Rząd straszy nauczycieli
Rząd proponuje, aby to samorządy decydowały, ile lekcji mają przeprowadzać nauczyciele. Limit wahałby się między 18 a 22 godzinami dydaktycznymi. Lokalne władze brałyby pod uwagę liczbę uczniów w klasie oraz specyfikę przedmiotu. W teorii wygląda to pięknie, ale w praktyce oznacza maksimum godzin bez względu na liczbę uczniów i nauczany przedmiot. Samorządowcy już teraz dokonują cudów, aby zaoszczędzić na publicznej edukacji dzieci. Gdy więc można będzie zaoszczędzić bardziej, z ochotą skorzystają z tej szansy. Wystarczy przyjść do publicznej placówki, aby zobaczyć, jak oszczędza się dosłownie na wszystkim (remonty, pomoce dydaktyczne, środki higieniczne). Propozycja rządu to zielone światło dla kolejnych oszczędności, a nie rzeczywiste dostosowanie pensum do lokalnych potrzeb dzieci.
Nie trzymam się kurczowo 18-godzinnego pensum. Zmiany muszą nastąpić, jednak nie takie, jakie proponuje rząd Tuska. Pensum w rękach samorządu będzie formą oszczędzania na oświacie i dyscyplinowania nauczycieli. Uczyłem w niepublicznych placówkach, więc wiem, jak to wygląda. Prezes zwracał się z prośbą to do tego, to do tamtego nauczyciela, aby prowadził więcej godzin za te same pieniądze. W końcu wszystkich poprosił o prowadzenie kilku godzin więcej bez dodatkowego wynagrodzenia. Prowadziliśmy zatem swoje godziny plus kilka w ramach wolontariatu. Komu się nie podobało być wolontariuszem, musiał szukać sobie innego miejsca pracy. Zostali ci, co nie znaleźli pracy gdzie indziej. Każdy jednak intensywnie szukał normalnej roboty i w końcu większość odeszła. Przyszli inni. I znowu zaczęło się robienie ludzi w konia. Katarzyna Hall, która przyszła do MEN z prywatnej oświaty, ma maniery takiego właśnie prezesa.
Pensum powinno być ustalone przez MEN. Samorządowcy nie mogą przy nim manipulować. Można oczywiście podyskutować, ile godzin powinien prowadzić nauczyciel oraz czy wszyscy nauczyciele – bez względu na przedmiot i rodzaj szkoły – powinni mieć takie samo pensum. Jednak rząd wcale nie chce dyskutować z nauczycielami. Rząd woli nauczycieli straszyć.
Komentarze
Taki paradoks…
Samorządowcy robią dokładnie to, czego oczekują od nich (w większości) wyborcy.
Wyborcy to m. in. rodzice.
Wynikałoby stąd, że rodzicom (w większości) nie zależy na poziomie wykształcenia swoich dzieci.
W praktyce rodzice (wyborcy) nie mają nic przeciwko kolejnym cięciom wynagrodzeń nauczycielskich.
Ale znaczna część wysupła ostatni grosik na korepetycje dla swojej pociechy.
A może bardziej niż strajk potrzebna jest…
akcja edukacyjna wśród rodziców 😉
Pozdrawiam
Radecki
Wg.rządu jak wszyscy to wszyscy, i babcia też;-)
Rząd chce ponieść pensum wszystkim nauczycielom, zamiast je
zróżnicować w zależności od poziomu szkoly(podstawówki, gimnazja,
licea) i przedmiotu(inne dla matematyków, polonistów, przyrodników
czy językowców, a inne dla wf-menów, plastyków,PO-wców, katechetów
oraz specjalistów od podobnych michalków, tak jak to jest w krajach
cywilizowanych i bylo w Polsce przed festiwalem „S”!!!
Skądinąd teraz jest wielki niż i środków na taką ilość uczniów
powinno być w bród!!!
Nie chcę tu wypaść na pokutnicę i męczennicę. Jestem nauczycielem – jeszcze stażystą, a więc … początki bywają trudne. Spędzam mnóstwo czasu nad przygotowaniem do lekcji, papierkami – notabene zupełnie zbędnymi, pochłaniającymi mój czas, energię, papier i tusz – sprawdzaniem uczniowskich „dzieł” (wszak jestem polonistką). Odpowiedzialność duża – uczę w liceum i technikum.
Postuluję dostosowanie pensum nauczycieli do przedmiotu, którego uczą oraz rodzaju szkoły. Z tym, że postulować sobie mogę, a rząd i tak zrobi, co zechce. Pesymizm? Nie. Realia.
Pozdrawiam gospodarza bloga. Czytuję regularnie z zaciekawieniem.
