Młodzi nauczyciele kontra starzy
Sądziłem, że konflikt pokoleń się skończył, tymczasem on istnieje, ale tylko w gronie pedagogicznym. Jak doniósł „Dziennik Gazeta Prawna”, młodzi nauczyciele chcą zwiększenia pensum, czemu starzy są przeciwni. Podobno aż co trzeci młody belfer chce więcej (zob. źródło). Reszta młodych i oczywiście wszyscy starzy nie chcą żadnych zmian.
Ile to jest co trzeci młody nauczyciel? Jaką siłę stanowi taki głos? To zależy, jak liczyć. Jeśli za młodych uznamy osoby tuż po ukończeniu studiów, maksimum do pięciu lat, to w szkołach prawie ich nie ma. W moim liceum, które uchodzi za młode, jeśli chodzi o kadrę, nauczycieli przed 30. rokiem życia właściwie nie ma (przepraszam wszystkie koleżanki, które wyglądają na 20 lat, że je zdradziłem). Śmiem twierdzić, że na cały etat jest zatrudniona może jedna osoba, a na część etatu jakieś dwie osoby. I one też wcale nie są takie młode, bo brakuje im paru dni do owej trzydziestki. Młodzieży u nas nie ma.
Pokażcie mi szkołę, gdzie co trzeci młody nauczyciel to będzie więcej niż pół człowieka. Młodych prawie się nie zatrudnia. Średni wiek nauczyciela w Polsce to na dzień dzisiejszy 44 lata i stale rośnie. A zatem ten głos, na który powołuje się DGP, to ledwo słyszalny głosik bardzo nielicznej grupy pracowników. Jednak tak się o nim trąbi, jakby to był głos olbrzymiego tłumu. Nic z tego, tłum nie chce zmian w pensum – takie są fakty.
Natomiast poważniej można traktować głos młodych, którzy szukają pracy w szkole. Zapewne znaczna część z nich za cenę zatrudnienia zrzekłaby się obecnego pensum i przyjęła wyższe, jeśli to ma być warunkiem przyjęcia do pracy. Tylko że tego nie można traktować poważnie. Taką postawą wykazaliby się nie tylko młodzi, ale wszyscy, którzy bez powodzenia szukają pracy. Wydaje się, że jedynym sposobem na podniesienie pensum jest zwolnienie wszystkich nauczycieli i ponowne ich zatrudnienie na śmieciowych warunkach. I chyba tego chcą samorządy, ale trąbią, jakby sami nauczyciele się o to prosili.
Komentarze
To jest ten konflikt pokoleń, czy też nie ma?
Z tekstu p. Chętkowskiego wynika, że nie ma – w sondażu chodzi o jakąś nieistotną grupkę; zdrowy trzon nauczycielski oczywiście solidarnie zmian nie chce.
Jest to więc raczej konflikt komunikacyjny – media przeinaczają rzeczywistość, o czym p. Chętkowski jakże chętnie i ustawicznie donosi.
Telewizja i prasa kłamie, co usprawiedliwia istnienie pracowniczej, szkolnej komuny, ponieważ postrzeganie rzeczywistości przez belfra musi być spójne i odpowiadające jego interesom.
Za komuny dość popularna była lektura i postawa z klechdy o niejakim Wallenrodzie, rozumiana przez nauczycieli tak, że w dzień byli ZA PARTIĄ a wieczorem, na imieninach u cioci – oczywiście przeciw.
Nie inaczej dysonans poznawczy rozwiązuje i Gospodarz. Za dnia publikuje się w prasie (patrz: http://tinyurl.com/cmr8j8t), wieczorami ujawnia manipulacje mediów …na blogu.
Nie ma więc konfliktu pokoleń – to postawa ukształtowana w poprzednich pokoleniach, choć jak się zdaje i paradoksalnie – Autor tego nie widzi.
Tymczasem prasa kłamie dalej. Rozpowszechnia wyniki kontroli NIK (to taka Izba i to Najwyższa znienawidzonego przez belfrów publicznych Państwa), jakoby: „Połowa nauczycieli nie ma motywacji do lepszej pracy” (tu:http://tinyurl.com/c7uaj2d).
Trudno więc dziwić się, że to nie może być żadna młoda połowa i w ogóle jest to zapewne połowa znikoma.
Zdrowa połowa mediom i władzom nie wierzy, zwłaszcza że w nich sama występuje.
Nie ma w tym istotnie konfliktu pokoleń – młode pokolenie po takiej szkole tę postawę łyka jak normalną.
I jak za komuny – ma to zagwarantowane za darmo, na Kartki. Nauczycielskie.
PS Wszystkie Renomowane Panie Nauczycielki, wizażowo emitujące dwudziestkę – zdradźcie sekret, jak opisywana tu na blogu szkolna opresja konserwuje Wasz wizerunek, tak niekonfliktowy pokoleniowo! 😉
Najlepiej – zróbcie to w telewizji śniadaniowej.
Gospodarz te kłamstwa zdezawuuje dla nas – na podwieczorek, przy mikrofonie belferbloga 🙂
„Wydaje się, że jedynym sposobem na podniesienie pensum jest zwolnienie wszystkich nauczycieli i ponowne ich zatrudnienie na śmieciowych warunkach.”
Taka operacja w tzw. biznesie bywa skutkiem (i jednym z celów) bankructwa. Jednym z rezultatów postępowania upadłościowego może być całkowita zmiana warunków zatrudnienia dla wszystkich. I tak się to w wielu wypadkach dzieje.
Wbrew temu, co pisze Gospodarz, bankructwo wcale nie musi być jedynym rozwiązaniem. Można – strasząc związki zawodowe bankructwem – zmusić je do zaakceptowania innych warunków zatrudnienia dla aktualnych a innych dla nowych, czyli zatrudnianych w przyszłości pracowników. Oczywiście te dla „nowych” będą w porównaniu z tymi dla „starych” śmieciowe. I na to rozwiązanie też mamy bardzo wiele przykładów.
Komentarze pod podlinkowanym artykułem są w mojej opinii lepszym komentarzem aniżeli ten wpis Gospodarza, gdyż w swojej masie wskazują na wielowątkowość problemów dzisiejszej szkoły. „Młodzi kontra starzy” to tylko jedna z setki bierek polskiej oświaty rozrzucownych i wzajemnie zapętlonych. Tu potrzebna jest całkowita przebudowa ale ponieważ odbywać się będzie na żywym organiźmie nie jest to łatwe zadanie. Ja w każdym razie bez własnego biura (nie tylko biurka), z własnym sprzętem komputerowym, z dostepem do wysokiej klasy sprzetu biurowego, z obsługą informatyczną na poziomie, itd. nie bardzo wyobrażam sobie własną pracę. Gdzie i w jaki sposób zapewnić każdemu nauczycielowi własny pokój z biurkiem? A jeżeli mają używać tego samego biurka i krzesła i komputera „na zmiany” to ja także jestem w stanie podać podać przykłady zakładów pracy i rodzaju stanowisk, na których pracujący byli do tego zmuszani. Byli to operatorzy z wykształceniem najwyżej średnim, ale jakość tego wykształcenia była równa polskiej podstawówce i było ono zdobyte około 30 lat wcześniej. Aktualnie ich wykształcenie miało wartość „opanował tabliczkę monożenia i umie czytać”. Z pisaniem bywało już różnie – oceniałem operatorskie wnioski usprawniające produkcję to wiem. Już wszyscy technicy, czyli niedawna matura lub niepełne studia mieli przynajmniej własne biurko, komputer, telefon, itd. Czasami we własnym pokoju, czasami w dzielonym z kimś innym boksie. Inżynierowie bez własnego biura to smieszny pomysł. A przecież nauczyciel to odpowiednik inżyniera, czyż nie?
Zwiększać wymagania można, ale własne narzędzia pracy to wymagane są od mechanika w warsztacie samochodowym, nie w fabryce Forda.
Zwiekszenie pensum by się przydało, ale nie w sytuacji, gdy mamy w kraju nadmiar nauczycieli.
Bardzo dobrze pokazany został sposób w jaki media manipulują społeczeństwem.
Większość ludzi czyta nagłówki – „Młodzi nauczyciele pytają: po co nam karta?”. Nie trzeba się wgłębiać w artykuł aby zauważyć, że młodzi nauczyciele nie chcą karty. Kartę chcą wapniaki, lenie, nieroby itp
Kolejny artykuł, który nic nie wnosi oprócz zamętu. Typowy nalot.
Tak zgadzam się z tym, że jest coś takiego jak konflikt pomiędzy młodymi nauczycielami, a starszymi.
To jest niesprawiedliwe, że starzy nauczyciele, ktorzy nie maja pojecia jak uczyc( po 40 latach od studiow troche czasu minelo) i dla wygody i pieniedzy zajmuja miejsca mlodym, nowoczesnie uczonym nauczycielom.
Po co uczyć mlodzież o literaturze PRL-u (tylko) zamiast siegnac po nowosci- kanon lektur nam na to pozwala! Ale nie! Stara polonistka ma gdzies uczniow, nie chce sie ksztalcic i kto na tym traci? TYlko spoleczenstwo polskie- ktore sie nie rozwija poprzez to! Po co działają uniwersytety? I po co uczą nas mlodych nauczycieli nowych metod nauczania? Sposobów jak dotrzec, zainteresowac ucznia?
Uważam, że każdy nauczyciel powinien przejsc raz na 10 lat egzamin, ktory zadecyduje, czy zachowa etat w calości czy zrobi miejsce młodym- mądrzejszym nauczycielom!!
Troche sprawiedliwości!!!! Stare wygi ciesza cie bo maja kilka podyplomówek i nic nie robią… to po co takiego czlowieka oplacac i jeszcze mu placic niemałe pieniądze??
żenada….
Popieram Klaudię!
Jak starzy nauczyciele chcą pracować- niech sie kształcą. NIech walczą o stanowisko, bo nauczycielem humanistą nie może być byl kto!
Raz na 10 lat egzamin , a do tego szkolenia które beda informowac starych jak uczyc! Na milosc boską potem tacy jak Komorowski wypisuja bzdury w jakichs ksiegach kondolencyjnych..:\\\
Starzy nauczyciele! Albo weźcie sie do roboty albo do domu, nie ma peniędzy za nierobstwo. Nie chce sie pracowac i uczyc? To na emeryture.
Wydaje się że w całym tym dzisiejszym „Chętkowskim” najdalszy od prawdy jest Chętkowski, a najbliższy prawdy „w czym problem?”…
Kiedyś rysownik Kobyliński Szymon [Szymon mu było] wyprodukował rysunek… Chałupa podparta drągiem…Ławka, chłop w „kapelusie”, dłuuuga kolejka przed ławką, bo na niej kusi inserat – WYDAWANIE MATURUW… I to jest przyszłość polskiej oświaty… A dyskusja o Karcie Nauczyciela to „opium dla ludu”. Karty już nie ma – zostały tylko okładki i WYDAWANIE MATURUW. Aha! Zostali jeszcze pazerni radni…diety… apanaże…
(-) Absurd
P.S. Mogę oczywiście nie mieć racji. Mam za to 45-letni staż pracy w szkole [1960-2005]…
P.S
Można oczywiście spróbować rozgęścić klasy, bo przykładowo 38 osób w trzeciej klasie technikum to chyba lekka przesada [głos starosty do dyrektora zwracającego uwagę na problem- Ila tu macie, ku**a, miejsc w d z i n n i k u? Czterdzieści? To wy mi tu, kur*a, nie pier***cie, tylko, kur*a, do czterdziestski dociągnijcie! Za to się wam, ku**a, płaci. I dyrektor „dociąga”… ku**a… Można też spróbować u c z y ć, a nie realizować programy i zaliczać testy, można zacząć w y c h o w y w a ć… At – brednie… Prawda?
