Ręce precz od gimnazjum!
Gimnazjum traktowane jest dzisiaj niczym bękart edukacji, mimo że wcześniej było jej ukochanym dzieckiem. Pamiętam entuzjazm wielu nauczycieli (o politykach nie wspominając), szczególnie uczących w szkołach podstawowych. Reforma awansowała część kadry pedagogicznej, dając ludziom pracę w placówce wyższej, właśnie w owym potępianym dziś gimnazjum.
Głupio o tym mówić, ale gimnazja były marzeniem niejednej dyrekcji szkoły podstawowej. Ludzie na głowie stawali, aby przekształcić swoją placówkę w gimnazjum i w ten sposób niejako rozruszać placówkę. Nowa organizacja, nowe cele – miało być dobrze. Oklaskom nie było końca. Wystarczy przejrzeć protokoły rad pedagogicznych sprzed kilku lat i sprawdzić, jak głosowano. Za przekształceniem szkoły podstawowej w gimnazjum wszyscy, przeciw – nikt. Kto się wstrzymał? Zwykle nikt.
Szkoła podstawowa na ul. Kaliskiej w Łodzi, w której pracowałem, dzięki staraniom dyrekcji awansowała. Pamiętam dumę kolegów, bijącą z ich słów: jesteśmy nauczycielami gimnazjum, na zakończenie nauki będziemy organizowali bale podobne do studniówek w liceach, a może nawet lepsze. Nauczyciele z gimnazjów byli najbardziej twórczy i skorzy do uczenia się nowych metod pracy. Licea gnuśniały, a gimnazja tętniły pomysłami, projektami, zespołowymi pracami, dobrym przygotowaniem do egzaminów. Profesorów z liceów wołami nie można było zaciągnąć do nowej matury – łaskę robili, dostosowując realizację materiału do nowych standardów. Inaczej było w gimnazjach – tam nauczyciele wyprzedzali jeden drugiego, aby tylko się wykazać.
Entuzjazm gimnazjalnych nauczycieli i uczniów zgasiła twarda rzeczywistość. Mimo że statutowym obowiązkiem gmin jest finansować koła zainteresowań, koła te funkcjonowały tylko dzięki wolontariatowi nauczycieli lub dzięki ciężkiej ręce dyrekcji, zmuszającej nauczycieli do pracy za darmo. Przeludnione klasy – liczba uczniów w klasie przypominała czasy tuż po wojnie, nierzadko po 35-40 osób w zespole. Brak pieniędzy na elementarne pomoce dydaktyczne – kreda i gąbka do wycierania tablicy to już był luksus. Wszystko inne tylko dzięki sponsoringowi rodziców. Urzędnicy, zamiast wyciągnąć pomocną dłoń, grozili dyrekcji pięścią – jak za mocno będzie dopominać się o sfinansowanie np. remontu rozpadających się okien, to zostanie zwolniona. Więc dyrekcja znosiła upokarzające warunki i nakazywała pracować w milczeniu swoim nauczycielom.
Tylko dzieci nie potrafią milczeć, zacisnąć zęby i pokornie wykonywać polecenia. Polecenia tchórzliwych pracowników i tchórzliwej dyrekcji. Bo gdybyśmy byli odważni, to nie zgodzilibyśmy się na niewolniczą pracę w bydlęcych warunkach. Nic co ludzkie nie jest polskim nauczycielom obce. W końcu większość z nas zaczęła mieć wszystko w głębokim poważaniu.
Dziś ci sami urzędnicy, którzy grosza złamanego nie dawali, wołają, żeby gimnazja zlikwidować, a uczniów pozamykać w więzieniach. Naprawdę trzeba mieć mentalność niewolników, żeby popierać tych cwaniaków. Jak okręt idzie na dno, to nie jest to wina pasażerów i szeregowych pracowników, tylko kapitana i armatora. Żądam rozliczenia armatora – MEN, a także kapitanów – dyrektorów wydziałów edukacji w poszczególnych gminach i kuratorów. Spośród pasażerów, czyli uczniów, należy ukarać tylko tych, którzy popełnili przestępstwo podczas rejsu. Do nauczycieli można mieć pretensję, że im bylejakość warunków pracy w końcu spowszedniała. Resztę ludzi, a szczególnie spłoszone dzieci z gimnazjów, zostawmy w spokoju.