Słucham Polskiego Radia, a w nim programu pierwszego. Mimo zmian jakiw w nim zaszły za przyczyną PIS – to ciągle dobre źródło informacji ekonomicznej i społecznej. Źródło a nie wyrocznia. Dzisiaj słyszę o propozycji Rządu RP, aby samorządy przejęły również sferę decyzyjną za losy przewozów pasażerskich PKP. Marszałkowie mieli by inwestowac w tabor, uzgadniac rozkłady i td. Proponuje się coś co z góry skazane jest na porażkę. Kto pogodzi interesy poszczególnych wojewódzyw? Będzie trwała systemowa awantura, bo PKP nie zamierza zrezygnowac z uprawnień decyzyjnych, a jeszcze jest Rząd. Dzisiaj PO- PSL . A jutro ?
Wracam do oświaty. Co tu za pomysł widzimy? Czy aby nie to samo co w przewozach?
A w służbie zdrowia inaczej?
Czy to nie jest przypadkiem zgodne z zapowiedzią Premiera o przekazywaniu władzy w dół? Samorządom właśnie?
Na razie nas to bulwersuje, bo nie znamy do końca projektu reformy – a właściwie dokończenia tamtej – Buzkowej reformy samorzadowej.
Może w końcu ogłoszą porządny projekt, eksperci go przedyskutują i my praktycy również będziemy mieli szansę wyrażenia swojej opinii.
Teraz wygląda to na wypuszczenie próbnego balona, aby poznac nastawienie do ewentualnych zmian.
Czy gorszyc sie na sam projekt decentralizacji zarządzania oświatą ?
W USA to działa. Poza zrębami ustawowymi, wspólnymi dla wszystkich, najwięcej do powiedzenia w sprawach szkoły ma Rada Szkoły ,która przyjmuje ,zwalnia ,zatwierdza programy i rozlicza z nich.
Ja jestem za reformą tego naszego polskiego bagienka ogólnych niemożności i bylejakości.
Dla ilustracji tematu dykteryjka sprzed lat:
Uczeni budzą Lenina. Ten wzywa najwyższe władze i żąda informacji jak idzie budowa komunizmu. Bajerują go,że wszystko jest O.K.
Ten nie daje za wygraną. Żąda konkretów. Zamyka się sam z papierami, aby po pewnym czasie wydac dyspozycje. Brzmiało to tak: – Budźcie Berię , zaczynamy wszystko od początku.
Kto z postaci naszej historii mógłby tak zarządzic ?
Oddanie większych uprawnień samorządom nie jest złym pomysłem. Powtórzę bardzo oklepane, ale racjonalne hasło „Polityka zawsze jest lokalna”. Administrowanie budynkami szkolnymi sprawiło, że w wielu gminach budynki szkolne zostały porządnie wyremontowane i zaczęły być funkcjonalne. Już nie straszą brzydotą lecz są wizytówką gminy. Podobnie zaczęło się dziać z wyposażeniem szkół. Jednak władze gminne miały dotąd niewielki wpływ na politykę kadrową w tym sensie, że trudno było zracjonalizować kadrę już pracującą w szkole. Owszem, nowo zatrudniany nauczyciel jest konsultowany z wójtem, podobnie ci pracujący na czas określony. Nawet najgorszy nauczyciel mianowany czy dyplomowany jest nie do ruszenia. Mało tego, trzeba mu płacić tyle samo co tym, którzy pracują od niego lepiej. Jest to demoralizujące, ale staje się też wygodnym argumentem w przypadku, gdy zarzucają to dyrektorowi czy wójtowi rodzice. Przecież nie można nic zrobić. Najwyżej można mu „obciąć” nadliczbówki (jeśli są). Jest też wygodnym argumentem dla wójta. Nie może dobremu nauczycielowi więcej płacić, bo płace ustala Państwo, a dotacja jaką ma na drugi składnik wynagrodzenia nauczycielskiego jest śmiesznie niska. Natomiast w przypadku pensum przyznaję rację gospodarzowi bloga. Każdy wójt wyznaczy nauczycielom to najwyższe, bo właściwie jakie są kryteria ? Państwo powinno pozostawić sobie do określania pewne standardy, które musi spełniać szkoła. Są nimi : podstawa programowa, minimalna sztywna siatka godzin, kwalifikacje zatrudnianych pracowników i właśnie pensum.
W USA, na które się wszyscy powolują, rady szkolne to zupelnie odrębne cialo wybierane w danej jednostce samorządowej w oddzielnych wyborach. Ona powoluje kogoś w rodzaju inspektora szkolnego(kiedyś byl u nas taki organ poniżej kuratorium) zarządzającego szkolami, którego w każdej chwili może odwolać.U nas przekazanie w pelni szkól samorządom oznacza przekazanie ich w lapy urzędasów samorządowych.To zupelnie inna historia…;-)
A tu kolejna skandaliczna wpadka CKE/OKE ze źle zszytymi arkuszmi egzaminów gimnazjalnych (mat-przyr.) dotycząca dziesiątków tysięcy uczniów.I próby zamiecenia jej pod dywan przez CKE/OKE i MEN…Może by ktoś od nich zacząl wymagać!!!
