Dyplom z rynku
Wszystko zależy od mowy, także prestiż i autorytet nauczyciela. Mój przyjaciel, polonista, zaczął lekcję o twórczości Żeromskiego słowami: „Pamiętajcie, że z ‚Ludziami bezdomnymi’ nie uporamy się” – i w tym momencie zamarł. Popełnił błąd. W tym samym czasie ja na swojej lekcji powiedziałem: „Wspólnymi niciami mitologii greckiej oraz tradycji chrześcijańskiej…” i zacząłem płonąć ze wstydu. Z powodu popełnionego błędu.
Przerwa wybawiła nas z opresji. Spotkaliśmy się na korytarzu i podaliśmy sobie dłonie. Jeden błąd nie dyskwalifikuje człowieka, ale w oczach młodzieży na pewno tak. Byliśmy zatem w szkole spaleni. Kto wie, czy już jakiś młody umysł nie sprawdza w Internecie, czy Piotr albo ja naprawdę posiadamy dyplomy ukończenia studiów. Kto wie, może kupiliśmy je na rynku, a teraz udajemy tylko nauczycieli. Mam nadzieję, że Internetowi daleko jeszcze do bajkowego lustereczka, więc prawdy nikomu o naszych studiach nie powie. Jesteśmy na razie bezpieczni.
Wróciłem na lekcję pokrzepiony świadomością, że w Polsce liczą się papiery, a nie wypowiadane słowa. A papiery mam wyjątkowo dobrze zrobione. Mogę zatem mówić, co chcę i jak chcę. Dla rozgrzewki palnąłem więc kilka błędów „w pierwszych słowach mego wykładu, ponieważ chciałem wszystkich pozdrowić i zapytać o zdrowie”. A co mi tam! Przecież duch tchnie, kędy chce. Wczoraj przemawiałem natchniony przez anioła, a dziś gadam, jakby wstąpił we mnie szatan językowej rozpusty. Nie wystarcza mi bezbarwny grad poprawnie wypowiadanych słów, nie chcę mówić mickiewiczowskim natchnieniem wypchany jak sowa. Pora przetrzepać słowa jak futra na wiosnę.
Ale na razie idzie zima, więc gadajmy drętwo i poprawnie. Moja wina.
Komentarze
1) Szatan to anioł tyle ,że upadły np. Lucyfer (Niosący światło), czyli ta.k czy tak natchnienie.
2) Też myślę, że z bezdomnymi to będzie trudno się uporać.
Czytam dzisiaj o tragedii 11-letniej gimnazjalistki. Pierwszy komentarz na jaki się napotykam brzmi mniej wiecej: Czy ktoś ma coś jeszcze przeciwko reformom wprowadzanym przez R. Giertycha? – brak wykształcenia, a co za tym idzie posiadanie wiedzy z danego tematu, nie jest potrzebne do szczęścia (w rozumieniu jego osiągnięcia). To naukowcy mają nadawać ton dyskusji o sytuacji w polskiej szkole (sytuacji ucznia i nauczyciela – „co ten pierwszy może drugiemu i dlaczego ten drugi nie może nic”). I wszystko by się tak zakończyło ale w dobie blogów nie jest to takie proste.
Napotykam się na powyższy tekst. Czytam raz, czytam drugi raz. Czytam poprzednie wpisy, po czym wracam ponownie do tego tekstu. Raz, drugi, a co mi tam, przeczytam jeszcze raz. Porządki wiosenne w szkole? W pierwszym półroczu? Nie, to wyraźnie ma być tekst o …. autorytecie nauczyciela? Nie, ten został pogrzebany, w trzecim zdaniu napewno ale mam wrażenie, że dużo wcześniej przed jego napisaniem. Nauczyciel się pomylił. Ot, rzucił od niechcenia jakimś niezrozumiałym grypsem, rozgląda się i co widzi? Młodzież z karcącym w oczach niemym oskarżeniem. Jak on śmiał, my tu go słuchamy, spijamy z ust (jego ust) wiedzę a on nam tu takie numery. Jedynym ratunkiem jest nauczanie się na odległość. Na szczęście przepisanie się do innej szkoły nie powinno być problemem, można iść drogą okrężną w razie zmiejszenia się odległości.
Naiwna wiara, że nauczanie do wartości trwa ustawowe 45 minut, zaczerpnięta z konferencji prasowych obecnego ministra Edukacji Narodowej staje się wiekiem do trumny, w której możemy pochować naszą edukację (już przez małe „e”).
