Po co nam te egzaminy?
Jeden egzamin mamy z głowy. Po raz ostatni zdawali go dzisiaj uczniowie szóstej klasy szkoły podstawowej. Kolejne roczniki już nie będą egzaminowane. Do zlikwidowania pozostał jeszcze egzamin po gimnazjum oraz matura i będziemy mieli edukację bez sprawdzianów zewnętrznych.
Egzaminowanie co roku prawie miliona uczniów (ok. 300 tys. szóstoklasistów, 300 tys. gimnazjalistów i 300 tys. maturzystów) kosztuje krocie. Samo przygotowanie testów to kwota z sześcioma zerami (dla ekspertów), wydrukowanie, nagranie, powielenie testów – kolejne sześć zer (dla drukarni), przeprowadzenie egzaminów – znowu sześć zer (dla nauczycieli pracujących w komisjach), sprawdzenie testów – sześć zer (dla egzaminatorów) i jeszcze sześć zer (dla weryfikatorów, liderów), i znowu sześć zer na utrzymanie instytucji zwanej Okręgową Komisją Egzaminacyjną (a jest ich w Polsce kilka) plus siedem zer na opłacenie Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.
Egzaminowanie ma sens, gdy chodzi o sprawdzenie wiedzy i umiejętności, a przy okazji o zmotywowanie do pracy i nauki (nauczycieli oraz uczniów). Tymczasem u nas egzaminuje się tak, aby jak najwięcej osób zdało. Szóstoklasiści i gimnazjaliści zdają za samo przyjście (tych dwóch egzaminów nie można nie zdać). Maturzyści zdają, gdy osiągną próg 30 procent. Ponieważ to może być dla niektórych problem, co roku obniża się poziom egzaminowania oraz naciąga wyniki, aby tylko przepuścić jak najwięcej osób. Po co więc egzaminować i wydawać na to fortunę, gdy celem jest 100-procentowa zdawalność? Nie egzaminujmy wcale, a osiągniemy ten cel za darmo.
Gdyby ktoś chciał rozwiązać dzisiejszy test dla szóstoklasistów, to proszę kliknąć tutaj – polski i matematyka.
Komentarze
Cie choroba. Wyszło mi razem co najmniej 43 zera. To chyba tyle, ile jest atomów w całym wszechświecie. Albo sekund, które minęły od momentu Big Bang.
PS.
Autor pisze: (a) Egzaminowanie ma sens, gdy chodzi o sprawdzenie wiedzy i umiejętności, a przy okazji o zmotywowanie do pracy i nauki (nauczycieli oraz uczniów).
oraz (b) Tymczasem u nas egzaminuje się tak, aby jak najwięcej osób zdało. Szóstoklasiści i gimnazjaliści zdają za samo przyjście (tych dwóch egzaminów nie można nie zdać). …
Czy aby ten ciąg tez jest spójny i ma sens? Co ma sprawdzenie wiedzy i umiejętności do zdawania? W pewnym stopniu to samo pytanie dotyczy motywowania. Zdawanie i niezdawanie mają raczej funkcję segregacji i eliminacji.
@snakeinweb 5 kwietnia o godz. 19:17 247703
„Cie choroba. Wyszło mi razem co najmniej 43 zera.”
Jak cię znam z tego bloga to byłem pewien, że tyle ci wyjdzie.
Dodaj sobie 100zł 9 razy i policz zera. Osiemnaście, co nie?
Czego ty uczysz? 😉
Sporo energii włożyłem w poszerzenie zakresu egzaminu po 6-ej klasie o egzamin z języka obcego (petycje, lobbing). Oszczędności dla urzędników to kuszące rozwiązania – powinniśmy się cieszyć: podatnicy zaoszczędzą z budżetu 10 milionów i wydadzą 100 milionów na korepetycje, ale już z własnych portfeli. Część tych pieniędzy z portfeli prywatnych trafi do mojego. Stracą wydawcy, rodzice – zyskają nauczyciele.
Egzaminy zastępują egzaminy wstępne do szkół kolejnego stopnia, nieprawdaż?
Czy naprawdę potrzebujemy egzaminów do gimnazjów?
@zza kałuży
Uczę zarządzania chaosem, teorii względności i teorii ewolucji pod wezwaniem Big Bum Bum.
Czy ktoś ma pomysł na kształcenie zupełnie zbędnej części społeczeństwa? Zachodnie czyli tzw. rozwinięte kraje z pewnością nie potrzebują (pi razy drzwi) 10-15% ludności i ten ułamek będzie tylko wzrastać. Często są to „inni”. Inni kolorem skóry, inni religią, inni kapitałem (a raczej jego brakiem) wynoszonym z domu.
