Edukacja zarządzania budżetem
Młodzi Polacy rozważają emigrację zarobkową, ponieważ nie zostali nauczeni zarządzania pieniędzmi. Do takiej konkluzji doszedł autor poniższego tekstu (zob. tutaj). Zgadzam się i od razu proponuję środek zaradczy. Wprowadźmy do szkół nowy przedmiot: zarządzanie budżetem.
Przedmioty szkolne nudzą się uczniom tak samo jak modele telefonów. Każdy odczuwa potrzebę wymiany na coś lepszego, bardziej odpowiadającego potrzebom współczesności oraz modnego. Nauka wydawania pieniędzy to doskonały pomysł – każdy chciałby się tego uczyć, szczególnie jak ma co wydawać. No i ćwiczenia praktyczne mogłyby się odbywać w galeriach handlowych. W ogóle ten przedmiot daje pole do popisu i uczniom, i nauczycielom, wystarczy trochę inicjatywy.
Trudno jednak wepchnąć nowy przedmiot do i tak przeładowanego programu nauczania. Z czegoś trzeba by zrezygnować. Polski, matematyka, języki obce są nie do ruszenia, religia też, więc może geografia. To strasznie przestarzały przedmiot, aż dziw, że jeszcze się trzyma. W dobie nawigacji satelitarnej nauka geografii to jak szkolenie z pisma klinowego. Może i fajnie umieć, ale po co to komu? Natomiast żaden GPS nie poprowadzi naszego portfela. Na wydawaniu pieniędzy trzeba się znać, może nawet bardziej niż na zarabianiu.
Komentarze
Zacząć należy od tego, że celem gospodarki nie jest maksymalizacja zysku lecz wytwarzanie dóbr i usług zaspokajających potrzeby ludzi.
Trzeba młodym wyjaśnić, że prawdziwym kapitałem jest wiedza i praca ludzka pozwalająca przetworzyć wystepujące w naturze surowce w te dobra a nie pieniądz, który jest tylko symbolem wartości gdyż sam w sobie żadnej konkretnej potrzeby ludzkiej ( poza chorobliwą potrzebą posiadania ) nie zaspokaja. Nie da się nimi najeść, nie można się w nie przyodziać ani też przed deszczem i chłodem schronić.
Przekonać ich, że nie wszystkie zasoby , z których korzystamy są odnawialne zatem trzeba nimi gospodarować nimi racjonalnie, korzystać z umiarem, by zostało także coś dla następnych pokoleń.
Jestem jak najbardziej za.
Chyba nie! Ja proponuję likwidację gimnastyki. Od tylu lat ciągle te same wygibusy. Nudne. Przecież dzisiejszemu człowiekowi wystarczy umiejętność wsiadania i wysiadania z auta. Tu proponuję specjalne zajęcia: pół semestru na wsiadanie i pół na wysiadanie.
Romantyczność, czyli musztarda po obiedzie edukacji.
Edukacja niewątpliwie jest potrzebna.
Choćby dla higieny, odkąd w szkołach poległy pokotem higienistki.
Jak dowodzi przykład zamieszczony we wpisie, szkoła nie edukuje nawet, a może zwłaszcza – nauczycieli.
Poloniści, na ten przykład, romantycznie wpływając na suchego przestwór oceanu niewiedzy, nurzają się w ignorancji nie rozróżniającej zarządzania od burzanu a wydawania pieniędzy od wydawania się specjalistą programowym.
Pewnie ma na to wpływ nurzanie się edukacji i belfrów w strefie budżetowej, gdzie o zarządzaniu żadna jutrzenka nikak nie wschodzi.
I to dlatego też zapewne, że etat szkolny, jak sami donoszą skąd jak Łódka brodząc, nie pozwala na zarabianie, umożliwiając jednak nieskrępowane wydawanie… osądów i ocen.
W sumie, edukacja polo, w wersji budżetowej, powinna trzymać się sonetów krymskich, poza te kurhany nie wyglądając żadnej innej drogi.
Tak wyystarczyedukowane społeczeństwo skoryguje swój budżet i ambicje do słoików kremskich, a nie aspiracji sarepskich, nie mówiąc o diżonach z pewexu.
Pozostanie więc ta „edukacja” musztardą po obiedzie, jaki wraz z cywilizacją przeputała nam koło nosa, ale za to nikt nie pomarzy nawet o jutrzenkach z pewexu.
Wystarczy ocet z dzięcieliny na pustych półkach zwojów mózgowych, gdzie panieńskim rumieńcem wstydu żadna dzięcielina takiego polonizmu nie zapała.
🙂
Pan tu się ośmiela, a minister edukacji Zalewskaja – matka studentki, więc wie co mówi – już zdecydowała:
„… Unia Europejska w programach edukacyjnych koncentrowała się dotąd na trzech: matematyce, informatyce oraz znajomości języka obcego. Do nich dodajemy jeszcze dwie. Po pierwsze – każdy uczeń powinien znać ojczystą literaturę i kulturę. Inaczej nie będzie potrafił odczytywać kontekstów kulturowych i rozumieć tego, co się dookoła dzieje.
Drugą ważną kompetencją polskich obywateli powinna być dobra znajomość historii własnego kraju. To dlatego, że poczucie przynależności narodowej daje bezpieczeństwo w świecie. Kiedy umiesz wyciągnąć wnioski z przeszłości własnego narodu, trudniej tobą manipulować. To szczególnie ważne, bo w natłoku informacji z miliona źródeł musimy się nauczyć krytycznego podejścia”.
Historia, panie Chętkowski, „nasza” historia, m.in. o Kaczyńskim, który „poległ” pod Smoleńskiem.
„Provident” zaciera rączki.
Kolejny wpis z gatunku „jaja z pogrzebu”.
Bardzo dowciapny.
To jest myśl, niech się gówniarze wreszcie nauczą i nie szastają tymi milionami na lewo i prawo; tu bilet na tramwaj, tam kajzerka lub drożdżówka, tylko budżet, precyzyjny plan i pełen szacun dla liczb, jak na kabałę przystało. Muszą się przyzwyczajać, bo wkrótce liczby będą w Polsce już oficjalnym bożyszczem, z ołtarzami ofiarnymi itd.; jak mówi w polskim Sejmie pan dr Nabil Al Malazi, rząd RP co roku wydaje ~2500 polskich paszportów żydom z Izraela, którzy nie mają żadnego związku z naszym, naszym krajem: https://www.youtube.com/watch?v=hwKWftjmifA Niektórzy może i mają, ale wolą nie mieć, bo dziadek to zbiegły przed Gomułką ubek, profesor-major z MBP, lub prokurator-morderca za żydokomuny, więc ciszej nad tą trumną, ale paszport się przyda, na zachodniej Ukrainie miejsce już prawie gotowe, a i w Polsce renesans lichwy idzie pełną parą, vide eksterminacja „frankowiczów”.
A propos, w sobotę wielka manifestacja „frankowiczów” w Warszawie, niech uczniowie wszystkich szkół średnich oraz uczelni, wraz z ciałem pedagogicznym (całym, żadna część się nie ociąga), czują się zaproszeni na praktyczną lekcję demokracji – unikalna okazja, bo to przedmiot w powojennej Polsce kompletnie nieznany, w Europie deficytowy, warto taki dziw zobaczyć, wziąć w nim udział, doświadczyć osobiście czegoś tak niezwykłego, jak turystyczny lot na Marsa.