KLaudia – nauczyciel polskiego
10 grudnia o godz. 19:57
Tez uważam, że to nowości stanowią o sensie współczesnego nauczania, metodyki i edukacji w ogóle.
Jak chodzi o polonistykę – najlepiej sprawdzają się nowalijki z tłitera i fejsa, czego dowodzi nawet ćwierkający premier (a kto by nie chciał być po poloniźmie czy historyce – premierem!).
Mamy dobrze przygotowaną do tego (i na tym) nową kadrę szerzącą polonizm, więc nie ma potrzeby hodować uwiędłe krzaki peerelu na półce z belframi i lekturami.
Literatura i profesura zatęchła i zaprzeszła – to jednak, po mojemu, definicja BRAKU konfliktu belferskich pokoleń co do dostępnych im wartości, jako że każde kolejne dynamizuje i pogłębia swe ogłupienie, droga Klaudio, „nauczycielu polskiego” (zapewne na 2.0… he he).
Proponuję odsąpić od mechanicznego podziału starzy- młodzi a zająć się rzetelnością i oddaniem wykonywanej pracy.Ambicje i aspiracje mają ludzie w różnym wieku.Dobrze by było, by dyrektor miał większy wpływ na pracę kierowanym zespołem, a personel ochotę na współpracę i dzielenie się pomysłami. Dziś wszyscy są nauczycielami dyolomowanymi,tylko czy coś z tego wynika dla szkoły?
„To jest niesprawiedliwe, że starzy nauczyciele, ktorzy nie maja pojecia jak uczyc”
„Troche sprawiedliwości!!!! Stare wygi ciesza cie bo maja kilka podyplomówek i nic nie robią? to po co takiego czlowieka oplacac i jeszcze mu placic niemałe pieniądze??
żenada?.”
A tera, KLaudia przeczytaj to i zastanów się jak powinien pisać młody nauczyciel od j.polskiego.
Starych na przemiał, może będzie jakiś pożytek, boć oni to przeżytek.
Sir… „p.s” piękne nad wyraz.
ANIU. Jeśli jesteś tak piękna, jak jesteś głupiutka, to jesteś boginią. I dobrze, bo Twoja stylistyka [o innych składnikach wypowiedzi nie wspomnę litościwie] wskazuje, że nie inteligencją winnaś zarabiać na życie… Klaudia bredzi..jej prawo. Ty – jak papuga – brednię powielasz…
Egzamin – raz na dziesięć lat? – Dlaczego tak rzadko??? Czy mówi wam obu cokolwiek termin „okresowa ocena pracy nauczyciela” [minimum raz na 4 lata – tak jeszcze niedawno było]? A rozbudowany system instruktorów-metodyków przedmiotowych z dosyć sporym zakresem władzy umożliwiającym eliminację nauczycieli …nieudanych??? Czy znacie termin „hospitacje” [minimum 2 tygodniowo]? Uniwersytety „uczą nauczycieli”? JAK??? Paradne.. Semestr – dwa „pedagogizacji”. Kiedyś pięcioletnie liceum pedagogiczne to trzy lata pedagogiki, metodyki kilku przedmiotów, psychologii, to sam przedmiot i metodyka wybranego przedmiotu – w sumie 6 godzin + 2 godziny tygodniowo – to rozliczne praktyki [jednodniowe, trzydniowe, tygodniowe, miesięczne] i… prawo nauczania w klasach i – IV w szkołach podstawowych… Kiedyś studium nauczycielskie to dwa dalsze lata przygotowania do zawodu. Kiedyś wyższa szkoła nauczycielska to trzy lata tego samego. Aaa… – jeszcze Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej w Warszawie dla nauczycieli szkół specjalnych i kierunki pedagogiczne na uniwersytetach…
Reasumując… Obie nie wiecie, o czym piszecie, a każda tupetem i…no mniejsza czym – nadrabia brak wiedzy o przedmiocie i brak…kultury…
Jesteśmy świadkami narodzin klanu malutkich hien, w strachu przed utratą pracy gryzących dookoła… Ot – takie wyższe stadium walki szczurów…
Pozdrawiam
Absurd z KLechistanu – absolwent polonistyki UW, absolwent historii UW, absolwent dziennikarstwa UW[o drobiazgach w rodzaju kursów podyplomowych nie wspominam, bo są to tylko uboczne drobiazgi].
Bez odbioru.
Klaudia: „Troche sprawiedliwości!!!! Stare wygi ciesza cie bo maja kilka podyplomówek i nic nie robią? to po co takiego czlowieka oplacac i jeszcze mu placic niemałe pieniądze??”
Ma Pani racje: DO GAZU STARYCH!!!
Pod warunkiem, A.L., że ci si starzy kupią gaz za własne pieniądze, by nie „generować kosztów”… W mojej szkole [„mojej” przez prawie trzy dziesięciolecia] od 4 lat nie zaprasza się „starych” [nie dotyczy trzech różnego wieku księży zawodowo czynnych i dwóch księży-emerytów] na żadne szkolne uroczystości właśnie z tego powodu… Generują koszty, a herbata przecież kosztuje! Tak w głosowaniu zadecydowali „młodzi” – wykształceni, wychowani i przygotowani do zawodu na wzór Klaudii i jej „popieraczki” Ani.
Do gazu to może nie tak od razu. Stare, zetlale, wilgotne i łykowate słabo się pali. Patrzę w lustro i poza nie – to wiem.
Gdy sprowadzimy absurd do absurdu – treści nie przybędzie… Chcę tylko przez to powiedzieć, że bez względu na dekretowaną mniej lub bardziej rozsądnie walkę pokoleń pod sztandarem zawiści, rewanżyzmu, uwiądu zachowań solidarnościowych czy wreszcie braku elementarnego szacunku – rzeczywistość sobie siedzi i skrzeczy.
Nie słyszycie? Starzy! Hej! Ogłuchliście?
Wielu z nas nie przeczyta za chińskiego boga lektury spoza nawykowo już przerabianego kanonu. Powie, że świętości się nie tyka. A takie inne lektury to do poduszki można. Prywatnie.
Wielu z nas do warsztatu metodycznego nie dołożyło od wielu lat nic istotnego – bo po co?
Wielu (większość!) polonistów ma gotowce od wydawnictw i nimi się kontentuje, jakikolwiek wysiłek własnego mózgu uważając za tego mózgu obrazę. Godzi się tym samym na szlachetną rolę technika dentystycznego, przepraszam – polonistycznego.
Wielu z nas ma awans wpisany w dokumentację i świeże poczucie własnej omnipotencji intelektualnej, która żadnych nad sobą nie widzi (i nie potrzebuje) autorytetów.
Instytucja doradcy metodycznego zdycha właśnie rześko. Zobaczymy jeszcze, czy pomysły w rodzaju SORE wniosą coś istotnego do wspomagania merytorycznego szkoły.
Oby.
A świat się wkoło kręci świat się kręci. Kręci się!
PS
O roli Uniwersytetu nie wspominam przez wrodzoną delikatność.
Anna i Klaudia to przykład wyższości nauczycieli nad innymi śmiertelnikami. Gratuluję właściwego oglądu sprawy i humanizmu. Wasz piedestał, na którym się ustawiłyście, przysłania wszystkich. Od kiedy wiek jest wykładnią wiedzy i umiejętności. Może przydatność do zawodu kaskadera lub striptizerki bada się wiekiem. Drogie panie, uczymy się całe życie, od starszych także!
„Mądrzejszy nauczyciel” Klaudia… „oplacac i jeszcze mu placic”… Ooo… mojaś ty „nowoczesnie uczona”… „polonistko”…”Siłaczko” z „zaszczanka Europy” [to Słonimski, Klaudio…był taki jeden w PRL-u [także]…
Gdybym na podstawie wypowiedzi na tym blogu miał zatrudniać nauczyciela polskiego dla mojego dziecka, to nauczycielka KLaudia byłaby ostatnia osobą, którą bym zaangażował. Nawet gdyby wszystkich pozostałych nauczycieli polskiego wybiła dżuma. I nie ma to nic wspólnego z wiekiem.
Problem pozostaje, ale – jak widać – nie polega on na problemie typu stary-młody, a po prostu kompetentny-niekompetentny. Gdyby w Polsce była taka selekcja nie tylko do zawodu nauczyciela, ale nawet na studia pedagogiczne, jak w Finlandii, połączona z tak poważnym podejściem przez uczelnie do wykształcenia w tym zawodzie jak tam, to problem mielibyśmy z głowy.
Przywileje pracowników są kosztem bezrobotnych, a nie pracodawcy.
Nauczycieli ‚starych’ i ‚młodych’ łączy niejedno.
Arywizm w pędzie do etatowego zatrudnienia i gotowość do miłości bliźniego zawodowego 😉 przy pełnej nieświadomości wzajemnych niekompetencji.
Ani jedni ani drudzy nie mieli okazji i woli pracy w zdrowych i profesjonalnych organizacjach edukacyjnych.
Starzy – bo komuna kształtująca ich zniewolone umysły, młodzi – bo ich zniewolone umysły kształtujące komunę.
I koło dekla beczki z kiszoną kapustą się nad nimi wszystkimi zamyka.
Szkolny skansen można pokazywać na blogu za pieniądze, jak siedliska zaginionych plemion Amazonii…
Czyż badania społeczne nie mówią prawdy, że konflikt pokoleń w szkole to tylko walka o numerek w kolejce do stołeczka nie dorastającego do katedry?
Nawet, jeśli kolejka ma formę biegu przez płotki pustych ławek i uczniowskich umysłów, ze waleniem się pałeczką sztafety po paluszkach?
Szkoda tylko, że za bilety na to powszechne spectaclum Państwo potrąca przymusowo, inaczej byłoby tak tanio, jak jest zabawnie.