Komentarze
Nie tyle armatora ile AMATORA z MEN. Wielcy fachowcy ministerialni (chyba , że wzrostem). Za czasów mojej młodości mówiło się : wielki do nieba a …… (to już nich każdy sam dopowie).
Masz rację Kolego – gimnazjów nie należy likwidować.
Zapał rewolucyjny („rewolucja moralna” itd.) w szkolnictwie nie jest wskazany, a za pomysły płacą jacyś ludzie – zwykle (choć nie tylko)uczniowie.
Natomiast – jestem głęboko przekonany, że utworzenie gimnazjów było błędem. Wypowiedziano już milion słów w tej sprawie – więc nie chcę ich powtarzać. Uważam, że obciąża je grzech pierworodny, bowiem zostały one utworzone, aby ekipa polityczna ówczesnego MEN pod kierownictwem ministra Handke miała swój własny sukces. Do idei tej tworzono ad hoc rozmaite „wychowawcze ideologie”, a to izolowanie dzieci od młodzieży w trudnym momencie ich życia, a to wyrównanie szans, a to tworzenie placówek na wyższym poziomie edukacyjnym itp. Część tych postulatów była i jest zdecydowanie słuszna, ale nikt nie chciał brać pod uwagę poważnych wątpliwości, które zgłaszali praktycy, czyli nauczyciele. Argumenty te były u schyłku lat 90-tych dokładnie identyczne, jak obecnie. Nagromadzenie młodzieży w takim wieku jest bombą zegarową, ktora musi eksplodować. Cóż – tak się stało, jak się stać musiało i nie mam z tego powodu żadnej satysfakcji. Jednocześnie przypomnę, bo już nikt o tym nie pamięta, że miało być przecież inaczej. Plany reformy systemu edukacji tworzone w latach 90-tych przewidywały przede wszystkim zreformowanie liceum. Reforma miała polegać na rozdzieleniu go na dwa cykle – niższy (klasa I i II) – ogólny dla wszystkich z jednakowym programem nauczania, wyższy (klasa III i IV) – specjalizacja do matury. Wspólny język polski, matematyka, języki obce, wf a poza tym tylko zajęcia fakultatywne w zależności od wybranych przedmiotów maturalnych. A więc reforma miała dotyczyć programów i metod, a nie struktur organizacyjnych. Ponadto miała być – co przecież też ma swoje znaczenie – zdecydowanie mniej kosztowna. Tymczasem reformowanie struktur jest łatwiejsze, bo spektakularne i dające łatwo uchwytny rezultat. A koszty – cóż – to przecież grosz publiczny, a więc niczyj. Efektem wprowadzenia gimnazjów jest zdecydowane okaleczenie liceów – nikt tego nie chciał, a wyszło mimochodem i przy okazji. Jako bardzo już stary belfer (jesteś przy mnie – drogi Kolego – zaledwie nieopierzonym młokosem) – mogę porównać, to co dzieje się obecnie w liceach z czasami minonymi i zaprawdę powiadam (uwaga – będę wieszczył) już wkrótce maturzysta z Perelu będzie wspominany jako szczyt intelektu. Podobnie jak trzydzieści lat temu maturzysta przedwojenny.
Jednym z najgorszych przeświadczeń jakie wynoszę z czasów dzisiejszych jest tragiczna podatność oświaty na nacisk polityków, którzy dla swoich partykularnych i często zaledwie doraźnych celów grają szkołami. Nawet w głębokim Perelu tak nie było (no może w latach 50., ale tego nie pamiętam). Doprawdy pora umierać – i chyba już niedługo…
Cały czas zastanawiam się czy rzeczywiście utworzenie gimnazjów było dobrym pomysłem. Przede wszystkim dlatego, że nauka w liceum, którą określiłabym jako bardzo rzetelną (przynajmniej tak było jakieś 15 lat temu, kiedy to ja uczyłam się w liceum), skróciła się do niecałych 3 lat.