A szkoła ma być powszechna i obowiązkowa. Jak zmotywować do wysiłku ucznia z domu, w którym od 3-4 generacji wszyscy żyli z pomocy społecznej?
Ja rozumiem i popieram koncept równości szans na początku edukacyjnej drogi (dobre i tanie/bezpłatne przedszkola dla wszystkich, dobre i tanie/bezpłatne szkoły powszechne) ale miejsc pracy (a szczególnie tych „po środku” będzie ubywało.
Opiekunowie dzieci i osób starszych nie muszą się martwić, podobnie służba zdrowia (w zamożnych krajach) oraz ci z drugiego końca; inżynierowie, programiści, lekarze, naukowcy itp. No i ci, którym robotę gwarantuje jej natura, tacy jak hydraulicy czy mechanicy samochodowi.
Ale wykwalifikowany robotnik czy technik, po zglobalizowaniu się wszystkiego, będą konkurować zarobkami (dzisiaj) ze swoimi odpowiednikami w Chinach i Wietnami, jutro w Indiach i (pojutrze) w Afryce.
W Polsce PiS chce budować statki. Oby się udało, ale Chiny i Korea Płd. razem mają teraz jakieś 110% procent rynku światowej produkcji 😉 więc może być trudno…
Przy jakości(!!!) egzaminów w wykonaniu niekompetentnej sitwy urzędasów i „uczonych” w stylu Konarzewskiego z MEN/CKE/OKE to te egzaminy są czystą stratą wielkich pieniędzy. Tyle, że „ktoś” te pieniądze do swojej kieszeni przełożył … 😉
@belferxxx
Gospodarz podniósł kwestię rudymentów edukacji, i to w wymiarze dwóch znaczeń: jej początków i … szczątków.
Jakość tych egzaminów jest kwestią, po części, drugoplanową. Jego wartości należy upatrywać w owczym pędzie społeczeństwa. Znam ludzi, którzy psiocząc na krk wydają niewspółmierne do osiąganych dochodów pieniądze na przyjęcie komunijne czy wesele. Taki sam mechanizm pewnej synergii uczynił ten egzamin niezwykle cenną wartością dodaną. Czy Pan zastanowił się dlaczego?
Chyba najwyższy czas wprowadzić egzamin wstępny przy przyjmowaniu do przedszkola.
@azur
Każda, nawet najmniejsza organizacja przeprowadza audyty. Na niektórych ciąży taki obowiązek w trybie ustawowym. Wartość tego co umownie gospodarz nazwał egzaminem, polega na tym, że w świadomości uczniów, a przede wszystkim rodziców również ten sprawdzian umiejętności uczniowskich postrzegany jest jako egzamin: z języka polskiego, języka angielskiego i matematyki. W efekcie od trzech lat nastąpił gwałtowny przyrost zainteresowania postępami szkolnymi rodziców i nauczycieli. Dla nauczycieli jest to audyt ich pracy. Jeżeli przez dwa, trzy lata jeden z czterech matematyków osiąga wyraźnie gorsze wyniki we wszystkich prowadzonych przez siebie klasach, to można go zastąpić innym. Rodzice z kolei są jeszcze w stanie pomóc dzieciom w nauce i pilniej doglądają nauki języka obcego ( nasza komunia nie wypadła gorzej niż u …). Od trzech lat gwałtownie wzrosło zainteresowanie korepetycjami z matematyki dla kl. IV – VI i relatywnie adekwatnie spadła liczba zapytań o korepetycje z matematyki dla gimnazjów. Wnioski dla mnie są oczywiste.
@zza kałuży 5 kwietnia o godz. 21:15
„Czy ktoś ma pomysł na kształcenie zupełnie zbędnej części społeczeństwa?”
🙂
To pytanie jest źle skonstruowane, tj. nie da się na nie odpowiedzieć, bo tylko udaje pytanie.
To tak jakby zapytać „gdzie świeci?” pomijając, co ma niby świecić.
Niestety, takie pytania często spotykają się z odpowiedziami od osób ich nie analizujących, a podstawiających sobie własne pytania w to miejsce – stąd takie pytania to częsty chwyt dyskutantów i śledczych.
Oczywiście nie podejrzewam tu intencji autora, by napuścić odpowiadającego, podaję powyższe tylko jako uwagę ogólną.
P.S.
Uszczegółowienie pytania sugerowane w drugim zdaniu, że część społeczeństwa jest niepotrzebna jemu samemu, dodaje do początkowego zamieszania dodatkowego smaku…
P.S.2
Więc, komu „zbędnej”?
@azur
„Chyba najwyższy czas wprowadzić egzamin wstępny przy przyjmowaniu do przedszkola.”