Mam 30 lat, moja córka uczęszcza do szkoły podstawowej, w której nauczycielkami są 3 moje koleżanki z liceum. Problemem nie jest ich wiek, ale to, że każda z nich miała baaardzo duże kłopoty ze zdawaniem do następnej klasy i każda skończyła zaoczne studia pedagogiczne w „szkołach lansu i baunsu”, których w powiatowej Polsce nie brakuje. A teraz uczą moje dziecko. I tu jest pies pogrzebany, nauczycielem może być każdy głupek i nikt takiego nie weryfikuje. Te niby kontrole kuratorium czy samorządu to przecież pic na wodę i każdy o tym wie. Trzeba być wyjątkowo mierny, żeby wypadać w nich negatywnie, tak samo awans zawodowy. Moja teściowa jest nauczycielem dyplomowanym i wiem jaką ma wiedzę o świecie. Są szkoły, gdzie 100% uczniów nie zdaje matury, i co? I nic, nauczyciel niewinny, dyrektor tym bardziej. Pan gospodarz lubi statystyki – ostatnio przeczytałem że połowa studiujących kobiet w Polsce (a studiuje 70% kobiet i 40% mężczyzn w odpowiednim wieku) studiuje na kierunkach około pedagogicznych. Efekty możemy sprawdzić na MaturaToBzdura. Moje zdanie na temat reformy szkolnictwa jest takie – uprawnienia pedagogiczne powinny mieć jedynie najlepsze polskie uniwersytety, wysoki próg kwalifikacyjny na studia i odpowiednia średnia ocen na dyplomie. Podwyższyć pensje, zwiększyć pensum, zmniejszyć liczebność klas i koniec z udawaną kontrolą zawodową. Słabe wyniki uczniów = słaby nauczyciel i rozliczanie za to.
smieciowe gadanie. jak autor wyobraza sobie zwiekszenie pensum i jednoczesnie wzrost liczby etatow. pisac kazdy moze…
Pius, podoba mi się Twoje podejście: słabe wyniki uczniów = słaby nauczyciel. Rozumiem, że przenosisz to na inne dziedziny życia, czyli np. gnijące produkty spożywcze = zły kucharz, marnej jakości stal = beznadziejni robotnicy, itd.
Dobrze zrozumiałem wykład ze szkoły „lansu i baunsu”?
Pius, może to dobra recepta na banał oświatowy w Polsce, kto wie?
– nauczyciel po kierunku dalekim od pedagogicznego!
Nieomylny Piusie, w Twoim nieodparcie prawdziwym równaniu brak jednej składowej – „słabi uczniowie” [słabi z przenajróżniejszych przyczyn – społecznych, finansowych, rodzinnych, kulturowych, psychicznych, charakterologicznych, religijnych, genetycznych – itd…itp…etc…] przez co całe równanie jest do… no… do tej.. co Ty wiesz, a ja tez… Być może jednak, że uważasz ten składnik za równy zeru…Płatne zaoczne studia na Uniwersytetach w Sfornigaciach Poduchownych i Prażusze Dolnej to zupełnie inny – acz istotny – problem.
@ziggy – nigdzie nie napisałem o wzroście liczby etatów, większe pensum – mniejsze klasy. Liczba uczniów spada, a nauczycieli nie chce, trzeba to jakoś wykorzystać. Nie zmieniając wysokości pensum należy zwalniać nauczycieli. Pisać każdy może, czytać ze zrozumieniem również.
@Lone Wolf – czyli wg ciebie lepszy jest brak odpowiedzialności zawodowej nauczycieli? Nauczyciel nie ma wpływu na ucznia? Na jego wynik w nauce? To po co jest? Miałem w liceum świetnego nauczyciela historii, dzięki któremu w klasie o profilu biol-chem prawie połowa uczniów zdawała maturę z historii i miała lepsze wyniki niż klasa humanistyczna prowadzona przez innego nauczyciela. Czyli jednak można? Ale trzeba chcieć, a jak nauczyciel nie chce to go trzeba zmusić albo wymienić. I do twojej wiadomości – skończyłem studia na UW w trybie stacjonarnym, więc nie obrażaj prostacko, jeżeli nie masz wiedzy.
Pius: ” A teraz uczą moje dziecko. I tu jest pies pogrzebany, nauczycielem może być każdy głupek i nikt takiego nie weryfikuje”
Ale najwazniejsze ze MLODY!!!
Maria: „Od kiedy wiek jest wykładnią wiedzy i umiejętności. Może przydatność do zawodu kaskadera lub striptizerki bada się wiekiem. Drogie panie, uczymy się całe życie, od starszych także!”
No, zeby tak zaraz wiedzy, to moze nie. Ale NAM SIE NALEZY – jak najbardziej zwiazane jes tz wiekiem. Wystarczy poczytac prasowe dyskusje tu i owdzie – „jestem mlody, wyksztalcony, i NALEZY mi sie etat!”. Mlody, wyksztalciny, ino bez zawodu. I bez umiejetnosci
Pius, może Cię to zdziwi, ale ja też skończyłem studia na UW (w minionym wieku) i trochę wiedzy mam (niektórzy twierdzą, że całkiem sporo).
Kto powiedział o braku odpowiedzialności nauczyciela? Problem w tym, że na wejściu jeden dostaje rewelacyjne dzieciaki, a inny margines, który chodzi do szkoły bo musi.
Jak chcesz ocenić, który z nich jest lepszy? Ten który ma zmotywowanych geniuszy i bez problemu, z przyjemnością doprowadzi ich do egzaminów końcowych, czy ten, który na każdej lekcji zmaga się z niechęcią i chamstwem, ostatecznie sprowadzając garstkę uczniów na dobrą drogę?
Uważam, jako nauczyciel, że obecna sytuacja jeżeli chodzi o nasz zawód jest CHORA!
Jednym z aspektów tej choroby jest fakt, że nauczyciele, otrzymujacy te same wynagrodzenia pracuja różnie: np. matematycy, poloniści, nauczyciele niektórych przedmiotów zawodowych w szkołach ponadgimnazjalnych tyraja po czterdzieści kilka godzin w tygodniu a nauczyciele wf-u, katecheci, nauczyciele np. przedsiębiorczości ledwo kilka godzin ponad pensum.
Czas aby zwiazki, posłowie i samorzadowcy podeszli do sprawy uczciwie. Możliwości oszczędności sa, tylko trzeba pomyśleć.
Nauczyciele przedmiotów tzw. „lekkich” spokojnie moga wyrabiać w ramach pensum 25 lekcji, a nauczyciele „ciężkich” już niestety nie. Wspomnianym polonistom czy matematykom (dla przykładu) w szkołach ponadgimnazjalnych należałoby oniżyć pensum do 16 godzin.
Podchodźmy do sprawy UCZCIWIE, bo to co jest teraz to zwykła kpina.
Takie moje zdanie.
Dopóki nauczyciel będzie występował w trzech rolach (nauczającego, oceniającego i wydającego polecenia), których cele są sprzeczne, dopóty spory o to jaki wpływ ma jego praca na wyniki ucznia pozostaną nierozstrzygnięte. I być może niektórym to pasuje (a niektórych to ratuje).
Korepetytora łatwo zweryfikować. Nieprawdaż?
Lone Wolf
11 grudnia o godz. 18:41
Jak widać, „kończenie uniwersytetu” może oznaczać jego koniec; nie przypadkiem takie UW jest na końcu światowej stawki jakości, skoro takie „spady” go wykańczają.
Tak, z marnego materiału i UW nie kompetencji nie ukręci.
Lone, czy „niektórzy”, co widzieli Twoje ‚trochę wiedzy”, mieli jakieś obiektywne porównanie? 🙂
Ponieważ kucharz, który godzi się sprzedawać zupę, nie umiejąc odróżnić funkcji zgniłej kapusty od świeżej bazylii, to oszust, wilczku, skazany na samotność w cywilizacji i brak chętnych do zatrudnienia go.
A kucharz, co truje gości zepsutą przez siebie zupą, ale napiwków i wynagrodzenia żąda, to już sajens-fikszyn, obecna tylko w głowach kapuścianych, o zepsutym komuną głąbie.
Nawet, jeśli dla niepoznaki owinięte w wyczerpany papier.
Spamie, czyli gadzie podsufitny, co świat na wspak widzisz:
Rozumiem, że nie masz gdzie wylewać swoich frustracji. Niestety, będąc prostakiem nie jesteś w stanie mnie obrazić swoją mierną gadką. Nie pomogą wyszukane figury stylistyczne, bo „g..” w złotym papierku nadal jest tylko nieciekawie pachnącym efektem przemiany materii.
Pisz zatem nadal swoje „mądrości”, bo dostarczasz wszystkim w mojej firmie niezłej rozrywki.
Tak na marginesie, zastanawiam się jakim trzeba być pajacem, żeby nie być w stanie wyprodukować niczego sensownego poza personalnymi inwektywami?
@Lone Wolf
>Problem w tym, że na wejściu jeden dostaje rewelacyjne dzieciaki, a inny margines, który chodzi do szkoły bo musi.
Jak chcesz ocenić, który z nich jest lepszy? Ten który ma zmotywowanych geniuszy i bez problemu, z przyjemnością doprowadzi ich do egzaminów końcowych, czy ten, który na każdej lekcji zmaga się z niechęcią i chamstwem, ostatecznie sprowadzając garstkę uczniów na dobrą drogę?<
1.Bzdura – wystarczy zrobić ranking efektów (oczywiście nie w stylu EWD!)na wejściu i wyjściu i już widać która szkoła ciągnie uczniów w górę (miejsce na wyjściu wyższe!) i spycha w dół.
2. Uczyłeś kiedyś "zmotywowanych geniuszy"??? Bo ja uczę!!!Oni nie myślą o egzaminie maturze tylko o miejscu w pierwszej 20 czy setce w Polsce, o sukcesach międzynarodowych. Twoją(Lone Wolfa) wiedzę mają w paluszku, a chcą czegoś więcej…
A jednocześnie mają wahania, fochy, szalone pomysły….
Nie mogę czytac spokojnie. Wiele lat uczę”margines, który chodzi do szkoły bo musi”. Czy można zbadać wówczas wyniki nauczania? MOŻNA!! Ktoś kto potrafi zrobić to mądrze zauważy postępy u uczniów. Wy piszecie o wiedzy a ja o sytuacji gdy wreszcie uczeń na każdą nową osobę przestaje reagować agresją! Gdy potrafi Ci życzyć „miłego dnia i uśmiechnie się do CIebie. Później już będzie się uczył. Nie sprosta wymaganiom Pani Szumilas ale Twoim tak. Taka szkoła jak moja powinna stanowić weryfikację do zawodu. Władz oświatowych również. Zainteresowanych informuję, że kilku młodych, nowocześnie kształconych nauczycieli, zwiało po trzech dniach i słuch o nich zaginął. Wizytator zewnętrzny nie mógł przeprowadzić spotkania z trójkami klasowymi. Tak byli przygotowani do oceniania czyjejś pracy!
Kiedys, bedac mlodym nauczycielem mialem ta wielka przyjemnosc uczyc sie zawodu od emerytek. Tych wielu kruczkow, doswiadczen nie dowiedzialem sie na zajeciach uniwersyteckich. Czesto rozmawialem z nimi jak przeprowadzic dana lekcje, jakie doswiadczenia wykonac. Dzisiaj jestem juz tym starym. W medzyczasie zagineli doradcy metodyczni, coraz mniej w szkolach starych nauczycieli a i mlodzi, pewni swojej wiedzy po np. Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. Angelusa Silesiusa w…. nie pytaja, nie chca rozmawiac jak nalezy dana jednostke lekcyjna przygotowac. A juz w trakcie zajec potrafia ciezko wystresowani przez gimnazjalistow pomylic sie w prostych obliczeniach z zakresu dodawania i odejmowania…(i niestety nie jest to zart).
„Tak na marginesie, zastanawiam się jakim trzeba być pajacem, żeby nie być w stanie wyprodukować n i c z e g o s e n s o w n e g o p o z a personalnymi inwektywami?”