Kiedyś w podstawówce, jak sama nazwa wskazuje dzieci uczyły się podstaw. Języka polskiego, matematyki w szerszym zakresie. Nauki ścisłe, takie jak chemia i fizyka, uczone były troche na zasadzie zabawy, ledwie „liźnięte” (piszę o chemii i fizyce, bo akurat jestem chemiczka z zacięciem do fizyki 🙂 ).
Natomiast rzetelna nauka zaczynała i kończyła się w liceum. Czas 4 lat pozwalał na dogłębne poznanie większości zagadnień niezbędnych ogólnie wykształconemu człowiekowi i rzeczywiście dawał solidną podstawę do dalszego studiowania wybranej dziedziny.
Teraz mam wrażenie, że i w gimnazjum i w liceum uczniowie „ślizgają” się po wszystkich zagadnieniach, a na taką naukę jak kiedyś w liceum nigdzie nie ma czasu. Podręczniki do przedmiotów dostosowując się do ilości godzin zajęć w szkole, też stają się powierzchowne. Osoba znająca dany przedmiot dobrze (np. nauczyciel, korepetytor), zrozumie taki podręcznik, uczeń gimnazjum, czy liceum, który nie ma szerszego poglądu na przedmiot, już nie.
Moim zdaniem to jest podstawowy „ból” dzisiejszego systemu 3-stopniowego.
No i jeszcze to przypominane wszędzie zebranie młodzieży w trudnym wieku w gimnazjum.
Co Państwo o tym myślą?
Nie ma co sie zacietrzewiac, bo Giertych powiedzial, ze gimnazjum – liceum jest tylko do dyskusji i ze zadnych zmian nie bedzie. Sluchalem jego wywiadu w radio. To samo powtorzyly stacje telewizyjne.
Pan prof. Chetkowski nareszcie sie rozkrecil. Skromnie mniemam, ze to byl najlepszy tekst od poczatku bloga. Nareszcie widac jego prawdziwa nature – fighter. I bardzo dobrze. Ukladne „miedlenie” go gubi. Niech je zostawi szanownej pani redaktor Paradowskiej.
Uczniowie tez nie lubia „uczesanych grzecznie z przedzialkiem”. Zawsze zal mi nauczycieli, ze cierpia za swoja szlachetnosc i altruizm, bo chca dac dobry przyklad uczniom. Oby prof. Chetkowski byl pierwszym „zbuntowanym”. Nauczyciele, rodzice, i uczniowie pojda za nim.
przypuszczam, ze w gimnazjum Ani, wiekszość jesli nie wszyscy uczniowie chodzą na religię. Więc do zastanowienia takze dla tych, ktorzy nauczaniem religii i religijnym wychowaniem sie zajmują. Pozdrowienia, lubie panski zdrowy rozsądek. N.b moja szkole wspominam jak koszmar. Ale „za moich czasow” na wagary się chodziłio do biblioteki miejskiej na Więckowskiego. = Joanna Jeleń
Niestety precz sie nie da!
W „POLITYCE” w 1999r. było wiele artykułów, które wołały o zastanowienie się nad tworzeniem gimnazjów. Pan Stoma wręcz krzyczał na puszczy aby zostawić dobry system. Mało mnie przekonuje argument, że nauczyciele ze szkół podstawowych w dziwny sposób rozumieli awans zawodowy. Pracowałem wtedy w szkole średniej gdzie uczeń musiał się uczyć a nie bawić. Jeśli chodzi o nową maturę to proponuję spytać wykładowców na uczelniach jaka jest różnica w przygotowaniu pomiędzy uczniami teraz a powiedzmy jeszcze 5 lat temu.
Niestety ale nie da się nie powiedzieć o rozwoju dziecka i wieku w którym jest młodzież gimnazjalna umieszczona niejednokrotnie w jednej szkole na całe miasteczko (gminę).
