Windą do nieba
Wybieram się w sobotę na inaugurację Łódzkiego Uniwersytetu Dziecięcego. Uroczystość odbędzie się w budynku Politechniki Łódzkiej. W zaproszeniu władze uczelni zamieściły następującą informację: „Z uwagi na Państwa bezpieczeństwo prosimy nie korzystać z wind”. Jak widać, szewc bez butów chodzi.
Niedawno korzystałem z windy w budynku służącym kulturze we Wrocławiu. Nie uprzedzono mnie, czym to grozi, więc nieświadom ryzyka prowadziłem dysputę z kolegami. W pewnym momencie jeden z nich użył argumentu siłowego (niestety, ze mną nie ma łatwo), tzn. tupnął nogą. To wystarczyło windzie, aby się zatrzymała i wyłączyła. Tkwiliśmy tam w strasznej duchocie ponad godzinę, czekając, aż przybędzie odsiecz i nas uratuje.
Nie wiem, dlaczego Politechnika Łódzka posiada na swoim terenie windy, które stanowią zagrożenie. Widocznie tak być musi. Dziękuję jednak za ostrzeżenie. Jestem pewien, że wykład inauguracyjny będzie tak ciekawy, że sprowokuje burzliwą dyskusję, która nie zakończy się w auli, lecz przeniesie dalej, może nawet do wind. Jak by się to skończyło, nie chcę nawet myśleć. Drugi raz dyskusji w zepsutej windzie bym nie zniósł. Dlatego dziękuję władzom Politechniki Łódzkiej za szczerość. Nie ma to, jak przyznać się, że wszystko tutaj to pic na wodę, fotomontaż.
Komentarze
A ja dostałam wczoraj wytyczne dotyczące odbierania dzieci ze szkoły (ech, sześciolatki w pierwszej klasie) i tam też jest taki punkt, żeby nie korzystać z wind. Ciekawa to rzecz: szkoła nowiutka, windy dwie, po dzieci często przychodzą babcie, ale do szatni przez plątaninę korytarzy muszą dzielnie iść po schodach. Może szkoła w ten sposób walczy o usamodzielnianie dzieci? Ale czemu tak jest też w we wrocławskiej instytucji kultury, to doprawdy trudno dociec 🙂
Dawno temu we Wrocławiu, na rogu Rynku i pl. Solnego stał budynek (m.in. banku), w którym jeździła najfajniejsza winda świata. Otóż ta winda cały czas pozostawała w ruchu i nie miała drzwi. Szło się korytarzem i po prostu wchodziło do windy „w biegu”. Oczywiście pasażer musiał czasami tylko chwileczkę poczekać gdy podłoga windy była na wysokości jego pasa. Po sekundzie czy dwóch podłoga następnej kabiny zrównywała się z poziomem podłogi korytarza i mogłeś wygodnie wejść do windy, a w rzeczywistości do czegoś w rodzaju ludzkiego, pionowego taśmociągu.
Jako dziecku bardzo mi się tam podobało.
W sumie ciekaw jestem czy po prawie pół wieku dobrze zapamiętałem czy tylko opowiadam banialuki… ale tę ruchomość podłogi przejeżdżającej mi przed dziecinnym nosem ciągle mam w oczach.
Patrz mamo, winda nie ma drzwi! 😉
@zza kałuży, taki typ wind nazywa się „paternoster” lub dźwigiem okrężnym…
https://pl.wikipedia.org/wiki/D%C5%BAwig_okr%C4%99%C5%BCny
https://www.youtube.com/watch?v=xQu4n6ybfjA to ta we Wrocławiu 😉
taka winda nazywa się „paternoster” – nie wiem jak było we Wrocławiu, ale jest taka winda (działająca!) np. w ratuszu Lipsku
i faktycznie jeździ cały czas, nie ma drzwi i wskakuje się w biegu (niestety dostępna jedynie dla urzędników ratusza…)
Taka winda była też w jakimś budynku administracyjnym w okolicy Zagania, niedaleko miejsca gdzie odbyła się słynna „wielka ucieczka” brytyjskich jeńców wojennych. A te atrapy windowe to po prostu konsekwencją ukochanej przez urzedasow, milosciwie nam panującej ustawy o zamówieniach publicznych zintegrowana z lenistwem i niekompetencji tychże urzedasow. Od wind są jeszcze lepsze spluczki do wc z napisami na kartce do nich przytwierdzonymi: „proszę ręcznie cofnąć spluczke jest zepsuta i bez przerwy leci woda”. Nie przeszkadza to Przewodniczącemu Tuskowi chwalić się przed Europa, że jest możliwy (z zepsuta spluczka) wzrost dochodu państwa o 20 procent przy zachowaniu dyscypliny budżetowej (i nie używanej windy!).
Na Internecie jest wszystko!
**https://www.youtube.com/watch?v=iX0PBsI-y-M
zza kałuży – jechałem ta windą jakieś 38 lat temu. W budynku tym mieściło się wówczas m.in. wydawnictwo Ossolineum.
