste. Szkola jest bowiem także częścią polskiego szkodliwego dla zdrowia środowiska.
1) A jakie miejsce w tych rankingach miałyby polskie uczelnie w latach 70. czy 80.?
2) Pisałem o informatyce (70 tys. studentów na 123 uczelniach w 2010 roku), ale niech będzie: w 2011 ro na kierunki inżynieryjno-techniczne, architekturę i budownictwo przyjęto 60 tys. studentów. Plus 20 tys na studia informatyczne. Plus 14 tys. na kierunki z bloku mat-fiz. W roku akad. 1990/91 *wszystkich studentów* w Polsce było 390 tys. Za Jaruzela, a tym bardziej za Gierka, musiało ich być jeszcze mniej. Dziś na studia wymagające kompetencji mat-fiz przyjmujemy więcej studentów niż na dowolne studia w latach 80.
Swoją drogą, na drogę umasowienia, a następnie upowszechnienia edukacji wyższej USA weszło tuż po II wojnie światowej. To tłumaczy tak znaczną liczbę negatywnych opinii o poziomie przeciętnej amerykańskiej uczelni. Sam pamiętam, jak w latach 80. na moją uczelnie zawitał Niemiec – z naszej perspektywy on był całkowitym nieukiem! Niemniej, w USA obok tych nędznych community colleges funkcjonują uczelnie najlepsze w świecie. Pytanie, jak ten sukces powtórzyć w Polsce, by mieć i masowe wykształcenie wyższe, i jednocześnie gwarantować najlepsze wykształcenie najbardziej zdolnym.
Tanaka,
No nie przesadzaj. Ten sam uczeń, a później student, po wyjeździe do Niemiec czy USA, odnajduje się w tamtym środowisku znakomicie. Prawdziwy problem, prawdziwa różnica pojawia się później, gdy porównujemy młodych doktorów, a zwłaszcza profesurę. Dlatego mimo w sumie nędznych zarobków, polscy naukowcy – w przeciwieństwie do lekarzy – nie głosują nogami. Nie mogą. Za słabi w uszach. Tam, gdzie im się marzy pojechać, nikt na nich nie czeka.
@Płynna nierzeczywistość
Połowa kadry wydziału na którym studiowałem i studentów z którymi studiowałem w latach 1980-1981 zniknęła z Polski. Np. szef zespołu w którym robiłem pracę magisterską „odnalazł się” w Berkeley, a osoba, która była bezpośrednim opiekunem – w Princeton 😉
Matematycy i fizycy z UW i UJ spędzali połowę czasu TAM, a połowę w PRL bez problemów materialnych. Żyli w USA zwłaszcza przedwojenni koledzy tej kadry taki prof. Ulam czy Katz albo Mandelbrot (tak – ten od fraktali!). Rektorem UW w PRL był m.in. bliski współpracownik Einsteina prof.Infeld. Żyli profesorowie „szkoły lwowskiej” – Steinhaus, Mazur(twórca słynnych „matexów”!), Kuratowski, nie mówiąc o ich uczniach
Tacy nieczytający – to będą się później do czego nadawali prócz zawodówki?
Bo, zostawiając na boku polonistów, historyków itp., matematycy, chemicy, informatycy i inni tacy to głównie czytają, przeważnie opasłe tomiszcza, choć nie zawsze w całości. Zarówno podczas dalszej nauki, jak i późniejszej pracy.
Przyjdzie taki „nieczytacz” do pracy, dostanie specyfikację jedną, drugą, trzecią, każda po 1000 stron – i co? Wtedy będzie się czytać uczył?