W poprzednim systemie największe kłopoty wychowawcze były w klasach siódmych, bo w ósmych już uczeń się pilnował i uczył, trzeba było zapracować na dobre oceny i opinię do nowej szkoły. W odróżnieniu od gimnazjów szkoły średnie nie były obowiązkowe i wymagały rywalizacji od kandydatów. Gimnazja prawie wszędzie są zobligowane przyjmować uczniów z tak zwanych obwodów szkolnych i są oczywiście obowiązkowe.
W dawnej szkole średniej największy kłopot wychowawczy sprawiali uczniowie klas drugich , w pierwszych sytuacja nowego otoczenia powodowała, że uczniowie klas pierwszych sprawiali zawsze najmniej kłopotów (zresztą w klasie I uczeń najbardziej był zagrożony bo na ogół pierwszej klasy się nie powtarzało).A potem to już byli dorośli ludzie.
Uczę 20 lat , zaczynałem w szkole podstawowej, ucząc w szkole średniej doceniałem to że mam łatwiej niż koledzy ze szkół podstawowych.
Teraz wróciłem do szkły podstawowej, miałem dość za 1500 zł udawać, że uczę (W technikach i liceach profilowanych jest młódzież, która nie jest w stanie sprostać wymaganiom intelektualnym, a zawodowe szkolnictwo zlikwidowano). Teraz jest odwrotnie podstawówka jest najlepszym miejscem do pracy, tu jeszcze się dzieciom chce.
Zgadzam się jednak, że najmniej winne są dzieci i młodzież oraz nauczyciele i mimo wszystko też nie politycy a moim zdaniem Rodzice.
Namawiam do udeżenia się w piersi również wielu dziennikarzy.
P.S.
O szkole i tym co ma wpływ na obecną w niej sytuację trzeba by zapisać wszystkie strony polityki i też nie wszystkoby było powiedziane.
Ja też kiedyś zagłosowałam za przekształceniem mojej szkoły w gimnazjum. Chociaż absolutnie tego nie chciałam. Ale pan dyrektor, były funkcjonariusz PZPR, zadecydował, że tak będzie, bo bardzo się przymilał nowym władzom. Miał swoje sposoby, by zdyscyplinować myślących inaczej. Parę osób pożegnało się z pracą, bo nagle byli „słabymi nauczycielami”. Tak więc reszta się dopasowała. Oczywiście część bardzo chętnie, by zapunktować u dyrektora.
No i miał pan dyr., czego chciał. Bardzo dobra podstawówka stała się jednym z najsłabszych gimnazjów w mieście. Dewastacja szkoły, bójki, wyzwiska stały się chlebem powszednim. A pan dyr. przez ostatnie dwa lata pracy przed emeryturą zamykał się w swoim gabinecie i nosa nie wyściubiał na korytarz, ponieważ „jego” gimnazjaliści reagowali na jego uwagi i wszelkie wystąpienia śmiechem i niewybrednymi żartami.
Jestem ciekawa, w ilu szkołach tak „przekonano” nauczycieli do idei gimnazjum?
Pomysł z utworzeniem gimnazjów był dobry jak każdy inny pomysł w tym kraju :P.
Ale mimo wszystko skoro już są uważam, że największą bolaczką jest jak już wyżej autor bloga wspomniał ich niedofinasowanie (zresztą jak całej oświaty). Jako nauczyciel (z zaledwie 5-letnim stażem) dokładnie tak jak pan Chętkowski pisze, przez 4 lata prowadziłam dodatkowe zajęcia za darmo. W tym roku już nie starczyło mi zapału. Jak się dostaje 1200 złotych mając dwa fakultety to w końcu się człowiekowi odechciewa. A „misją” się jeszcze nikt nie najadł.
