Lojalność dyrekcji
Wracam jeszcze do sprawy anglistki, którą sąd zobowiązał do lojalności wobec dyrekcji szkoły (zob. tekst „Jak rozmawiać z dyrektorem”). Nauczyciel – argumentował sędzia – musi bezwarunkowo podporządkowywać się poleceniom szefa, gdyż inaczej zakłócałby swoim postępowaniem proces nauczania. Zastanawiam się, czy działa to w drugą stronę. To znaczy, czy dyrektor, ze względu na porządek procesu nauczania, ma obowiązek trzymać stronę swojego nauczyciela, czy też w ewentualnym konflikcie może skumać się z rodzicami i działać przeciwko swojemu pracownikowi.
Nieraz dyrektor jest rozdarty i nie wie, co robić, gdy rodzice skarżą na nauczyciela. Być może prawo pracy nakazuje dyrektorowi w takim wypadku bezwzględnie opowiedzieć się po stronie pracownika, bo przecież inne zachowanie niekorzystnie wpływa na proces nauczania.
Problem wcale nie jest błahy. Średnio co roku poważniejsze skargi wpływają na ok. 10 procent kadry. W mojej szkole podobno rodzice skarżą na 3-4 nauczycieli (co roku na innych). Raz pada na tego, innym razem na innego belfra, ale nie zdarzyło się, aby przez 10 miesięcy nie powstał konflikt na linii nauczyciele-rodzice. I co wtedy powinien zrobić dyrektor? Czy, zdaniem sądu, powinien być lojalny wobec swoich nauczycieli?
Gdy nauczyciele mają pewność, że dyrektor – przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy – stanie murem za nimi, wtedy nawet największy konflikt nie zakłóci procesu nauczania. Natomiast gdy nauczyciele nie są pewni postawy swojego przełożonego, proces nauczania szybko ulega rozwaleniu. Jeśli bowiem szef wpada w panikę z powodu pierwszej lepszej skargi rodzica, to co mają zrobić nauczyciele. Też wpadają w panikę, bo przecież nie wiedzą, jak to się skończy. A zatem wydaje mi się, że lojalności trzeba wymagać od obydwu stron, tzn. tak samo od nauczycieli, jak i od dyrekcji.
Komentarze
Pełna zgoda.
Chyba muszę ten tekst dać swojej dyrekcji do poczytania…
Niejeden szef świadomie napuszcza rodziców na nauczycieli i zaognia spory-o tym Pan nie napisał, a to dosyć typowe;-)To konwencja:”Z kim ja muszę pracować…”
Zgadzam się że szef powinien wspierać podwładnego. Ma to jednak swoje granice, jeśli wina leży ewidentnie po stronie pracownika, a w szczególności jest ona umyślna, to lojalność na tym etapie powinna się kończyć. Jedyna uwaga dotyczy tego że sprawa nigdy nie powinna być wyjaśniana poprzez rzucanie pracownika „na żer”. Ludzi nie można zostawiać z ich problemami samotnie.
A mnie zastanawia, dlaczego dyrektor ma bezwarunkowo wspierać swojego pracownika?! Od roku jestem nauczycielką j. angielskiego i dopiero poznaję specyfike tego zawodu, jednak dokładnie pamiętam czasy kiedy sama się uczyłam i wiem, że istnieją słabi, niesprawiedliwi, kompletnie nienadający się do swojego zawodu nauczyciele. Jeśli ze strony rodziców wpływa wiele skarg na jednego nauczyciela to przecież nie dlatego, że rodzice, czy uczniowie uwzięli się na niego, ale dlatego, że dany nauczyciel popełnia błędy, których nie da się znieść. Czasem nauczyciele nie zdają sobie sprawy, jak wielką rolę w życiu uczniów odgrywa szkoła i to co się w niej dzieje – jak bolą zjadliwe docinki nauczycieli, nadmiar nauki, atmosfera na lekcjach i wreszcie – kompetencje nauczyciela – czy potrafi przekazać swoją wiedzę, czy jedynie egzekwuje jej znajomość bez żadnego wysiłku ze swojej strony.
W sytuacjach kiedy uczniowie czy rodzice notorycznie skarżą się na jakiegos nauczyciela, dyrektor powinien BEZWZGLĘDNIE wysłuchać wszystkich stron i podjąć przemyślaną decyzję.
