Nerwy – nasza specjalność
Dobry nauczyciel, ale za bardzo nerwowy. Nauczyciela poznasz po nerwach. Jak ktoś podnosi głos z byle powodu, to na pewno nauczyciel. Kto uczy w szkole, ten nie mówi, tylko krzyczy. Nauczyciel to nerwus. Prawda czy stereotyp?
Oglądam z dzieckiem film familijny „Stefan malutki”. W jednej ze scen pokazana została szkoła. Oczywiście z obowiązkowym krzykiem nauczycielki. Pani właściwie nie miała powodu. Po prostu zdenerwowało ją, że dziecko za długo mówi na lekcji, więc na nie krzyknęła. Reklamę z krzyczącą nauczycielką wszyscy znamy. Oprotestował ją ZNP jako krzywdzącą dla nauczycieli, bo przecież nauczyciele wcale nie drą się na uczniów.
Czy ja krzyczę na uczniów? Czy puszczają mi nerwy? Czy chodzę po szkole i wściekam się z byle powodu? Czy ze mną można porozmawiać, nie denerwując mnie? Czy ja się łatwo irytuję?
A koledzy? A koleżanki? A inni nauczyciele? Czy my jesteśmy ponadprzeciętnie nerwowi?
Komentarze
hehe…według mnie nie ktorzy nauczyciele sa przewrazliwieni, ktorzy wyciagaja wnioski z niczego i oceniaja uczniow, a nie wiedza o nich nic…mam taka nauczycielke…i szczerze powiem mily dla niej nie jestem i nie bede…jak zaczeła mnie od poczatku uwazac za huligana to taki bede…i tacy nauczyciele to za przeproszeniem g***no, po co wogole przychodza uczyc, no chyba zeby uczniow dolowac, ale za to mam nauczyciela, ktorego nie da sie zdenerwowac, a nawet jakby mi sie to udało i by wykrzyczal mi wszystko w twarz to ja mam do Niego taki szacunek ze nawet bym sie nie odezwał…pan Jan to osoba ktora naprawde mi zainponowała, przede wszystkim podejsciem do uczniów…nie stresuje nas, ale mobilizuje do pracy…jeszcze krzyczacego go nie widziałem…a po za tym jest swietnym nauczycielem wychodza z biologi wystarczy jescze raz przeczytac material zeby go umiec
Miałam w gimnazjum takiego genialnego nauczyciela- fizyka. Szkoła zbierała z rejonu samą patologię, więc akcje typu zakładanie kosza na głowę nauczycielowi były na porządku dziennym. U fizyka wszyscy siedzieli jak trusie, a nigdy nie podniósł głosu. Zresztą, nie powiem, że wszystkich interesowała lekcja, ale nikt nie przeszkadzał. Nauczyciel za to traktował naszą naukę jak naszą własną, prywatną sprawę i nie starał się absorbować sobą tych niezainteresowanych, ale jeśli się choć trochę uważało, nie było trudno wynieść coś z lekcji.
Drogi Kolego, uderzył Pan w dość czuły punkt. Żona zarzuca mi, że najczęściej do niej przemawiam, podniesionym głosem i prowadzę okolicznościowy wykład.
Przysięgam, że to wychodzi tylko w domu, bo w szkole bywam (już raczej, niestety – bywałem) i bardzo się staram być dla uczniów miłym oraz merytorycznym facetem i zainteresować ich pięknem języka obcego.
Nawet, jak zwinęli mi dziennik – prawdopodobnie po to, aby nanieść sobie poprawki – utrzymałem spokój flegmatycznego Brytyjczyka, znanego mi z literatury…, nerwy na wodzy, nerwy na wodzy. Pozdrawiam.
No tak, łatwo powiedziec”Trzymaj nerwy na wodzy”. Oczywiscie trzymam jak mogę. Jednak cos za cos. Po 20 latach nauki jestem psychicznym wrakiem. Jak dotrwam do emerytury? naprawdę nie wiem.
Mam jeden sposób na utrzymywanie nerwów na wodzy. Tylko jeden, niezbyt elegancki, ale jak dotąd skuteczny. Gdy już nie mam siły do jakiejś grupy uczniów lub jednego pojedynczego młodego człowieka, myślę sobie i pod nosem mruczę: „to nie moje dzieci” Jeszcze pomaga. Nie rozwiązuje to problemów, ale pozwala złapać oddech, zebrać myśli, uspokoić się.
