Złodziej w szkole

Zmagamy się z przypadkami kradzieży w szkole. Złodzieje z poprzednich lat szybko wpadali w zastawione sidła, obecny wydaje się być profesjonalistą. Czeka nas trudna walka i pewnie znaczne straty.

W większości szkół, w których pracowałem, chociaż nie we wszystkich, trafiali się złodzieje. W jednych placówkach upubliczniano problem, wzywano policję, zwoływano rodziców, zbierano pracowników, tropiono, goniono itd., a w innych zamiatano problem pod dywan, licząc, że zjawisko samo zniknie. Nie pamiętam jednak, aby proszono inne szkoły, te bardziej doświadczone w zwalczaniu plagi kradzieży, o pomoc. Tymczasem to powinna być standardowa procedura: jest problem, z którym nie dajemy sobie rady, prosimy o radę lepszych.

Zadzwoniłem prywatnie do dyrektora pewnej placówki i przedstawiłem sprawę. Z pokoju nauczycielskiego giną rzeczy. Prawdopodobnie kradnie pracownik, uczeń raczej nie ma dostępu do tego pomieszczenia. Skoro to pracownik – usłyszałem – sprawa jest prosta (z uczniami trzeba by się cackać, udowadniać winę). Należy zwolnić wszystkich, którzy zostali przyjęci do pracy w okresie, kiedy zaczęto kraść, np. w ostatnim roku albo jeszcze lepiej dwóch-trzech. Nie jest to zbyt sprawiedliwe, ale podobno skuteczne.