Będąc w liceum miałam nauczycielkę chemii, która kompletnie nie potrafiła przekazać swojej wiedzy – na sprawdzianie, zazwyczaj 80% osób miało jedynki lub dwójki (dodam, że uczyłam się w renomowanym liceum, gdzie trafiali najlepsi uczniowie z powiatu) pozostali, bardzo nieliczni mieli trójki. Wielokrotnie sprawa trafiała do dyrekcji, jednak nigdy nie została w żaden sposób rozwiązana ani przedyskutowana z uczniami (a przecież to oni najbardziej odczuwają jej skutki, więc powinni mieć prawo wygłoszenia swoich racji). Nuaczycielka uczy do dziś (już ponad 20 lat) i pewnie nic się w tej kwestii nie zmieni, a uczniowie nadal będą płakać z powodu jedynek i dwój i wstrętnych lecji chemii, na których nic nie rozumieją. Na marginesie dodam, że w tym samym liceum jest też drugi nauczyciel chemii, uczących tylko klasy biol.-chem. , który potrafi świetnie przekazać swoją wiedzę i uczniowie, których uczy nie mają problemów z chemią. Sama chodziłam kilka razy na korepetycje do tego Pana i w ciągu kilka godz byłam w stanie nadrobić materiał z kilku miesięcy nauki z feralną panią od chemii.
Tak więc, w imieniu pewnie większości uczniów stwierdzam, że absurdem jest popieranie nauczycieli przez dyrekcję tylko dlatego, że jest jej pracownik.
Pozdrawiam serdecznie.
A mnie zastanawia, dlaczego dyrektor ma bezwarunkowo wspierać swojego pracownika?! Od roku jestem nauczycielką j. angielskiego i dopiero poznaję specyfike tego zawodu, jednak dokładnie pamiętam czasy kiedy sama się uczyłam i wiem, że istnieją słabi, niesprawiedliwi, kompletnie nienadający się do swojego zawodu nauczyciele. Jeśli ze strony rodziców wpływa wiele skarg na jednego nauczyciela to przecież nie dlatego, że rodzice, czy uczniowie uwzięli się na niego, ale dlatego, że dany nauczyciel popełnia błędy, których nie da się znieść. Czasem nauczyciele nie zdają sobie sprawy, jak wielką rolę w życiu uczniów odgrywa szkoła i to co się w niej dzieje – jak bolą zjadliwe docinki nauczycieli, nadmiar nauki, atmosfera na lekcjach i wreszcie – kompetencje nauczyciela – czy potrafi przekazać swoją wiedzę, czy jedynie egzekwuje jej znajomość bez żadnego wysiłku ze swojej strony.
W sytuacjach kiedy uczniowie czy rodzice notorycznie skarżą się na jakiegos nauczyciela, dyrektor powinien BEZWZGLĘDNIE wysłuchać wszystkich stron i podjąć przemyślaną decyzję.
Będąc w liceum miałam nauczycielkę chemii, która kompletnie nie potrafiła przekazać swojej wiedzy – na sprawdzianie, zazwyczaj 80% osób miało jedynki lub dwójki (dodam, że uczyłam się w renomowanym liceum, gdzie trafiali najlepsi uczniowie z powiatu) pozostali, bardzo nieliczni mieli trójki. Wielokrotnie sprawa trafiała do dyrekcji, jednak nigdy nie została w żaden sposób rozwiązana ani przedyskutowana z uczniami (a przecież to oni najbardziej odczuwają jej skutki, więc powinni mieć prawo wygłoszenia swoich racji). Nuaczycielka uczy do dziś (już ponad 20 lat) i pewnie nic się w tej kwestii nie zmieni, a uczniowie nadal będą płakać z powodu jedynek i dwój i wstrętnych lecji chemii, na których nic nie rozumieją. Na marginesie dodam, że w tym samym liceum jest też drugi nauczyciel chemii, uczących tylko klasy biol.-chem. , który potrafi świetnie przekazać swoją wiedzę i uczniowie, których uczy nie mają problemów z chemią. Sama chodziłam kilka razy na korepetycje do tego Pana i w ciągu kilka godz byłam w stanie nadrobić materiał z kilku miesięcy nauki z feralną panią od chemii.
Pozdrawiam serdecznie.
Tak więc, w imieniu pewnie większości uczniów stwierdzam, że absurdem jest popieranie nauczycieli przez dyrekcję tylko dlatego, że jest jej
Amelko,
chodziłaś na korepetycje do nauczyciela z tej samej szkoły? Płaciłaś za to? Pewnie spore pieniądze. I nadal uważasz, że ten pan jest taki świetny? A może oboje chemicy są świetni, z tym że jeden jest niemoralny, ale za to fachowiec, a druga jest moralnie doskonała, ale za to mierny specjalista. Razem tworzą doskonale uzupełniający się duet. A może grają w złego i dobrego nauczyciela. Może jeden tak pracuje, aby drugi miał korepetycje. Chyba ktoś tu był robiony w konia i tego nie widzi.
Pozdrawiam
DCH
PS: Według mnie dyrektor powinien obydwoje chemików postawić do pionu, jednego za zarabiane na uczniach z tej samej szkoły, a drugiego za kiepskie wyniki.