Ano takim właśnie, co wykończywszy UW i kompromitując go nadal, sensownymi postrzega jedynie „personalne inwektywy” i nic poza tym widzieć nie umie.
O czym donosi na siebie cytatem samodyskredytującym, czego oczywiście nie pojmuje.
Tak samo jak tego , że kucharz, który w szkole widzi w uczniach zgniłki, co mu psują zupę, tak się do kucharzenia belferskich potraw nadaje, jak personalny pajac do uniwersyteckich dyplomów.
Ale jeszcze do tego pajac strojący się w wilczą skórę, to już istny licencjat na zabijanie …śmiechem 🙂
Pius 11 grudnia o godz. 12:14
A moje zdanie na temat reformy szkolnictwa jest takie ? należy zacząć od zreformowania przypadkowego społeczeństwa. Uprawnienia do udzialania ślubów powinny mieć jedynie najlepsze polskie uniwersytety gdzie odpowiednia średnia ocen na dyplomie gwarantowałaby wysoki próg kwalifikacyjny dla małżonkow.
Tak aby żadnemu Piusowi już więcej nie groziło poślubienie córki dyplomowanej teściowej bez pojęcia o świecie.
Tak samo jak nie stać nas jako społeczeństwo na zatrudnianie każdego głupka jako nauczyciela tak tym bardziej nie możemy dopuścić aby bogu ducha winne córki durnych tesciowych wychodziły za mąż za Piusów, których nikt nie weryfikuje. Te niby kontrole kuratorium czy samorządu to przecież pic na wodę i każdy o tym wie. Trzeba być wyjątkowo miernym, aby wypadać w nich negatywnie, tak samo awans zawodowy.
————————————————————
Jak ktoś się śmieje i myśli, że ja tak tylko z Piusa sobie dworuję to się srogo myli. Skoro Piusowie doskonale widzą źdźbło w oku negatywnie wyselekcjonowanych, licealnych koleżanek a jednocześnie wcale nie widzą belki we własnym oku, to mamy przed sobą prawdziwy dramat! Pius jest inteligentny na tyle, aby móc przewidzieć straszne skutki oddawania naszych dzieci pod opiekę absolwentek szkół lansu i bansu, ale jakaż to tajemnicza siła zmusiła go, aby na towarzyszkę życiową i na matkę SWOICH dzieci wybrał produkt ograniczonej teściowej?!
Uff, cała nadzieja, że teść Piusa miał szersze horyzonty…
Spamie, w twoich wypowiedziach mądrości doszukać się nie można. Weź sobie jakieś proszki, bo ci żyłka strzeli od tego zacietrzewienia 😉
Mario, gdybyś przeczytała, to co napisałem zrozumiałabyś, że ja doceniam bardziej tych, którzy uczą „margines”. bo ich wkład pracy jest nieporównywalnie większy, chociaż efekty często mizerne.
Ula-kula, zakładam, że mądrzejsi nauczyciele robią sobie testy na wejściu i wiedzą, czy uczniowie zrobili postępy.
Wszyscy tu się pienią od jadem skapujących słów kierowanych przez młodych do starszych i vice versa, a nikt z posiadaczy magisterium nie zwrócił Gospodarzowi, nota bene nauczycielowi j. polskiego, uwagi dot. zwrotu ‚na dzień dzisiejszy’. Użycia takiego zwrotu spodziewałabym się od niewykształconego robotnika niewykwalifikowanego a nie wykładowcy w jednej z prestiżowych placówek szkolnych.
Wstyd.
@ Lone Wolf, przeczytałam ze zrozumieniem, mam taką nadzieję. To nie był przytyk do Ciebie. Tak ogólnie mnie poniosło. Bardzo mnie irytuje, że nikt nie rozróżnia talentu do nauczania, wiedzy i zdrowego rozsądku (a może zwykłego rozumu). Z talentem się człowiek rodzi. Żadna uczelnia go nie gwarantuje. Wiedzę można zdobyć. Tu faktycznie liczą się zdolności, chęci i oczywiście uczelnia. Jeśli uczniowi brakuje już wiedzy nauczyciela, poszuka innego. To bardzo proste. A rozum …..? No cóż, nie wszystkim jest dany. I to się już nie zmieni. Pozdrawiam.
Maria 12 grudnia o godz. 20:54
„Bardzo mnie irytuje, że nikt nie rozróżnia talentu do nauczania”
Nie moja to mądrość i już tutaj wiele razy o tym pisałem. Zamiast jednej numerycznej czy literowej oceny nauczyciel powinien używać około czterech ocen.
Jednej mierzącej osiągnięcia ucznia w skali absolutnej. Jak przebiegnie 100 metrów w mniej niż x sekund – piątka. Od x do y sekund – czwórka, itd. Za 90% punktów na klasówce – piątka.
Druga ocena powinna mierzyć wkład pracy ucznia. Jak się starał.
Trzecia „uspołecznienie w skali makro”. Miasta, dzielnicy, osiedla, całej szkoły, w harcerstwie na poziomie np. drużyny, hufca czy szczepu, w swoim kościele na poziomie parafii czy zboru. Co zrobił? Czy był wolontariuszem w szpitalu? Czy zbierał pieniądze dla WOŚP?
Czwarta „uspołecznienie w skali mikro”. Na poziomie klasy, zastępu, rodziny. Komu bezpłatnie pomaga w nauce? Jak żyje z kolegami? Czy ma jakieś funkcje klasowe? Czy odprowadza rodzeństwo do szkoły?
Dla małych dzieci bez stopni a tylko pochwały i wskazówki.
Dla średniaków można zacząć wprowadzać oceno-podobne koncepty, dalej z przewagą wskazówek.
Dla maturzystów stopnie ale zawsze z komentarzem, nigdy „gołe”.
I nigdy jedna ocena zbiorcza, bo to jest kpina z edukacji.
@w czym problem?
Nauczyciel historii zrobił kartkówkę z dat. Ma na niej napisać 4 oceny? Na jakiej podstawie ma wystawić te trzy ostatnie?
A może chodzi Ci o oceny semestralne? Zauważ, że samo wystawianie takich ocen to już ingerencja zdolna wpłynąć na postawę ucznia. Wykombinuje sobie taki sprytnie: „Acha. Jak pójdę do szpitala nakarmić staruszkę, to podniosę sobie ocenę z ‚uspołecznienia’ „. 😉 Czy po zakończeniu roku szkolnego/całej szkoły taki uczeń nadal będzie wykazywał się ‚uspołecznieniem’ ?
Wspominamy dobrych nauczycieli, których kiedyś spotkaliśmy. Nie mamy wątpliwości, że wyróżniał ich talent i pasja (tak samo jak uczniów). Nie pomoże najlepsza uczelnia, wszechstronne wykształcenie by talent ten uzyskać. Kłótnia o rodzaj ukończonej uczelni nie rozwiąże problemu. W mojej ocenie chodzi o szereg osób nie mających żadnego talentu by uczyć. Brak im intuicji, taktu, inteligencji i chęci by się rozwijać i kształcić. Oni niestety pracują w szkołach. Stanowią ich mroczną stronę.
@ w czym problem?
Wychowujemy i kształcimy z powodzeniem własne dzieci i nie wystawiamy im stopni (choć oceniamy). Ocena jest jednak potrzebna w procesie różnicowania uczniów i wskazywaniaich ich możliwości. Potrzebna jest najbardziej uczniom i ich rodzicom. Musi być dobrze przemyślana. W tym właśnie tkwi problem i cała trudność.
@ Michał,
oczywiście problem tkwi nie w tym, CO szkoła ma oceniać, ale CZEGO uczyć.
A jeśli uczyć czegokolwiek, to miarą postępu nie jest wartościująca „ocena” ucznia, ale bilans postępu ucznia i nauczyciela w dziedzinie, której szkoła uczy (i oczywiście wychowuje).
To, czy LICZBA lub inny nominał wyrażający ten bilans będzie miała motywujący czy wartościujący wynik, zależy nie tyle od rodzaju znaczka, ale od SPOSOBU i jakości jej powstania i komunikowania uczniom i rodzicom. Oraz od tego, do czego taki bilans posłuży i czy będzie przynosił bilansowanym korzyść edukacyjną.
To są rudymenta technik edukacyjnych, ale tak jak o medycynie czy lotnictwie, każdy ignorant może na blogu pleść co ślina na język przyniesie.
To słuszna wolność słowa, niezależna od zawartości głupstwa w głupstwie.
Ale dopóki w szkole będą pracować i kształtować ją tacy uwłaszczeni etatem i wyzuci z kompetencji „każdzi”, będziemy odkrywać koło coraz bardziej.
Z pretensjami do Nobla i żalem, że świat się z tego cyrku śmieje. Z nas i naszej „szkoły polskiej”.
Michał 13 grudnia o godz. 1:02
„Nauczyciel historii zrobił kartkówkę z dat. Ma na niej napisać 4 oceny? Na jakiej podstawie ma wystawić te trzy ostatnie?”
Przez samo zadawanie takich pytań stosujesz metody podobne do zalecanych nam na wykładach przez Kazimierza Dąbrowskiego. Dezitegrujesz, mam nadzieję, że pozytywnie 😉
Dzięki twoim pytaniom odpowiedzi mamy jak na dłoni!
1/ Od tego się zaczyna, że nauczyciel historii nie powinien robić kartkówki z dat. Od dat jest internet, encyklopedie i podręczniki. W jakiej pracy musisz wykazać się zdolnością podawania dat z pamięci? A szkoła ma przygotowywać do pracy, nieprawdaż? Od razu widzisz, że jak miarą nie może być nic wartościowego a tylko jedna cyfra to takie mierzenie nie ma sensu. A zatem i obiekt takiego prymitywnego mierzenia nie ma sensu.
Nauczyciel historii powinien dać grupie trzech uczniów, najlepiej ochotników zadanie zrobienia referatu. Poprowadzenia lekcji. Przedstawienia. Nagrania filmu. Zbudowania modelu grodu. Modelu broni. Zrobienia wywiadu z weteranem, więźniem, politykiem, itd. Opracowania trasy zwiedzania miasta, zamku, parku.
Wtedy przytoczona metoda oceniania jak najbardziej ma sens.
„A może chodzi Ci o oceny semestralne? Zauważ, że samo wystawianie takich ocen to już ingerencja zdolna wpłynąć na postawę ucznia. Wykombinuje sobie taki sprytnie: ?Acha. Jak pójdę do szpitala nakarmić staruszkę, to podniosę sobie ocenę z ?uspołecznienia? ?. 😉 Czy po zakończeniu roku szkolnego/całej szkoły taki uczeń nadal będzie wykazywał się ?uspołecznieniem? ?”
Podaj mi proszę niezawodną metodę pedagogiczną, która jest całkowicie wolna od wyrażonych przez ciebie podejrzeń. Ja tam wierzę, że większość osób poczuje się lepiej i podniesie się ich samoocena właśnie w rezutacie pracy dla innych. Na początek niektórych trzeba do takiej pracy „popchnąć”. Od tego właśnie jest szkoła. A tak poza tym, to zalecam więcej optymizmu w kontaktach z młodzieżą. Nie wszystkich podstawowym programem jest „oszukiwać i udawać”.