Właśnie takie rozwiązanie rekomenduję władzom samorządowym. Przy odrobinie wysiłku intelektualnego łatwo zrozumieć dlaczego jest to proste i nie wymagające kosztów rozwiązanie, które w konsekwencji gwarantuje istotne i mierzalne podniesienie poziomu nauczania języków obcych i matematyki.
@gospodarz
Wspomina Pan o kosztach. W internecie znalazłem informację, że koszt przeprowadzenia tego egzaminu to 10 milionów PLN. Przeciętny zjadacz chleba nie ma bladego pojęcia o kosztach jakie generuje organizacja obowiązkowej edukacji powszechnej.Podam przykład jednego miasta: Częstochowa.
Urząd Miejski wprowadził dwa proste rozwiązania w organizacji edukacji, które przyniosły 200 milionów oszczędności w ciągu 6 lat. Z zaoszczędzonych pieniędzy władze miasta finansują całkowicie bezpłatne przedszkola – rodzice pokrywają jedynie koszty wyżywienia.
Władze miasta z zaoszczędzonych pieniędzy utworzyły dodatkowe etaty dla nauczycieli języka angielskiego, dzięki czemu wszystkie dzieci są objęte nauczaniem tego języka. Dwa proste rozwiązania imamy zwiększenie zatrudnienia i edukacyjną wartość dodaną.
@K. Cywiński – egzamin z j. angielskiego? Nie sądzę, żeby obejmował nowo mianowanych ambasadorów w ramach obecnej „dobrej zmiany”. Wystarczy absolutna lojalność.
@azur
Dyplomaci to jawni szpiedzy prowadzący szpiegów niejawnych:) Od zawsze byli nominatami: za zasługi, rodzinnie, etc., niektórzy nawet byli specjalistami od dyplomacji. Język angielski nie powinien być nawet traktowany jako obcy, lecz jako jeden z fundament przygotowania do pracy zawodowej – nawet jeżeli będzie to praca „na zmywaku”. Stąd i moje zaangażowanie w dyskusję.
Wychodzę do pracy, stąd błąd: powinno być fundamentów. Przepraszam.
Czy jakikolwiek nauczyciel ma własne zdanie na ten temat?
A cóż to za cudowną receptę edukacyjną wymyśliła miasto Częstochowa?
@Belfer yyy
„Własne” czyli takie jak twoje … 😉
@Samorządowiec
Z tego co mi wiadomo to chodzi o częstochowską odmianę ks. Johna Bashobory. Ponoć jeden z prezydentów miasta posiadł moc uzdrawiania. Jak słyszałem zgłosiło się do niego 70 nauczycieli ze skierowaniami od lekarza pierwszego kontaktu na urlop zdrowotny.
Prezydent tak się zatrwożył epidemią, że zaproponował konsultacje Instytucie Medycyny Pracy. Po kilku dniach prawie 50 nauczycieli przyniosło zaświadczenia o zakończeniu procesu leczenia, kilkunastu nie pojawiło się więcej, a 4 po konsultacjach udało się na urlopy zdrowotne. O sposób pozyskania pozostałych oszczędności muszę dopytać.Gdyby ekstrapolować na pozostałe samorządy to za 6 lat dawałoby w Polsce…40 miliardów PLN? Sam w to nie wierzę – przecież tyle pożyczył Gierek
@Gospodarz
4 i 10 zer
Myślę że te egzaminy które były dla roczników przed 1985 i w których miałem przyjemność uczestniczyć były lata świetlne sensowniejsze od tych obecnych.
web51
Uważam, że ważniejsze jest czy, a dopiero później jak. Oczywiście najlepiej byłoby założenie równorzędności. Niestety jestem pesymistą:
Roma locuta, causa finita.
Nagle okazuje się, że najważniejszą funkcją egzaminu szóstoklasisty było kontrolowanie nauczycieli, a szóstoklasiści to przede wszystkim takie nowoczesne i niedrogie narzędzia kontroli. Przypuszczalnie rezygnacja ze sprawdzianu nie przyniesie żadnej szkody dzieciom, natomiast może spowodować ogromne szkody dla krajowego systemu edukacji, albowiem nauczyciele z podstawówek, przywykli do zakamuflowanego kija, jego brak uczą zbiorowym nieróbstwem i obstrukcją.
@Squaw
Szkodą dla dzieci będzie zmniejszone zainteresowanie dużej części rodziców: pojawią się problemy z językiem obcym, głównie angielskim oraz matematyką. W klasach 1-3 szkoły podstawowej nauczanie tych przedmiotów leży. Jeżeli nałoży się na to desinteresment systemu i rodziców to oczywiście w wielu szkołach nauczanie w klasach 4-6 ulegnie dalszej erozji. Odczuje to również gospodarz. Ma córkę w tym wieku. Jeżeli dożyję przypomnę mu o tej decyzji i jestem gotów się założyć, że będzie to wypomnienie.