Rodzice zdają maturę
Rodzicom maturzystów zaczynają chyba puszczać nerwy, skoro przygotowują się do matury swojego dziecka bardziej niż ono samo. Być może za kilkanaście lat też tak będę przeżywał egzamin swojej córki, ale na razie nie toleruję pewnych zachowań rodziców. Na przykład nie znoszę, gdy na konsultacje do mnie przychodzi rodzic, a nie maturzysta. Mama (ojcowie rzadziej przychodzą, ale też się zdarzają) przychodzi do mnie i pyta się, jak córka ma przygotować prezentację. Następnie wygłasza mi pół prezentacji i pyta, czy tak jest dobrze. Dzisiaj jedna z mamuś nawet mnie wyściskała z radości, że pochwaliłem prezentację. Mamusia, owszem, doskonale się nauczyła, ale czy podobnie wysokie noty uzyska córka, ręczyć przecież nie mogę.
Prowadziłem już lekcje, na które przychodzili rodzice, ponieważ dzieci nie mogły. Taka rzecz wprawdzie w szkole publicznej jeszcze mi się nie zdarzyła, ale czuję, że zbliża się chwila, gdy rodzice masowo będą pośredniczyć w przekazywaniu wiedzy dzieciom. Na razie przychodzą skonsultować się w sprawie matury (głównie prezentacji, rzadziej testu maturalnego, ale też się zdarza), jednak niedługo rodzice pójdą na całość. Dzieciom nie będzie się chciało wstać do szkoły, więc rodzice będą przychodzić na pierwsze lekcje. Dzieciom nie będzie się chciało zostać na ostatnich lekcjach, to w zastępstwie przyjdą rodzice. Niektóre egzaminy też mogliby za swoje dzieci zdawać rodzice, np. mogliby pisać wypracowanie z polskiego. Młodzież nie jest w stanie zapamiętać tytułu książki i nazwiska autora, za to rodzice są w tym świetni, czemu więc nie mieliby zdawać egzaminu z polskiego za swoje pociechy? W końcu rodzina to jedność.
Miałem ochotę wyrzucić rodzica ze szkoły i kazać mu przysłać dziecko, ale tego nie zrobiłem. Dziecko ma w głębokim poważaniu maturę, natomiast rodzic jest egzaminem bardzo przejęty. To lubię! Maturą trzeba się przejmować. Skoro w uczniach nie mogę wywołać tego przejęcia, muszą mi wystarczyć rodzice. Na bezrybiu i rak ryba, a z braku laku i kit dobry. W końcu ktoś w rodzinie interesuje się maturą – lepszy rodzic niż nikt.
Komentarze
Chcę przypomnieć, że kij ma dwa końce.
Przecież uczeń kiedyś też będzie rodzicem, wtedy rachunek się wyrówna.
Albo się nie wyrówna, bo rodzic-oszusto-maturzysta zrobi obciach swojej dziecince, że podstaw nie zna(wspomniane przez gospodarza tytuły książek i ich autorzy) i dziecinka sama weźmie się za naukę.
Pewne jest jedno. Pokolenie ’90 umie się nieźle ustawić.
A tak na marginesie, nie ocenia się całości po zachowaniu jednostki.
Pozdrawiam:)
Też mam takie doświadczenie z ostatnich dni- przychodzi mama (co prawda syn z nią) i ona szczegółowo wypytuje o maturę pisemną z polskiego np. czy lepiej pisząc zacząć od testu, czy lepiej od wypracowania. Na moją delikatną sugestię,że to jednak syn stanie przed problemem mamusia mówi, że chce wiedzieć jak lepiej , ile czasu co zajmuje itd. Chyba jednak to ona będzie zdawać, a syn w domu poczeka na jej powrót.
Ja akurat nie mogę być autorytetem w tej kwestii, ale tak na mój zdrowy (mam nadzieję ) rozum, to:
– primo wyjaśnić rodzicowi, że matura jest dla maturzystów i nic tutaj po nim
– secundo w ewentualnej części dalszej uświadomić rodzica, że matura to egzamin dojrzałości, a zatem osoby nie interesujące się nim, czyli do niego niedojrzałe nie będą miały czego na nim szukać.
Ale Pańskie podejście też doskonale rozumiem.
Ja mam taką teoryję: oto rodzice są z wychowu przed Hadnkowego, jeszcze coś rozumieją, dziwią się kretyńskiemu dyktatowi prze-najświętszej procedury, no i się pytają. Dzieci zaś przeczytały ze „zrozumieniem” kwity CKE i nadal nic nie rozumieją, nawet czy i o co pytać. Z szkolnympozdrowieniem Tomasz
Znamy te sytuacje z zycia! Rodzice przychodza sie dowiadywac wszystkiego wlasnie teraz, pod koniec roku szkolnego. Wczesniej- niektorych z nich znalam tylko z rozmow telefonicznych ( i to ja do nich dzwonilam!). Mamy zapisuja na kartce tematy zadan, pilnuja testow a przed matura wiedza wiecej, niz ich synowie czy corki. Widze, ze wszedzie jest tak samo! Nie jest to pociszajace, ale przynajmniej nasza szkola nie jest ta „jedyna”, w ktorej tak wlasnie jest. A ja mam problem. Mieszkajac daleko na obczyznie- co roku zadajemy sobie pytanie jak ocenic ucznia. Co polski nauczyciel bierze pod uwage dajac ocene z zachowania ( ta wzorowa i bardzo dobra) ,czy takze uwzgladeniona jest sprawa nauki? A jak „nauka” to ( czytanie,pisanie, mowienie- czyli wiedza o literaturze) i co wtedy z ocena „ogolna”? Czy oceniajac ucznia „ogolnie” -liczy sie tez zachowanie? U mnie tak, ale piszac – „z reka na sercu”- kazdy nauczyciel robi to po swojemu. Nie ma u nas prawa, ktore jednoznacznie okreslaloby ocene. Co szkola to wlasny obyczaj. Ba, co nauczyciel- to inne podejscie do oceniania. I badz tu sprawiedliwy i milosierny jednoczesnie. Czekam juz na wakacje!
No tak maturą trzeba sie przejać bo z czego żyliby nauczyciele i skąd by się brało ich 5 minut gdy są dla kogoś najważniejsi? 🙂
A na poważnie to CHORE. I bardzo szkodliwe dla dziecka.
Maturą trzeba się przejmować jak się ma złego nauczyciela. Do matury trzeba się uczyć a nie się nią przejmować – jak się ma dobrego 😉
Jak się ma złego nauczyciela uczeń musi się przejmować maturą. Bo wtedy ma podwójną robotę. I jeśli jej nie sprosta to nie dostanie się na dobre studia (mimo że na zdanie matury szanse ma).