Podsumowując, być może (przyznaje się, że przypadkowo, jak slepej kurze ziarno) trafiłem na całkiem użyteczne sito oddzielające rzeczy warte oceniania, warte nauczania od tych tego nie wartych. Czterostopniową metodę opisu/wskazówek dal ucznia/tylko częściowo ocen liczbowych.
Maria 13 grudnia o godz. 2:20
„Ocena jest jednak potrzebna w procesie różnicowania uczniów i wskazywaniaich ich możliwości. Potrzebna jest najbardziej uczniom i ich rodzicom. Musi być dobrze przemyślana.”
Cały czas pobrzmiewa mi tutaj rozumienie oceny jako cyfry. I z tym mam pewien problem. Może gdzieś, na jakimś końcu, taką jedną cyfrę można przyporządkować każdemu uczniowi. Ale w/g mnie jest to do pewnego stopnia zaprzeczeniem czegoś, co może być największą korzyścią szkoły, czyli nakłonieniem uczniów i przyzwyczajeniem ich do ciągłego kształcenia i ciągłego poznawania siebie. Jaki moment w życiu wybierzesz na ową „końcową” ocenę? Nie będzie to rodzaj zamykania drzwi przed uczniem zamiast otwierania? Temu ma służyć szkoła? Diagnozowaniu słabych stron uczniów?
Ja wolałbym oceny pisemne, w formie opinii nauczyciela, nie jedno-dwa zdania ale coś o długości strony, no może pół strony maszynopisu. „Matematyka-3” mało mi mówi. Szczególnie wtedy, gdy jest rezultatem znormalizowanego, standardowego testu dla 300 tysięcy. Już „zdolny leń” niesie więcej informacji.
Jak wygląda wzajemna komunikacja pomiędzy nauczycielami nauczania początkowego, szkoły podstawowej, gimnazjum, liceum i uczelni wyższej? Czy oni w ogóle ze sobą rozmawiają?
W fabryce, w takiej gdzie pracują sensowni ludzie, nie do pomyślenia jest produkowanie czegokolwiek bez osobistego spotkania się z twoimi dostawcami i z odbiorcami. „Każdy wie”, że inaczej się nie da. Żaden komputer, email, telefon czy cokolwiek nie zastąpi osobistej znajomości i zdolności przypisania „twarzy” do funkcji.
A uczniowie, nasze dzieci mają być traktowani gorzej niż nakrętki? Mniej troski przykłada się do wymiany informacji i wieloletnich doświadczeń pomiędzy nauczycielami szkół kolejnych szczebli niż działami zaopatrzenia dwóch fabryk?
Karykatura takiej „wymiany doświadczeń” w postaci jednej cyferki na kartce papieru zwanej „świadectwem”?
Coś mi tu nie gra.
@ Spam,
„oczywiście problem tkwi nie w tym, CO szkoła ma oceniać, ale CZEGO uczyć.
A jeśli uczyć czegokolwiek, to miarą postępu nie jest wartościująca ?ocena? ucznia, ale bilans postępu ucznia i nauczyciela w dziedzinie, której szkoła uczy (i oczywiście wychowuje).
To, czy LICZBA lub inny nominał wyrażający ten bilans będzie miała motywujący czy wartościujący wynik, zależy nie tyle od rodzaju znaczka, ale od SPOSOBU i jakości jej powstania i komunikowania uczniom i rodzicom. Oraz od tego, do czego taki bilans posłuży i czy będzie przynosił bilansowanym korzyść edukacyjną.”
Mie można tego wyrazić lepiej! Trzeba to tylko realizować. Wiemy jednak, że nawet doskonałe narzędzie nie zastąpi świetnego operatora, który nim steruje.
W czym problem; „Cały czas pobrzmiewa mi tutaj rozumienie oceny jako cyfry.” Źle, że pobrzmiewa.” Pewnie to moja wina. Jestem chemikiem, może mam kłopot z wyrażaniem swoich myśli (a nie powinnam!). Wychowałam dziecko z urazem czaszkowo-mózgowym i uwierz mi, że jestem ostatnią osobą, której potrzebna ocena jako cyfra. Dla mojego dziecka tych cyfr mogło tylko brakować. Ze względu na doświadczenia, o których piszę, przeżyłam jako rodzic całą gehennę polskiej szkoły. „Pisać mu się nie chce? Ręce posiada!”- uraz czaszki i paraliż ręki był nie do zaakceptowania przez tych wielce kształconych ludzi w szkole średniej. Syn jest dorosły i wykształcony (b. dobrze!). Ja jako nauczyciel niestety dalej tkwię w tej rzeczywistości oświatowej i nie widzę zmian na lepsze.
@Maria
13 grudnia o godz. 12:41
„…Trzeba to tylko realizować. Wiemy jednak, że nawet doskonałe narzędzie nie zastąpi świetnego operatora, który nim steruje.”
No właśnie.
Problem jakości szkoły publicznej to nie programy, ministerstwa, samorządy czy urzędnicy.
Problemem jest to, kogo oni w tych szkołach etatycznie uwłaszczają (i na tym polega i trzyma się toksyczny system).
Nie brzytwa bowiem czyni spustoszenia a łapka, którą miotana.
A o tym właśnie świadczy ten blog pod wezwaniem „Niedasia Ukrzyżowanego”, czyli usieciowionego Adasia Miauczyńskiego 2.0 😉
Cóż, widać chemicy czuję więcej chemii ze szkołą niż np. polonizmatorzy czy, dajmu na to, wychowawcy techniczni 🙂
Maria 13 grudnia o godz. 18:01
Co ja mogę poradzić? U siebie w poprzedniej pracy pisałem emaile do bardzo wysoko postawionych ludzi. Mój rekord to (w jeszcze wcześniejszej pracy) odpowiedź na generalnego emaila wystosowana do samego naczelnego. Korporacji o wielkości sprzedaży 30 mld+.
Po emailu oddzwoniła jego sekretarka i umówiła na rozmowę telefoniczną. Zadzwonił i uprzejmie pogadaliśmy. Zdania nie zmienił i było bardzo jasne, że nie ma najmniejszego zamiaru. Podziękował za moją opinię, za troskę i za zaangażowanie i na tym się zakończyło. W poprzedniej robocie rozwaliłem złudzenia szefa do spraw sprzedaży na cały kontynent co do założeń jego planu rekomendacji dostawców przez udowodnienie mu, że firmy umieszczone przez niego osobiście na konkretnej liście „naszych najbardziej lojalnych dostawców” aktywnie angażują się w kampanię zobrzydzania naszej firmy każdemu potencjalnemu dostawcy oraz bankom. Winni byliśmy my a nie owe firmy. Po prostu nasze opóźnienia w płatnościach osiągały takie rozmiary, że żadna wielkość biznesu nie usprawiedliwiała ich dalszej cierpliwości. Vice polecał używanie danych firm jako naszych rekomendujących a oni pluli w telefon najgorszymi wyzwiskami pod naszym adresem jako tych, którzy „nigdy nie płacą w terminie”. O czym dowiadywałem się od banków i od tych potencjalnych nowych dostawców.
Zakończyło się nijako, bo akurat ten facet zmienił pracę a potem najgorszy kryzys się zakończył.
Radzę pisanie wniosków i sugestii i NA PIŚMIE dostarczanie ich dyrekcji szkoły. A potem, po miesiącu lub dwóch, TAKŻE NA PIŚMIE – dopytywanie się jaki też bieg został nadany twoim wnioskom. Kropla drąży skałę.
@ W czym problem, powiem Ci jak to się kończy: WYPOWIEDZENIEM!!!. Wygrałam w sądzie, czekam czy pracodawca się odwoła od decyzji sądu pierwszej instancji. Tylko bajki kończą się: „Żyli długo i szczęśliwie”. Najgorsze, że im dłużej czekam tym mniej chcę tam wracać.
Maria 13 grudnia o godz. 22:54
„Wygrałam w sądzie,”
Niemożliwe! Musiałaś po sądach ciągać Dobrotliwą, Mądrą i Nieba Nauczycielom Przychylajacą A Tych Niekompetetnych Łagodnie Nawracającą Ontologicznymi Pytaniami Na Poprawne Gogicznie Drogi Dyrekcję?!
Jesteś podłą kłamczuszką, ot kim ty jesteś!
@w czym problem?
Dziękuję za przywołanie prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Z teorią się z grubsza zapoznałem, ale o metodach niestety nic nie znalazłem. Kojarzy mi się to nieco z teorią prof. Mariana Mazura, może jest Ci znana? „Cybernetyka i charakter” powinna być dostępna gratis w sieci.
Co do Twojej wypowiedzi, to uwagi mam dwie.
„A szkoła ma przygotowywać do pracy, nieprawdaż?”
Zapewne w pięknych słowach jakaś ustawa czy rozporządzenie wyjaśnia jakie są cele oświaty. Różne jest też podejście nauczycieli. Można uczyć pod kątem zawodu, pod egzamin, pod to ‚co przyda się w życiu’, albo ‚aby być ogólnie wykształconym i kulturalnym’. Nie jest pewne czy cel jest klarowny i przez każdego nauczyciela podobnie rozumiany. Dlatego niektórzy mogą uznać za uzasadnione nauczanie dat na pamięć np. gdy celem jest ‚ogólne wykształcenie i kultura’. A że w pracy to zbędne… Czyż urzędnik nie wie lepiej od obywatela co dla niego lepsze? 😉
„Podaj mi proszę niezawodną metodę pedagogiczną, która jest całkowicie wolna od wyrażonych przez ciebie podejrzeń.”
Nauczyciel – w ogóle człowiek – niekoniecznie jest obiektywny w ocenie. Szczególnie z przedmiotów tzw. humanistycznych. Obiektywna jest maszyna. Nieubłaganie obiektywna. Np. obecne egzaminy teoretyczne na prawo jazdy (które mają być wkrótce wycofane). Oczywiście można wykuć je na pamięć. Można kojarzyć właściwe odpowiedzi wcale nie po samej istocie i treści, którą autor testu chciał przekazać, ale po różnych ‚treściach ubocznych’ (np. ‚zawsze gdy na zdjęciu jest czerwony samochód to właściwa jest odpowiedź A’). Można znacząco ograniczyć to ‚niebezpieczeństwo’ poprzez mądre losowanie kolejności odpowiedzi, serwowanie każdego jednego i tego samego pytania na kilka/kilkanaście sposobów, tak by zwiększyć prawdopodobieństwo, aby nauczany kojarzył odpowiedzi wyłącznie po ‚właściwej treści’.
Domyślam się, że odpowiesz, że w ten sposób wtłacza się wiedzę do niczego niepotrzebną 😉 i być może będziesz miał rację. Jednak jestem po polskiej szkole. Po polskim liceum w Polsce. I do wkuwania na pamięć jestem przyzwyczajony. 😉 I wolę by sprawdzał moją wiedzę komputer niż człowiek. Komputer nie darzy sympatią ani antypatią. Nie jest przekupny. Nie zraża się. Nie podniesie, ani nie obniży oceny, bo wyda mu się, że mnie w ten sposób zmotywuje na przyszłość. Nie zniecierpliwi się. Nie zmęczy sprawdzaniem. Nie wyśmieje przy klasie. Nie skrytykuje gdy się obleje. Zawsze można go uruchomić po raz kolejny i próbować do skutku. 😉
@Spam
Twoją wypowiedź rozumiem tak, że ocena jest narzędziem w procesie nauczania, a nie miarą zdolności ucznia.