Nie mam potrzebnych do lekcji map więc nabyłam umiejętność rysowania ich na tablicy (kredę na szczęście jeszcze mamy). Gorzej kiedy zajęcia wypadały w sali gdzie jest tablica, na której rysuje się markerami. Każdy nauczyciel, który miał tam lekcje musiał sam sobie kupić markera. Ja powiedziałam, że nie kupię :P. Nawet nie śmiem marzyć o takim luksusie jak DVD czy o wykorzystaniu komputerów na moich zajęciach.
Szkoła jest jak cały ten kraj – prowizorka, fuszerka na każdym kroku.
Tylko politycy trzymają się mocno ;).
Nauczyciele, a przede wszystkim rodzice byli przeciwni gimnazjom. Ale władza wiedziała lepiej i arogancko, z nikim się nie licząc wprowadziła reformę.
Wypowiadam się jako matka, a więc nie teoretyzuję. W ostatnich klasach szkoły podstawowej uczniowie, jak i rodzice się już znali, zadzierzgnęły się między nimi więzi. Uczeń nie był anonimowy. Każdy rodzic mógł po imieniu zwrócić uwagę, a więc uczeń był pod kontrolą nie tylko nauczycieli, ale również rodziców (którzy częśto odprowadzali do tej samej szkoły młodsze dzieci). W gimnazjum uczeń jest anonimowy, po trzech latach nie znałam wszystkich rodziców i uczniów, nie bardzo była okazja, żeby poznać. Tak więc uczeń czuje się bezkarny, nikt mu nie zwróci uwagi. Najgłupsze lata 14-16 były rozdzielone pomiędzy dwie szkoły. Ostatnia klasa szkoły podstawowej to nie był czas na wygłupy, gdyż trzeba było starać się o dobre oceny, również z zachowania, żeby dostać się do liceum. Tak więc to ograniczało agresję uczniów, teraz jest to II gimnazjum, gdy uczniowie już się trochę oswoili ze szkołą, a jeszcze nie muszą myśleć o liceum. Z kolei następny rocznik był w I liceum. byuli tam najm klodsi, nowi, więc nie zaczynali od razu rozrabiać. Poza tym uczeń rozrabiaka, nieuczący się w liceum miał perspektywę, że zostanie z niego wyrzucony, bo nauka jest obowiązkowa do 18 lat, ale niekoniecznie w liceum. Natomiast gomnazjalista jest całkowicie bezkarny, gimnazjum jest obowiązkowe i nikt go stamtąd nie wyrzuci.
Do gimnazjum przychodzą uczniowie z kilku różnych podstawówek, z różnych klas w tej samej podstawówce i siłą faktu tworzą się grupy konfliktowe.
Osobną sprawą jest reforma programów. W podstawówce połączenie biologii, geografii i fizyki w jedno tworzy totalny groch z kapustą, trudny do rozgryzienia przez ucznia. Zresztą polega to po prostu na umieszczeniu z tych dziedzin przemiennie bez powiązania różnych partii materiału. Zamiast trzech podręczników jest jeden z mieszaniną. Historia tworzy pętlę czasu, w każdej klasie zaczyna się od starożytności. Pętlę też tworzy matematyka..
W gimnazjum znowu nauka historii zaczyna się od starożytności, w liceum tak samo. Często współczesność, XX w. jest omówiony po łebkach.
Zastanawiam się, czy reformę szkolnictwa prowadził jakiś wróg, dążący do oglupienia i demoralizacji młodzieży. Bo takie są owoce.
‚Żądam rozliczenia armatora – MEN, a także kapitanów – dyrektorów wydziałów edukacji w poszczególnych gminach i kuratorów. Spośród pasażerów, czyli uczniów, należy ukarać tylko tych, którzy popełnili przestępstwo podczas rejsu. Do nauczycieli można mieć pretensję, że im bylejakość warunków pracy w końcu spowszedniała. Resztę ludzi, a szczególnie spłoszone dzieci z gimnazjów, zostawmy w spokoju. ‚
Zatem zdaniem DCH w gimnazjum mamy 3 grupy społeczne: uczniów, nauczycieli i spłoszone dzieci. No cóż, proponowałbym jednak nie forsować własnych urojeń, halucynacji czy ukrytych życzeń, próbując naiwnie wpływać na percepcję i wiedzę czytelników.