Rzadko podnoszę głos, jednak siostra uświadomiła mi inną manierę nauczyciela: mam zwyczaj gdy komuś coś opowiadam czy wyjaśniam, do powtarzania tego samego, jak uczniom, by lepiej coś zrozumieli, więc z reguły podsumowuję to, co było. Od kiedy to wiem, w rozmowie z „nieuczniami”, bardziej sie pilnuję:)
Ja nie mam problemów z opanowaniem złości. Pisałem kiedyś jak to sobie układam z młodzieżą. Postawcie na luz. Rozmawiać, przywoływać wspomnienia, anegdotki, jakieś dygresje.Niech to będzie show. W porę powściągana nadmierna wesołość i tak pozwoli na skupienie uwagi. Nie martwcie się zbytnio regułami dydaktyki, planów wynikowych itd. Pamiętajcie, że znaczna część młodzieży nie przychodzi do szkoły na lekcje, tylko na przerwy i jakoś musi dotrwać do kolejnej przerwy, aby spotkać się z kumplami.Kochajcie to co młodzież a i ona was pokocha. W szkole średniej wcale nie jest tak ważne realizowanie programów kształcenia. Trzeba pomóc młodym przetrwać ten czas.Churchil powiadał : Mówca powinien wyczerpać temat dbając aby nie wyczerpać słuchaczy. Docenią to.
na początku marzy mi się, żebym wszystkim zdołała przekazać to, co do przekazania mam
koniec zajęć to powtórzenie sobie ze 3 razy – jak już tutaj wspomniano – „to nie moje dzieci, spokojnie”
prawda jest taka – od wychowania dzieci są rodzice, jak ich to nie interesuje – żebym stawała na rzęsach, nie zrobię tego w ciagu 90 minut tygodniowo
oduczam się cierpienia za czyjeś niepowodzenia spowodowane jego/jej niewłaściwym zachowaniem
głosu nie podnoszę – nie chcą korzystać z lekcji, trudno
Po przeczytaniu komentarza Agask pomyslalam „Nawet niezle, tez sprobuje tego”. Zaraz jednak przyszla refleksja: OK, nie moje dzieci ale moje dzieci zetkna sie kiedys z tymi rozwydrzonymi, ktorym w klasie nauczyciele pozwalali na wszystko. Cale mlode pokolenie bedzie rozwydrzone, przekonane o tym, ze nic i nikt ich nie zmusi do dyscypliny i do kulturalnego zachowania w miejscu publicznym. Mowie o zachowaniu. Zle postepy w nauce czy brak postepow mozna inaczej potraktowac, przymrozyc oko ale maniery to sprawa nie do zamkniecia krotkim „to nie moje dzieci”
Anna pisze: „nie chca korzystaac z lekcji, trudno.” Troche brzmi jak usprawiedliwianie. W kazdej klasie znajdzie sie kilku a chocby i nawet jeden uczen, dla ktorego warto i nalezy uczyc i wychowywac. Rodzice wszystkich uczniow (przynajmniej z zalozenia) placa podatki, z ktorych oplaacana jest praca naucyciela. Nie w porzadku byloby nie dostarczac wiedzy (oplaconej uslugi) tylko dlatego, ze jakas niesubordynowana (przewaznie) mniejszosc to uniemozliwia. Naucczyciele tak latwo usprawiedliwiaja swoje niechciejstwo a potem sie dziwimy, ze mamy takie a nie inne spoleczenstwo.
Oto jeden z moich pomyslow, ktore czesto stosuje zamiast nerwow:
Kiedy rozmawiaja na lekcji: delikwentowi lub innej osobie daje ksiazke i kaze czytac przy tablicy, nastepnie siadam w lawce i robie to co delikwent czyli rozmawiam, zaczecam innych do gadania smiania sie,
szurania krzeslami itp. Jak widze, ze delikwent ma dosyc koncze przedstawieniei pytam jak sie czul. Wszyscy bez wyjatku okreslaja swoje uczycia: „bylem wnerwiony”, „chcialam krzczec zamknijcie sie” itp Czasami dzieciaki absolutnie nie zdaja sobie sprawy jak ich zachowanie wplywa na innych , na nauczyciela. Trzeba im to uzmyslowic.
napisałam wcześniej:
„głosu nie podnoszę – nie chcą korzystać z lekcji, trudno”
nie pisałam o tym, ze wiedzy nie dostarczam – robię po prostu swoje, nie podnbosząc głosu tak, by niemal krzyczeć, nie roztkliwiając się nad tymi, którzy mają moją pracę gdzieś
jak zaczynałam pracę chciałam być przynajmniej wysłuchaną
przejmowałam sie niepowodzeniami dzieci tak, jakby to były moje dzieci
dla mnie – za każdym razem – była to osobista porażka
dziś nie rozdrabniam się
nie biegam za dziećmi, by coś poprawiały
denerwowało mnie to, że chce zrobic z nich lepszych ludzi kosztem życia mojego własnego, prywatnego
o siebie też trzeba dbać – o własne zdrowie psychiczne
i fizyczne
dlaczego mam mówic tak głosno, by mi gardło się zdzierało?