Jestem zdania, że nauczyciel powinien mieć szeroki wachlarz możliwości. Jeśli uważa wystawianie ocen (w taki czy inny sposób) za skuteczne narzędzie w procesie nauczania, to proszę bardzo. Należy mieć świadomość, że taka ocena, to nie to samo co np. ocena na koniec roku (i każda ocena, która ma wpływ na tą ocenę), która to właśnie ma być miarą ‚jakości ucznia’ (także wobec innych uczniów) mającą wpływ np. na przejście do następnej klasy. Tu właśnie gryzą się ze sobą dwie sprzeczne ze sobą role, w których nauczyciel występuje. Jako ‚nauczyciel’ może mieć świadomość, że gdy danemu uczniowi (którego dobrze zna) postawi 5 za to co napisał na klasówce, to może on zachwycić się sukcesem, spocząć na laurach i nie wymagać od siebie więcej, a gdy postawi 3 to zmobilizuje go to do wytrwalszej nauki. Natomiast nauczyciel w roli ‚sędziego’ powinien oceniać uczniów jednakowymi kryteriami zapominając jak ocena podziała na danego ucznia. Kłóci się tu bycie sprawiedliwym ze skutecznością w nauczaniu.
@Michał
>która to właśnie ma być miarą ?jakości ucznia? (także wobec innych uczniów) mającą wpływ np. na przejście do następnej klasy<
To już historia!!!Ilu uczniów na szkołę nie zdaje do następnej klasy na szkołę??? Ocenianie na całym (cywilizowanym) świecie to dziś informacja (dla ucznia!) jak nauczyciel jego postępy ocenia i tylko tyle…
Michał 15 grudnia o godz. 17:52
„I wolę by sprawdzał moją wiedzę komputer niż człowiek.”
Pozwolisz, że wrócę do tego samego punktu. Szkoła w/g mnie ma być przygotowaniem i wychowaniem do życia. W większości poza szkołą. Rekomendowana przez Ciebie metoda sprawdzi się w spłeczeństwie złożonym z komputerów i w pracy, gdzie współpracownikami będą roboty. Nie przygotuje Ciebie do kontaktów i do pracy z ludźmi.
Rozumiem i popieram Twoje wołanie o obiektywność na wczesnych stopniach rozwoju dziecka. Wtedy każda niesprawiedliwość bardzo boli i jest bardzo niezrozumiała. Ale z wiekiem młodzieży wcale nie bałbym się jej kontaktów z tymi niesprawiedliwymi nauczycielami tak długo, jak przeciętny szef w pracy nie jest o wiele bardziej sprawiedliwy od nauczyciela w szkole. Przysłowie mówi o psuciu się ryby od głowy, więc jestem pewien, że naprawę społeczeństwa należy zacząć od góry a nie od przedszkola. Tzn. długookresowo to tak, od przedszkola, ale aby mieć prawie natychmiastowe efekty to od ministerstwa.
@w czym problem?
„Szkoła w/g mnie ma być przygotowaniem i wychowaniem do życia. W większości poza szkołą. ”
„z wiekiem młodzieży wcale nie bałbym się jej kontaktów z tymi niesprawiedliwymi nauczycielami tak długo, jak przeciętny szef w pracy nie jest o wiele bardziej sprawiedliwy od nauczyciela w szkole”
Do jakiego życia ma to być przygotowanie? Czy do życia – jak pisał poetycko nasz belferblogowy komentator – w „przaśno-buraczanej” cywilizacji? Do życia gdzie niesprawiedliwość traktuje się jak coś normalnego? Do życia z pochyloną głową, plecami i postawą przygotowaną na niesprawiedliwe traktowanie? Tego na pewno nie mogę poprzeć. To co napisałeś może mniej wybitnym nauczycielom świetnie służyć do racjonalizowania i dorabiania ideologii do własnej niekompetencji i niesprawiedliwości. „No cóż. Może i niesprawiedliwie oceniłem Tomka. Ale nie przyznam się do błędu. Niech się uczy prawdziwego życia. Nie zaszkodzi mu. A może nawet pomoże! Hm. Muszę przemyśleć czy aby nie częściej być niesprawiedliwym.”
Dziwi mnie też, że sprawiedliwość wg Ciebie powinna dotyczyć tylko małych dzieci. Pozowolę sobie wygłosić kontrowersyjny pogląd, że powinna dotyczyć także młodzieży, dorosłych i ludzi starszych 😉 .
„[Rekomendowana przez Ciebie metoda] Nie przygotuje Ciebie do kontaktów i do pracy z ludźmi.”
A obecnie szkoła do tego przygotowuje?
@Ula-kula
„To już historia!!!Ilu uczniów na szkołę nie zdaje do następnej klasy na szkołę??? Ocenianie na całym (cywilizowanym) świecie to dziś informacja (dla ucznia!) jak nauczyciel jego postępy ocenia i tylko tyle?”
Tylko tyle? Chcesz mi powiedzieć, że za przepuszczaniem słabych uczniów do następnych klas kryje się jakaś głębsza filozofia niż ‚brak jaj’ (nie wnikam czyich)?
Niestety nie jest tak jak piszesz, przynajmniej w Polsce kiedy ja chodziłem do szkoły. Ocena (nawet jeśli formalno-prawnie może wpłynąć na brak promocji do następnej klasy, ale nikt z tego dobrodziejstwa nie korzysta) nie jest tylko informacją. Gdyby była to tylka informacja, to uczeń po jej otrzymaniu powinien mieć szansę się poprawić, by otrzymać ocenę lepszą, czyli potwierdzenie, że coś potrafi dobrze. Niby ma szansę. Ale nawet jak poprawi swoje oceny, to i tak dostaje ocenę końcową, która uwzględnia wszystkie poprzednie. Dwaj uczniowie, o jednakowej wiedzy i umiejętnościach w czerwcu, mogą mieć zupełnie odmienne oceny, ponieważ jeden nauczył się i poprawił wszystko w maju (o ile w ogóle dostał taką szansę), a drugi uczył się przez cały rok. Nauczyciele preferują tego drugiego. Gdzie tu sprawiedliwość? Jeśli ocena ma być oceną wiedzy i umiejętności, to obydwaj powinni mieć na koniec roku to samo. Można powiedzieć, że ten drugi jest lepszy (?) bo uczył się systematycznie. No ale jeśli nawet oceniana ma być systematyczność, to powinna to uwzględniać odrębna ocena.
Ocena ma również wpływ np. na otrzymanie stypendium, świadectwa z wyróżnieniem, nagrody takiej czy innej, wyróżnienia (pozytywnie lub negatywnie) ucznia na tle klasy. Ocena nauczyciela, funkcjonariusza państwa, to jedno z narzędzi sprawowania władzy nad uczniem. Jego oceny mają skutki formalno-prawne oraz wpływają na postrzeganie ucznia przez jego rówieśników, rodziców i społeczeństwo w ogólności.
To ocena korepetytora jest wyłącznie informacją. Ocena korepetytora ma się tak do oceny końcowej wystawianej przez nauczyciela, jak ocena instruktora nauki jazdy do oceny wystawianej przez egzaminatora. Ta analogia jest o tyle niewłaściwa, że nauczyciel jest ‚instruktorem’ i ‚egzaminatorem’ jednocześnie.
@Michał
>Ocena ma również wpływ np. na otrzymanie stypendium, świadectwa z wyróżnieniem, nagrody takiej czy innej, wyróżnienia (pozytywnie lub negatywnie) ucznia na tle klasy. Ocena nauczyciela, funkcjonariusza państwa, to jedno z narzędzi sprawowania władzy nad uczniem. Jego oceny mają skutki formalno-prawne oraz wpływają na postrzeganie ucznia przez jego rówieśników, rodziców i społeczeństwo w ogólności.<
Nie wiem gdzie pracujesz, ale masz mentalność polskiego klawisza [funkcjonariusza służby więziennej;-)]!!! Celem szkoły i nauczyciela jest nauczyć i wychować!!! Ocenianie ma charakter pomocniczy i powinno pomagać w osiąganiu powyższych celów. Człowiek jest zdecydowanie lepszym od automatu czy procedur w ocenianiu różnych aspektów funkcjonowania innych ludzi!!! Dlatego proces oceniania nie może dominować nad uczeniem i wychowaniem, dlatego nie powinien być szczególnie sformalizowany – polski system jest tu aberracją!!! Podobnie dlatego uczelnie klasy Oxbridge czy ligi bluszczowej (Harvard, MIT, Caltech etc.)życzą sobie w rekrutacji m.in. opinii(dyskrecjonalnej – uczeń nie zna jej treści!!!) wybranego(przez ucznia) nauczyciela z jego szkoły, przeprowadzają też różne formy rozmów kwalifikacyjnych. W Polsce jest automat – dodajemy cyferki wyników matury i lista przyjętych gotowa. Jak myślisz – kto lepiej dobiera kandydatów i czyja procedura jest bardziej motywująca dla ucznia…;-) . Drugoroczność to inna bajka, ale też nie kara tylko ocena, że uczeń ze swoją wiedzą i, co ważniejsze, umiejętnościami w wyższej klasie sobie nie poradzi. Nie jest tak, że nauczyciel sam, ot tak sobie, może ucznia na drugi rok zostawić, więc twój przykład jest ewidentnie chybiony…;-)
@ W czym probem, dyrekcja była dzielna. Wspierał ją prawnik z urzędu miejskiego. Dałam im radę sama, bez prawnika! Taka byłam paskudna. Pozdrawiam
@ Michał-„Muszę przemyśleć czy aby nie częściej być niesprawiedliwym.? Niesprawiedliwość mogą rozpoznać tylko ci, którzy wcześniej doznawali sprawiedliwośći i uczciwości. Tylko oni mogą stawić czoło rzeczywistości i ją zmieniać.
@Maria
Otóż to!
@Ula-kula
Pochopnie oceniasz mentalność po paru napisanych słowach. Nie wiem jaka jest mentalność klawisza. Skoro o niej piszesz to pewnie zdołałaś się z nią zetknąć. Ciekawe gdzie. 😉 Jeśli w ogóle jesteś nauczycielką, to współczuję Twoim uczniom.
Po co tyle tych wykrzykników? Myślisz, że wtedy Twój argument będzie bardziej dobitny? 😉
Napisałem wyraźnie, że jestem po polskiej szkole w Polsce. I tylko o takich szkołach się wypowiadam, bo z innymi nie miałem doświadczeń. I odnoszę wrażenie – wbrew Twoim emocjom wyrażonym przez liczne wykrzykniki – że zgadzamy się w kwestii traktowania ucznia jak obsługującego automat. A twierdzę przecież tylko tyle, że gdy ktoś obsługuje automat, to właśnie automat zareaguje skuteczniej na jego działanie niż człowiek udający automat.
„Celem szkoły i nauczyciela jest nauczyć i wychować!!! Ocenianie ma charakter pomocniczy i powinno pomagać w osiąganiu powyższych celów.”