Zgadzam się z @delfin – ustawa o zamówieniach publicznych przysparza często więcej szkód niż pożytku. Np. w Poznaniu przetarg na sporządzenie map pod planowana budowę kanalizacji wygrała firma z Legnicy. Mapy zrobili zgodnie ze sztuką, na ich podstawie opracowano projekt i przystąpiono do robót ale wtedy wyszło, że coś ” nie tak”.
Okazało się, że winne mapy. Po prostu specyfika gruntu w tym rejonie jest taka, że odwierty kontrolne trzeba robić kilka razy częściej niż to przewiduje norma. Wie to chyba każdy poznański geodeta ale skąd mogli to wiedzieć geodeci z Legnicy ?
Poza tym jestem zwolennikiem zasady – jeśli dać pracę to, „swoim” , bo jest wtedy większa szansa, że zarobione przez niego pieniądze wrócą do nas. Władze samorządowe winny mieć prawo a nawet obowiązek zlecać wykonywanie robót firmom lokalnym a nawet zawierać z tymi firmami wieloletnie umowy. Daje to firmom stabilne warunki rozwoju, pozwala bez większego ryzyka inwestować w ludzi i sprzęt co w dalszej perspektywie owocuje lepszym, sprawniejszym wykonywaniem tych prac.
Czas skończyć z tym „pospolitym ruszeniem” od przetargu do przetargu i pozwolić rozwijać się profesjonalnym firmom.
Ilu polonistów wystraszyłoby się kilku drutów, płytek drukowanych i scalaków i wezwałoby do szkoły policję?
Dlaczego poezja jest dostępna dla elektroników a elektronika nie jest dostępna dla poetów?
Panie Dariuszu. Mój dziesięcioletni wnuk, uczeń V klasy przyszedł dziś ze szkoły bardzo rozgoryczony, bo dostał w języka polskiego jedynkę za brak pracy. Do domu polonistka //jego wychowawczyni/, zadała kilka ćwiczeń w zeszycie ćwiczeń i poleciła wyciąć dwie karteczki wielkości kartki pocztowej,żeby na lekcji napisać na nich pozdrowienia z jakiegoś wyjazdu. Chłopiec zrobił ćwiczenia, karteczki położył z boku książek i jak pakował plecak do szkoły, je zostawił w domu. Nadmieniam ,że ma zawsze odrobione lekcje, bo osobiście to sprawdzam. Dziecku było tak przykro, że powiedział że nie będzie chodził do tej szkoły. Takie są metody pracy tej nauczycielki.
Nie wiedziałam jak go uspokoić, bo przecież każdemu raz na jakiś czas zdarza się coś przeoczyć. Uważał, że spotkała go wielka niesprawiedliwość, bo bardzo się starał odrobić wszystkie lekcje.A to były czyste karteczki i po prostu ich nie zapakował.
Zastanawialiśmy się z synem, czyli ojcem chłopca, czy należałoby porozmawiać o tym z nauczycielką, ale syn stwierdził, że to tylko pogorszy jej stosunek do chłopca.
Piszę o tym także, żeby pokazać skąd biorą się frustracje uczniów. Starasz się źle, nic nie robisz źle.
Jak według Pana należało dzisiaj porozmawiać z chłopcem? A może przesadzam, może ic się nie stało?
Pani Anastazjo,
sytuacja, o której Pani pisze, jest bardzo częsta. To wręcz norma. Niektórzy nauczyciele dzielą jedynkami jak kromkami chleba. Uważam, że dziecko powinno mieć prawo do błędu i do naprawy tego błędu. Jeżeli wykazuje chęć poprawy, należy mu umożliwić wymazanie jedynki. W ogóle za zapomnienie chłopiec nie powinien otrzymać oceny niedostatecznej, lecz upomnienie – ustne, a w przypadku dalszego zapominania – pisemne. Jedynka jest ostatecznością. Uważam, że rodzice powinni porozmawiać z nauczycielem, ale zgodnie ze sztuką dyplomacji (pochwalić nauczyciela za to, co zasługuje na uznanie, a potem przejść do meritum i wyrazić obawę o skutek jedynki za drobnostkę). Zdarzało mi się stawiać jedynki za nic (byłem zdenerwowany), a potem rozmawiać o tym z zatroskanymi rodzicami. Dyplomatyczne podejście rodziców powodowało, że mogłem się wycofać z niepotrzebnie postawionej jedynki i nie stracić twarzy. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
Pozdrawiam
Gospodarz
Serdecznie dziękuję Panu za odpowiedź. Rozumiem, że praca nauczyciela jest ciężka, tym bardziej,że sama miałam „epizod nauczycielski”. Każdy ma prawo do gorszego dnia i dlatego uważam, że ma je także dziecko. Tyle, ze ta nauczycielka ma po prostu takie metody.
Są też i inne przykłady. Wnuk miał w wspaniałą wychowawczynię w kl.I-III, a poszedł do szkoły w wieku 6 lat.
Było nam przykro ale już nam przeszło a i korespondencja z Panem wyciszająca.
Pozdrawiam serdecznie