Jedrzej Kitowicz w swoim epokowym dziele podaje taki oto opis kar dla uczniów panujacy w XVIII wieku:
„Kary szkolne na tych, którzy się uczyć nie chcieli albo swawolą jaką popełnili, były: niedopuszczenie jedzenia obiadu, klęczenie albo plagi. Instrumenta kary: placenta, to jest skóra okrągła, gruba, w kilkoro złożona, na dłoń ręki szeroka, na trzonku drewnianym obdłużonym osadzona, którą – za omyłki w czytaniu lub na pamięć tego, czego się nauczyć naznaczono, odmawianiu – bito w rękę; za zupełne nienauczenie się wydziału swego lub za swawolą albo inne przestępstwo praw szkolnych instrument kary: rózga brzozowa albo dyscyplina, pospolicie rzemienna, u surowszych zaś nauczycielów z sznurków nicianych tęgo spleciona, siedym lub dziewięć odnóg mająca, którą to rózgą lub dyscypliną bito w tył obnażony, uderzając najmniej trzy, a najwięcej piętnaście razy, według przewinienia, według cierpiętliwości ciała i według surowości lub łagodności nauczyciela”.
Obawiam się, że możemy do tego juz niedługo wrócić.
Z punktu widzenia ucznia wyglada to trochę inaczej. Otóż w gimnazjum nie robiło się nic, żeby móc zdać, a prawie nic, żeby mieć w miarę dobre oceny, wystarczyło odrobinę zdolności. gimnazjum to najpiekniejsze lata życia młodzieży-można było mysleć tylko o zabawie. jednak w liceum wychodziło szydło z worka. Okazało się, czym jest prawdziwa szkoła i uczeń doznawał szoku. Trzeba było naprawdę się przyłożyć a oceny wcale nie zachwycały. Wtedy okazało się, ze gimnazjum to stracone lata, jeśli chodzi o naukę. Uczniowie po gimnazjum mieli problemy oprócz nauki z samodzielnym myśleniem. To przeszkadzało w liceum. Moi zdaniem utworzenie gimnazjów było duzym błędem. W szkołach tego typu nauka zeszła na drugi plan. Zauważmy, że agresja wsród młodzieży coraz częściej ma miejsce właśnie w gimnazjach.
Żądam rozliczenia armatora – MEN, a także kapitanów – dyrektorów wydziałów edukacji w poszczególnych gminach i kuratorów
NAUCZYCIEL ten „najważniejszy problem szkoły” jest samotnym.błędnym”don kichotem” bardziej śmiesznym niz sympatycznym,jakże łatwym celem wszelkich nagonek.
Nie mam wątpliwości ,że w liście od ministra dostanę spis moich obowiązków,które znam z przyzwoitości i z Karty .Pewnie będzie też kostyczne przypomnienie,co mnie czeka, jeśli nawalę i zastanawiam się ,czy na koniec będzie -” z poważaniem….”
Tylko , czy poważa sie tak slabego osobnika, tego z intelektualnych oraz ekonomicznych tyłów?
Zrobili bez sensu pół reformy, a mówią, że jest cała(patrz skandaliczne milczenie o programach w liceach,których efektem była ostatnia matura).
Obiecali nowoczesną edukację na miarę XXIw.,a tu 31 uczniów w klasie.