Nie piszę, że nie (powątpiewam co do wychowawczej roli szkoły, ale mniejsza z tym). Postuluję jedynie, że nauczaniem i ocenianiem powinny się zajmować dwie różne osoby, aby mogły obie lepiej spełniać swoje cele. Z całą pewnością są dziedziny, które lepiej oceni automat, i z całą pewnością są takie, które lepiej oceni człowiek.
„Nie jest tak, że nauczyciel sam, ot tak sobie, może ucznia na drugi rok zostawić, więc twój przykład jest ewidentnie chybiony?;-)”
Który to przykład jest chybiony, nie raczyłaś wskazać. Cóż, widać ważne było tylko to, że mój. 😉
@Michał
1. Twierdziłeś,że ocena (zła) może spowodować drugoroczność (m.in) – więc to był twój przykład…;-)
2. Ocenianie zewnętrzne matur itp. to właśnie spełnienie twojego postulatu oddzielenia… Natomiast na bieżąco to jednak powinien oceniać uczący – to informacja zwrotna dla niego i jego uczniów…
Właśnie informacja…
3.Szkoła wychowuje tak czy inaczej – tyle czasu spędzonego tam nie może pozostać bez wpływu… Pytanie czy to dobry wpływ i czy szkoła(nauczyciel) ma możliwości by ten dobry wpływ zwiększyć!!!
@Ula -kula – Nie jest tak, że nauczyciel sam, ot tak sobie, może ucznia na drugi rok zostawić”. Sam nie, masz rację. Pod koniec semestru zbiera się „sabat czarownic” i one właśnie podejmują decyzję. Trzeba uczniowi postawić tyle jedynek, by nie mógł przystąpić do poprawki. Później uzgodnienia wchodzą w życie. Mało kto może się przeciwstawić. To jest dopiero SKANDAL. Jak się ma do rzetelnej oceny i kontroli jakości pracy szkoły?
@Ula-kula
Ad. 1. Tak. Złe oceny i tzw. ‚zagrożenie’ to właśnie zagrożenie drugorocznością (albo i n-rocznością). Gdyby było jak mówisz, to informacja o ‚zagrożeniu’ na wywiadówce nie wzbudzałaby żadnych emocji. Być może strach ma tu wielkie oczy, ale nie zmienia to faktu, że ‚zagrożenie’ jest.
Ad. 2. Masz rację. Jest to zgodne z moim postulatem. Lecz ocena współpracy nauczyciela z uczniem po 3 latach to zdecydowanie za późno. Ideałem byłoby gdyby każda ocena ważniejszej klasówki i oceny końcowe były wystawiane przez osobę trzecią.
Ocena nie jest jedynie informacją, ale narzędziem (mniej lub bardziej skutecznym) władzy nad uczniem. Wystarczy porównać przebieg lekcji religii z przebiegiem lekcji z przedmiotu, którego ocena liczy się do średniej. Z własnego doświadczenia pamiętam, że na religii panowała największa niesubordynacja. A przecież chodzili tylko ci co chcieli, nikt nikogo nie zmuszał. Zła ocena z religii nie wiązała się z ‚zagrożeniem’, a dobra nie wiązała się ze stypendium ani czerwonym paskiem.
Poszczególne ‚władze’, którymi dysponuje nauczyciel, powinny zostać rozdzielone, z takich samych powodów, z jakich powinien obowiązywać monteskiuszowski trójpodział władzy. Wyeliminuje to nauczycieli-tyranów, a nauczycielom-nie-tyranom znacznie ułatwi pracę i poprawi ich efektywność.
Ad. 3. Tu się akurat zgadzamy.
Michał
17 grudnia o godz. 19:32
„Ad. 1. Tak. Złe oceny i tzw. ?zagrożenie? to właśnie zagrożenie drugorocznością (albo i n-rocznością). Gdyby było jak mówisz, to informacja o ?zagrożeniu? na wywiadówce nie wzbudzałaby żadnych emocji. Być może strach ma tu wielkie oczy, ale nie zmienia to faktu, że ?zagrożenie? jest.”
@Michał -gwoli uściślenie – nie ma czegoś takiego jak tzw. „zagrożenie”. Na wywiadówce z miesięcznym wyprzedzeniem (przed końcem roku lub semestru) rodzice zostają powiadomieni jedynie o „ocenach przewidywanych”. Mogą one różnić się od ocen klasyfikacyjnych – mogą one być zarówno wyższe jak i niższe.
Uczeń, który uzyskał oceny ndst. na koniec roku ma prawo do 2 poprawek z „urzędu” (kiedyś można było mieć jedną poprawkę, na drugą musiała się zgodzić Rada Ped.)
Poza tym przy dzisiejszych przepisach nawet uczeń z oceną ndst. na koniec roku może być promowany do klasy programowo wyższej. Naprawdę bardzo „trudne” jest przy obecnych niezwykle liberalnych dla ucznia przepisach powtarzanie klasy – trzeba być wyjątkowo „opornym” na wiedzę.
Piszę tu o uczniach liceum, którzy sami przecież dokonali wyboru kontynuowania nauki w takim właśnie typie szkoły. Nikt tu nikogo na siłę nie powinien trzymać – przynajmniej tak powinno być i tak było dawno temu – czyli za czasów, kiedy ja do liceum chodziłam.
Dzisiaj jest często niestety inaczej – czasem odnoszę wrażenie, że to rodzicom i nauczycielom bardziej zależy na tym, żeby uczeń skończył szkołę niż samemu uczniowi. Zresztą sami uczniowie często się do tego w swobodnej rozmowie przyznają.
Nie zgodzę się również z Twoją opinią, że jest dzisiaj bardzo łatwo skrzywdzić ucznia niesprawiedliwą negatywną oceną. O wiele częściej zdarzają się sytuacje odwrotne – niektórzy nauczyciele ze strachu przed zbyt roszczeniowymi rodzicami lub pod wpływem nacisków ze strony dyrekcji, bojącej się z kolei wizyty urzędników kuratorium, wystawiają uczniowi ocenę wyższą niż wskazywałyby na to jego rzeczywiste umiejętności. Również w takich wypadkach wystawiona ocena jest nierzetelną i niezgodną z zapisami prawa.
Pamiętać trzeba, że ocena wystawiana przez nauczyciela, zwłaszcza ta cząstkowa pozostaje mimo wszelakich prób zobiektywizowanie kryteriów, wg. których jest przyznawana, jedynie swego rodzaju „opinią” rzeczoznawczą uprawnionego do jej wydawania przez MEN urzędnika – nauczyciela i tylko i wyłącznie od kwalifikacji i rzetelności owego „biegłego – nauczyciela” zależeć będzie w dużej mierze w jaki sposób owo narzędzie będzie używane.
Ocenianie wiedzy ucznia to bardzo odpowiedzialna i niezwykle trudna kompetencja.
Jakoś trudno mi uwierzyć w Twoje twierdzenie, że nauczyciele traktują funkcję oceniania jako narzędzie władzy nad uczniem. Tylko ktoś z zaburzeniami osobowości mógłby odczuwać satysfakcję w krzywdzeniu ucznia niesprawiedliwą oceną. To tak jakby lekarz z premedytacją zapisywał pacjentom lekarstwo, które nie leczy lub informował pacjenta o nieistniejącej chorobie.
Czy naprawdę uważasz, że większość nauczycieli to sadyści, którym radość sprawia „usadzanie” uczniów na drugi rok, jedynie dlatego, że ich po prostu nie lubią? Sądzisz, że to takie proste?
Dla mnie ocena jest narzędziem – zgoda, że niedoskonałym – za pomocą informuję ucznia – w jakim stopniu osiągnął założone cele oraz dla mnie – na ile udało mi się u danego ucznia wykształcić umiejętności i kompetencje zgodne z wymaganiami zawartym w podstawie programowej.
Każda wystawiona przeze mnie ocena ndst. – zwłaszcza ta klasyfikacyjna jest dla mnie osobiście porażką.
Zawsze rozmawiam z uczniami na temat przyczyn owej porażki.
Bardzo często uczniowie potrafią sami obiektywnie ocenić jej przyczyny (najczęściej absencja) i często sami przyznają się do błędów, jakie popełnili.
@hilda
„Nie zgodzę się również z Twoją opinią, że jest dzisiaj bardzo łatwo skrzywdzić ucznia niesprawiedliwą negatywną oceną.”
Nie wypowiadam się o ‚dzisiaj’, ale o ‚kiedyś’, kiedy ja chodziłem do szkoły.
„Dla mnie ocena jest narzędziem (…) na ile udało mi się u danego ucznia wykształcić umiejętności i kompetencje zgodne z wymaganiami zawartym w podstawie programowej.”
Otóż to! Popieram takie podejście. „Na ile udało się” Tobie. Jesteś sędzią we własnej sprawie. I właśnie to jest niewłaściwe. Nie tyle niewłaściwe jest istnienie nielicznych nauczycieli-sadystów, co skazanie wszystkich nauczycieli na bycie sędzią we własnej sprawie. Nic nie pomoże wewnętrze przekonanie o własnej uczciwości i czystym sumieniu. Nikt nie jest doskonały sądząc samego siebie. Ocena samego siebie rozciąga się od przesadnego obwiniania się i poczucia niskiej wartości po bezrefleksyjną pyszałkowatość i nie znoszący sprzeciwu narcyzm.
I królowie byli ludźmi, i nauczyciele są ludźmi. Z takich samych powodów z jakich potrzebny jest trójpodział władzy, z takich samych potrzeba oddzielenia ról, które pełni nauczyciel. Nawet jeśli nauczyciel wcale nie czuje, że ma jakąkolwiek władzę. Nawet jeśli nie chce z niej korzystać. To i tak ma potencjalną możliwość jej wykorzystania. I uczniowie/studenci o tym wiedzą. Jest naturalne i zrozumiałe, że trudno być szczerym z kimś, z kim w razie drobnej choćby różnicy zdań, on wygra, bo może mi zaszkodzić, a ja jemu nie mogę. Możesz mnie przekonywać jak to wspaniałą jesteś nauczycielką i jak świetne masz relacje z uczniami. Nie mówię, że taka nie jesteś. Jednak nie wiesz, bo tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić, z iloma więcej uczniami miałabyś świetne relacje, gdyby Twoją rolą było wyłącznie nauczanie, a ocenianiem zajmowałby się ktoś inny.
Michał 18 grudnia o godz. 19:14
„I królowie byli ludźmi, i nauczyciele są ludźmi. Z takich samych powodów z jakich potrzebny jest trójpodział władzy, z takich samych potrzeba oddzielenia ról, które pełni nauczyciel.” (…) „z iloma więcej uczniami miałabyś świetne relacje, gdyby Twoją rolą było wyłącznie nauczanie, a ocenianiem zajmowałby się ktoś inny.”
Zupełnie tak samo jak w porządnej rodzinie.
Ojców potrzeba tam trzech.
Jeden dziecko spłodzi.
Drugi będzie uczył sikania na nocniku a nie w pieluchę.
Trzeci oceni, doceni, pochwali i ukocha.
A może to już czwarty?
Kusi mnie napisanie:
„Zupełnie tak samo jak w porządnej, białej rodzinie.
No ale to byłoby spuszczanie Spamów z łańcucha.