Jest oczywiście możliwe, że zgodnie z „co poeta miał na myśli” nie odczytałem przesłania. Pociesza mnie fakt wystąpienia pojęcia, którego będę sie trzymał w razie dalszej dyskusji: drętwo.
‚Ale na razie idzie zima, więc gadajmy drętwo i poprawnie. ‚ – nie ma to jak wizualizacja czy analogia pogodowo-klimatyczna, mająca na celu usprawiedliwienie określonego stopnia poprawności językowej.
Ale na razie w piasku przeważa krzem, więc kupiłem sobie mleko bananowe.
etc.
Przeczytalam widomosc o tym, co sie wydarzylo w szkole w Gdansku. Kazda szkola miala, ma i bedzie miala grupe takich mlodocianych bandytow, ktorzy specjalizuja sie w dreczeniu innych. Dzisiaj obiektem dreczycieli byla Ania, na oczach calej klasy – i nikt jej nie pomogl, nie wychylil sie, nie wybiegl z klasy po pomoc do nauczyciela. Przeciez w pewnym momencie jasne bylo dla wszystkich, ze to juz nie bylo zwykle znecanie sie, ze granica zostala przekroczona.
Jasiu, Teresko – dzisaj ofiara byla Ania, jutro ofiara bedziesz Ty. I nikt Ci nie pomoze, beda sie przypatrywac, ile wytrzymasz, niektorzy beda nawet rozbawieni, niezly cyrk, co? Nie nauczyli Cie rodzice, nie nauczyl ksiadz na religii i w kosciele, nie nauczyl nauczyciel, ze trzeba sie ujac za slabym i krzywdzonym. Pamietaj, zawsze znajdzie sie ktos silniejszy od Ciebie. Czy znajdzie sie w poblizu ktos, kto Ci poda wtedy reke? Mam nadzieje, ze tak.
Cóż Belfrze, ja też mam niezły dyplom, też jestem nauczycielem i tydzień temu również palnęłam błąd, albo nawet dwa – nie językowe – merytoryczne. To była 7 lekcja; wstałam jak zwykle o 5 rano by poprawić prace. Nie miałam czasu na przygotowanie się do wszystkich zajęć. Myslałam – mam wiedzę i doświadczenie, będzie ok. Nie było. Przez dwa dni o niczym innym nie mogłam myśleć. Od poniedziałku ta klasa ‚dyskretnie” mnie sprawdza – pytanie za pytaniem, a jak wiesz „Diabeł tkwi w szczegółach”. Całymi wieczorami czytam książki, przypominam sobie trochę zakurzoną wiedzę i mam nadzieje, że odzyskam ich zaufanie. Kiedyś.
Myslę, że błędem większości nauczycieli jest myslenie o sobie w ten sposób. uczę 13 lat, angielskiego, anjpierw w szkole podstawowej, teraz w gimnazjum. Jak każdemu normalnemu czlowiekowi udalo i sie kilkakrotnie poelniac błędy. I jak sie okazalo moi uczniowie nie skreslili mnie natychmiast. Ale należy pamiętać, że wymiarem inteligencji i przygotowania do pracy w szkole jest też umiejętność przyznania sie do błędu. Uwierzcie doswiadczonemu pedagogowi – uczniowie to rozumieją. Oni nie chcą, zebyście byli alfa i omega – odbieracie sobie wtedy dużą dozę czlowieczeństwa. Nauczyciel ma prawo się pomylić, pod warunkiem, że swój błąd sprostuje i powie uczniom, ze to co powiedział, nie do końca bylo zgdone z faktami. Tego jednak nie uczą na studiach pedagogicznych, jak widać na przykładzie wpaja sie raczej mlodym nauczycielom, że błądzenie nie jest rzeczą nauczycielską (parafrazując). W te sposob pogłębia sie równiez dystans do swoich uczniów i stwarza sie zagrożenie wprowadzenia w życie zasady – jeżeli ja wiem wszystko to mo mojej lekcji ono tez muszą. Nic bardziej błędnego. My nauczyciele nie wiemy wszystkiego, nawet w swojej dziedzinie i należy to naszym uczniom uświadamiac, ale jesteśmy pedagogami dlatego, że wiemy, że jeżeli popelniliśmy omyłke lub nie potrafilismy odpowedzieć na pytanie „z biegu” to na pewno poprawimy to i uzupelnimy nasze wiadomości. Głowa do góry! Uczniowie to też ludzie i maja rozum, mniejmy go równiez i my!