dlatego mówię wyraźnie i słyszalnie, ale ani decybela więcej 😉
kto nie chce słyszeć, to i tak nie usłyszy, nawet żebym mówiła przez megafon
Tsubaki, musiałeś uczyć w dobrej szkole. Już widzę co by było w mojej klasie ( uczę w wiejskim gimnazjum) – połowa nie zauważyłaby że coś się zmieniło, a sam delikwent który miałby mnie zastępować może i poczułby się średnio, ale co z tego, kiedy to nie jego problem tylko mój i on dobrze o tym wie?
Jak rozwiązać problem braku dyscypliny gdy:
A) sami rodzice rozkładają ręce ( matka wezwana do szkoły: „ja sobie z nim nie radzę”)
B) uczniowie nie mają jakiekolwiek motywacji do nauki ( połowa wsi żyje z opieki społecznej lub z tego co przyśle rodzina w Irlandii, po co się uczyć kiedy jakoś to będzie)
C) uczniowie doskonale wiedzą że wyrzucić ze szkoły jest ich bardzo trudno, a perspektywa powtarzania klasy nie robi na nich wrażenia. Mam w pierwszej klasie gimnazjum 17latka który całe lekcje nic nie robi poza przeszkadzaniem innym. Powtarza klasę 3 rok, gdyby nie to że w maju skończy 18 lat, zapewne powtarzałby ją czwarty raz.
Zajmujący temat. Każdy z nas – belfrów – ma swoje sposoby i sposobiki (nie w znaczeniu pejoratywnym) na rozwiązywanie sytuacji „nerwogennych”. Idealne rozwiązanie powinno nam dać psychiczny komfort, a uczniom poczucie, że zostali potraktowani tak a nie inaczej, bo na to zasłużyli. Lata praktyki (trzydziesty drugi rok pracy) przekonały mnie, że barczysty mężczyzna o wzroście 185 cm, propagator turystyki i aktywny turysta, dysponujący (dzięki, naturo!) tubalnym głosem – ma łatwiej. Jeśli dodatkowo tak się złożyło, że przed laty uczył większość rodziców aktualnych gimnazjalistów, a rodzice jeździli z nim na obozy(„prawdziwe”, na których prycze robiło się samemu), spływy kajakowe, poznawali góry i doliny – ma jeszcze łatwiej:). A serio? Podnoszenie głosu, czy nawet krzyk – owszem, ale w sytuacjach absolutnie skrajnych. Krzyk jest skuteczny, gdy klasa usłyszy go raz w roku. Robi wtedy wrażenie, bo jest czymś wyjątkowym.
Zgadzam się z Czesławem. Krótkie show na powitanie („No i doczekałem się. Witam po raz pięćdziesiąty trzeci w roku szkolnym 2007/08 moją ulubioną klasę”), niesztampowy tekścik, nawiązanie do wczorajszego meczu, posługiwanie się wyłącznie imionami – często ustawiają całe 45 minut. Kontrolowany luz. Można to zrobić. Oczywiście inaczej ma się sprawa, gdy klasa liczy ponad trzydziestu szesnastoletnich uczniów. Ale nie zdzierajmy strun głosowych, nie mnóżmy gróźb, których spełnić i tak nie możemy, nie obrażajmy uczniów i nie odreagowujmy w domu. Konsekwentnie bądźmy sobą, i bądźmy konsekwentni w naszych poczynaniach.
tsubaki: pocieszam samą siebie i przywołuję moje nerwy do porządku stwierdzeniem „to nie moje dzieci”. To nie znaczy, że nie reaguję na złe zachowanie. Wręcz przeciwnie! Otóż ponoszę w pewnym stopniu odpowiedzialność za wychowanie swoich uczniów i jestem nieustępliwa na przykład w swojej klasie wychowawczej. Ale nie pozwalam się sobie wypalić. Mogę wychodzić ze skóry w domu, bo moje dzieci, według mnie, powinny zachowywać się jak należy. I tu mogę być głośna. I niestety bywam:( W szkole w żadnym wypadku. To trudne. Poza tym jest cały arsenał „broni białej”, jaka można stosować wobec niesfornych uczniów. A o swój instrument należy dbać. Zatem spokojnie, z godnością, jak to mówią moi uczniowie.