Gigantyczne pieniądze poszły w biurokrację ministerialną,kuratoryjną, a w szkołach ubogo i biednie,ale szumnie i ambitnie:chcesz zrobić dodatkowe zajęcia dla słabszych ,nie- brak srodków,zrób kółko literackie,-jakie kółko, p[rzecież oni pisac nie potrafią,-ma być kółko,ale cichcem ró sobie testy-rada szefa……
Urzędnicy dokonali zbrodni na polskiej szkole.
zastanawiam si.e,dlaczego nikt nie porusza odpowiedzialności rodziny za wuchowanie i postepowanie dzieci.Rodzice sa prawnie odpowiedzialni za potomstwo.PolskA RODZINA jest poprostu chora i to jest problem społeczny-malutkie dzieci bite w szpitalach,rozwydrzona halastra usprawiedliwiana -jak w przypadku Ani-szkoły nie mogące niczego wyegzekwowac od uczniow bo rodzice w idiotyczny sposób stoja po stronie chuliganow.To jest problem dla mediow,kosciola i wladzy-
Powyższy wpis natchnął mnie by dać kolejny przykład na jakie słuszne cele MEN ma pieniądze.
Kończyłam w jednej z wojewódzkich placówek CEN-owskich kurs (mający status studiów podyplomowych) wychowania do życia w rodzinie. Na zajęciach dowiedziałam się m.in takich mądrości:
– homoseksualistą się człowiek staje w wyniku uwiedzenia na prywatce
– kobiety powinny w domu chodzić w długiej spódnicy bez majtek bo tak lepiej się wietrzy
– jeśli chcemy zajść w ciążę do należy w nocy odsłaniać żaluzje bo światło księżyca ma lepszy wpływ na owulację (podam tylko te trzy przykłady, a proszę mie wierzyć w czasie całego roku podobnych rewelacji było więcej)
TO NIE JEST ŻART!!! Kiedy (jako jedyna) próbowałam kwestionować powyższe „tezy” najpierw dowiedziałam się, że jestem „spsychomanipulowana” (cokolwiek by to znaczyło), a następnie „jak pani się nie podoba to może pani wyjść”.
Może warto by się było bliżej przyjrzeć placówkom CEN-u. A przede wszystkim ludziom tam pracującym.
Jestem nauczycielką języka polskiego z 30letnim stażem, ze zgrozą patrzę na to, co dzieje się w polskiej szkole. Uczyłam w technikum i w szkole zawodowej, ale moi uczniowie umieli po 5 latach w technikum tyle, ile po 4 latach licealiści. W zawodówce też sporo można się było nauczyć, chociaż możliwości intelektualne tej młodzieży były inne. Dziś umiejąpisać i mówić poprawnie tylko i wyłącznie te dzieci, których do tego mobilizuje dom. Reszta nie ma na to czasu, chęci, programy są tak poszatkowane, że nie spoób wybrnąć, lekcji jest w liceum za mało, o liceach profilowanych nie wspominam. Bardzo słabe i zaniedbane dzieci w gimnazjach zaniedbują się jeszcze bardziej, nauczyciele w gimnazjach albo nie pracują w ogóle, albo pędzą z materiałem niczego nie ćwicząc, albo pracują tylko z najzdolniejszymi, którzy biorą udział w konkursach. Nie wiem, co trzeba zrobić i co najgorsze nie mam już sił z tym walczyć. Skorzystam z emerytury, ale gorzka to świadomość!
Uczę w tak zwanym liceum z „górnej półki”. Jest mi przykro to obserwować, ale dzieci są kompletnie zdezorientowane, co miałyby robić – uczyć się czy słuchać dorosłych, którzy im powtarzają na każdym kroku, jakie z nich nieuki. Z moich obserwacji wynika, że w gimnazjum tego nie doświadczali. Przeciwnie, byli tam motywowani. Przyszli do liceum pełni zapału. Ale zaraz zostali zgaszeni: „nic nie umiecie”, „co to za poziom”, „gimnazja zrobiły z was głupków”, „na pewno nie zdacie matury”. Jak, będąc wychowawcą, przekonać ich w takiej sytuacji, że nie są ani lepsi, ani gorsi od innych? Pamiętam swoje lata szkolne – nikt z nas nie był taki wyuczony i nadmierne idealizowanie tego czasu jest bez sensu. A obarczanie wychowanków swoimi frustracjami na lekcji – nie do naprawienia w dorosłym życiu. Jednostki silne dadzą sobie radę. Ale chyba nie o spełnienie zasady selekcji naturalnej nam chodzi?