Im gorzej funkcjonują MEN i podlegle jednostki tym częściej ich pracownicy mówią o leniwych i niedobrych nauczycielach!;-)))
W niektórych wypowiedziach pojawia się postulat, aby wynagrodzenie zależało od typu szkoły. Nie wiem jak to rozumieć. Czy mogę prosić o sprecyzowanie wypowiedzi?
1.Różne pensum dla podstawówki, gimnazjum i liceum.
2.Przedmioty maturalne na poziomie rozszerzonym lub wiodące w danej szkole zawodowe.
Szanowny Gospodarzu – „a nie mówiłem”.
Niestety, wygrywa nie ten kto ma rację, moralne prawo, sprawiedliwość po swojej stronie, ale ten kto ma więcej siły.
Chcą nauczyciele większe wynagrodzenia – kamienie w rękę i na Wiejską.
Jeżeli mogą to robić górnicy, kolejarze, lekarze ….. to dlaczego nie nauczyciele ?
Danko!
A w którym typie szkoły pracuje się najciężej?
Czy przypadkiem nie w tym, w którym Ty pracujesz?
Osobiście uczyłam już w różnych i nie podjęłabym się takiej oceny.
Jeśli zaś chodzi o przedmiot nauczania, to zgadzam się w pełnej rozciąłgłości z przedmówcami.
W podstawówce prace do sprawdzania są proste oraz krótkie – i te klasowe i te domowe.Intelektualnie też przygtowanie do lekcji nie powinno sprawiać problemów ani bć czasochlonne. Nauczyciel pracuje przede wszystkim przy konakcie z uczniami i z klasą i indywidualnym.
W liceum jest odwrotnie – prace do sprawdzania są i zdecydowanie dluższe i bardziej skomplikowane, odbiorca przygotowanych lekcji też zdecydowanie bardziej wymagający.Dużą część wysilku nauczyciela stanowi przygotowanie(i sprawdzenie!) dość skomplikowanych prac, przy wykonywaniu których oraz na podstawie informacji zwrotnej po sprawdzeniu uczeń wiele się uczy(powinien;-)]
I na calym cywilizowanym świecie pensum w podstawówce znacznie się różni od pensum w szkole średniej!Oczywiście biorąc pod uwagę, ze to nie o WF chodzi;-)
Gimnazjum leży gdzieś pośrodku…
„Intelektualnie też przygtowanie do lekcji nie powinno sprawiać problemów ani bć czasochlonne.”
A w szkole średniej to taki wysiłek intelektualny? No, jeśli się posiada zasłużony tytuł magistra, to raczej nie wyobrażam sobie , by praca w szkole średniej miała być trudem intelektualnym ponad miarę.
Zapominasz, że szkoła podstawowa – to ciężka praca metodyczna – tu nie sprawdza się heureza czy wykład. Ostatnio zmierzono, że poziom hałasu w podstawówkach jest ponad ludzką wytrzymałość, nauczyciele w szkołach podstawowych mają też znacznie większe problemy z głosem (był to jeden z powodów, dla których musiałam zrezygnować z pracy w podstawówce na rzecz cichej szkoły średniej, gdzie do uczniów wystarczy mówić). Szkoła podstawowa to też dłuższy czas na przygotowanie materiałów dydaktycznych, odpowiedzialność za dzieci wychodzące przez okna i mnóstwo innych problemów, których nauczyciele uczący od zawsze w szkołach średnich nie dostrzegają. Prace są w szkole średniej dłuższe, to fakt, ale w podstawówkach zawierają znacznie większą ilość błędów. Kompetencje tu i tu są potrzebne. Tyle, że nieco inne.
Daleka jestem od stwierdzenia, że szkoła średnia pozwala na błogie lenistwo, ale powstrzymałabym się od tak upraszczających opinii.
Nie piszę o trudności pracy i męce pańskiej z uczniami – to zależy od śodowiska.Piszę o czaso i pracochlonności czynności dodatkowych związanych z każdą lekcją, szczególnie sprawdzania prac wszelkiego typu. Inaczej się sprawdza dyktando na pól strony, a inaczej wypracowanie z literatury mniej lub bardziej wspólczesnej, inaczej cwiczenia w mnożeniu i dodawaniu, a inaczej sprawdzian z pochodnych.Co do innych rzeczy to zależy od srodowiska czy typu uczniów w szkole;-)