Michał
15 grudnia o godz. 17:52
„Twoją wypowiedź rozumiem tak, że ocena jest narzędziem w procesie nauczania, a nie miarą zdolności ucznia.”
–
Nie, Michale, tu się nie rozumiemy. Pojęcia i funkcji „ocen” nie rozumie też żaden nauczyciel – nie są po prostu kompetentni zawodowo.
Nauczyciel nie jest sędzią a „ocena” w swej prawidłowej funkcji nie ma cech wartościujących ani osądu.
To znaczy, że ma być obiektywną i skalibrowaną informacją zwrotną o stopniu rozwoju, pozwalającą SAMEMU UCZNIOWI ocenić swe postępy oraz potrzeby.
Taka funkcja oceny, zgodna z cywilizowaną wiedzą o psychologii nauczania, jest jednak sprzeczna z rolą „sędziów” i „klawiszy” w jednym, jedyną, jaką są w stanie spełnić tzw. belfrzy publiczni.
Istotą funkcjonowania ocen nie jest ich nominał czy skala, ale sposób i cel w jakim są wykonywane przez oceniających oraz systemowe konsekwencje motywacyjne, jakie ocena ze sobą niesie.
Ocena nie jest więc represją, karą ani przywilejem, miotanymi przez wsiowych karbowych na podległe pospólstwo – czyli uczniów.
A taka mentalność jest charakterystyczna dla społecznie awansowanych karcianych kanciarzy.
Dlatego dylemat czy uczący i oceniający MOGĄ być tą samą osobą jest nieporozumieniem – nie tylko mogą, ale muszą. No chyba, że wiarygodność i profesjonalizm systemu i jego funkcjonariuszy są w oczach młodych uczniów równe zeru – i słusznie, bo tak jest w istocie. To, a nie ocena per se są powodem fałszywego dylematu.
Kłania się ponownie metafora małpy z brzytwą.
Każde cywilizowane narzędzie -ocena, ewaluacja czy podstawa programowa, w łapkach prostackich uzurpatorów stają się swą własną karykaturą.
I to kadry, a nie narzędzia, stanowią o wyniku (co już zauważył tow. Lenin, wycinając inteligencję w pień).
On i jego upiory do dziś rządzą duszami w różnych prowincjonalnych małpich gajach, także, jak widać, edukacyjnych, więc wynik się sprawdził.
Pozdrawiam 🙂
PS Czy nie odniosłeś wrażenia, że przychodząc do małpiego gaju z polemikami, wywołujesz tylko wściekłość i plucie, ponieważ Twoje podatkowe banany zostały już pożarte i strawione i nie przynosisz nic, co byłoby w zasięgu pojmowania i potrzeb tubylców?
A przecież gaj nie polega na tym aby myśleć z pełnym bananów brzuchem. I łapą uzbrojoną w brzytwę na bezbronnych. Take care! 😉
@Michał
Jak sobie ten „trojpodział’ na codzień wyobrażasz???;-) Na każdej lekcji 2 nauczycieli – jeden uczy, a drugi ocenia odpowiedzi??? Straszne koszty!!!Klasówki sprawdzane przez zewnetrznych egzaminatorów -to samo!!
@Spam
Przyznaję Ci się, że byłem nauczany i ‚wychowywany’ w szkołach naszej cywilizacji. Przaśno-buraczanej, jak to niegdyś ująłeś i utkwiło mi w pamięci. Wynalazki edukacyjne innych cywilizacji są mi niestety nieznane. Odnosząc się do analogii z królem, to wierzę, że mądry (oświecony) król jest znacznie lepszy niż trójpodział władzy bez takiego króla. Tylko, że takich nauczycieli ‚mądrych króli’ miałem szczeście spotkać dwóch czy trzech.
Niewykluczone, że i koncepcja ‚trzech ról nauczyciela’ byłaby ‚brzytwą’. Aż ciekawe jak sparodiowaną. Niemniej wierzę, że w naszej cywilizacji by się sprawdziła.
Ocena to zawsze było coś, czym można było uczniowi pogrozić, albo przedstawić jako wspaniałą nagrodę i wyróżnienie. Związek z efektem pracy jaką uczeń wykonał, jakiś był, lecz element szczęścia również był istotny. Niech za przykład świadczy stosowana czasem przez nauczycieli technika: „No dzieci, które z was wie, jaki tytuł nosi największe dzieło Marksa? Kto odpowie poprawnie ten dostanie piątkę.”. To wzbudzało emocje. Jeśli nikt nie wiedział, to się gorączkowo kombinowało, a jeśli ktoś wiedział to liczyło się to, kto pierwszy podniesie rękę i zgłosi się do odpowiedzi („Proszę pani, ale to ja się pierwszy zgłosiłem, a nie Tomek… To niesprawiedliwe.”).
Co do PS. – uśmiałem się znakomicie. Rzeczywiście. Jako podatnik oczekiwałbym stosowania zasad dyskusji, których uczono mnie na studiach na przedmiocie o nazwie Logika. Chcę wierzyć, że każdego nauczyciela tego uczono.
@S-21
Podobne byłoby do systemu jaki panuje w nauce jazdy. Niezależni instruktorzy. Niezależne ośrodki egzaminacyjne. Lekcja wyglądałby normalnie, tyle, że bez ocen do dziennika, który stanowi dokument przed Kimś-Tam-Ważnym.
Napisałem ‚podobne’, bo i ten system ma swoje patologie. M.in. egzaminator wydaje polecenia na egzaminie praktycznym („proszę skręcić w lewo” itp.). I jest wobec tych poleceń bezkrytyczny. Bezkrytyczny wobec treści, czasu i miejsca ich wyartykuowania. Bezkrytyczny też wobec ich sensu i słyszalności. Nie wątpię, że polecenia powinien wydawać albo automat, albo inny, niezależny człowiek. Egzaminator zajęty ocenianiem mógłby bardziej obiektywnie spojrzeć i na wydane polecenie, a może nawet przerwać egzamin ze względu na nie. Zwykłe „proszę skręcić w lewo” w pewnych okolicznościach może być zachętą do niebezpiecznej jazdy.
@Michał, uzurpuję sobie prawo do oceniania moich uczniów! Ja, nauczyciel, znam ich możliwości, zdolności, trudności i ograniczenia i wkład pracy! Chcę by moje wskazówki i oceny rozwijały ich, były dla nich motorem do działania, źródem motywacji do pracy. Uwierz, że potrafię to zrobić. Mam świadomość skutków słabej i dobrej oceny dla danego ucznia. Ocena jest wielkim problemem tyko dla nauczycieli, którzy nie wiedzą na czym polega ich praca. Ich obecność w szkole to wynik zarządzania oświatą i troski wałdz o jakość kształcenia dzieci i młodzieży.
@Maria
Proszę bardzo. Uzurpuj sobie. Tylko uprzejmie proszę: nie za pieniądze podatnika.
Wiem, że koncepcja ‚trzech ról’ jest kontrowersyjna, bo odbiera nauczycielom władzę i kłóci się z ugruntowanym wyobrażeniem o pracy nauczyciela. Jednak doświadczenia ze szkoły i ze studiów utwierdzają mnie w słuszności tej koncepcji. Lekcje to żenująca nuda, tylko się czeka aż to się skończy i nauczyciel oznajmi ‚co zadane’, a dopiero w domu uczeń ‚wkłada wiedzę do głowy’ samodzielnie, z książek i/lub przy pomocy rodzica, rodzeństwa, zdolnego kolegi/koleżanki albo korepetytora by tą pracę domową zrobić i/lub przygotować się do klasówki (Ba! Czasem warto nawet zwolnić się z lekcji by mieć więcej czasu na naukę i lepiej przygotować się do sprawdzianu!). Na studiach wielu studentów na wykłady nie chodzi, a egzaminy zdaje. Chodzą na ćwiczenia, na których muszą być obecni. Na konsultacjach pustki. Pracownik naukowy się cieszy gdy go kto odwiedzi, bo może sobie pogadać.
Jaki z tego wniosek? Nauka w naszym kraju odbywa się poprzez zadawanie prac domowych, ocenianie ich i organizowanie egzaminów/sprawdzianów. Nauką, jako czynnością którą jest ‚uczenie się’ (wkładanie sobie wiedzy do głowy i nabywanie umiejętności), wykonuje uczeń/student we własnym zakresie. Nie udawajmy, że jest inaczej. By zbadać skuteczność lekcji wystarczy zrobić na koniec niespodziewaną kartkówkę pytając o 100% informacji w niej zawartych. Zaznaczam: na sam koniec tej samej lekcji.
Więc po co ta fikcja? Zaoszczędźmy czas na nieproduktywnych lekcjach likwidując je. Jak ktoś chce, niech sobie prywatnie na takie chodzi. Nie marnujmy na to pieniędzy podatnika. Lepiej je wydać na dobre materiały do samodzielnej nauki.
Koncepcja nauczycielskiego trójpodziału jest kompletnie nieżyciowa. Znowu, eksperyment idący w kierunku jakiegoś odseparowania szkoły od domu lub od pracy. Jeżeli jeszcze w domu niektóre małżeństwa posługują się, w moim pojęciu złym modelem „dobrego i złego gliniarza”, to w pracy nie słyszałem ani nie doświadczyłem istnienia takiego modelu. Jeden szef występuje we wszystkich rolach i nie znam przypadku, aby rezultaty jakiegokolwiek 360, 270 czy 180 stopniowego feedbacku współpracowników cokolwiek zmieniły w jego ocenie i sposobie postępowania. Prędzej szefa zmienią niż szef się zmieni.
@Michał
>Wiem, że koncepcja ?trzech ról? jest kontrowersyjna, bo odbiera nauczycielom władzę<
Obsesję masz na punkcie tej władzy czy jak…;-)
Ocena jest jak diagnoza u lekarza i tyle. Dobry lekarz potrafi ją dobrze postawić, marny nie. Ale tego zaden system dwóje czy trójek lekarskich nie poprawi, a raczej pogorszy! Podobnie z nauczycielami!
@S-21
Tak po prostu jest. To jest władza. Nauczyciel może powiedzieć uczniowi „Bądź grzeczny, bo dostaniesz jedynkę”. Analogiczna groźba wypowiedziana przez lekarza do pacjenta nie ma sensu ani skutku. „Bądź pan grzeczny, bo stwierdzę panu gruźlicę”.
Porównanie z diagnozą lekarską nie jest właściwe.
@Michał
Lekarz może nie zauważyć, nie skierować, wyznaczyć bolesną terapię.. albo nie skierować na terapię,…
To też diagnoza i jej efekty. Vide lewatywy dla symulantów u Szwejka…;-)
@Michał, czy uczyłeś się kiedyś sam chemii? Ja musiałam, to trudne doświadczenie. Gwarantuję, że podatnicy zapłacą każde pieniądze dobremu nauczycielowi. Musi być dobry. To podstawowy warunek. Takiemu nie musisz wymyślać sposobu oceniania uczniów. Za Twoimi tekstami kryje się żal za zmarnowany czas i energię. Zawsze ktoś nam go marnuje, to nic odkrywczego. Nie pytaj złego nauczyciela dlaczego źle uczy. Zapytaj wladze oświatowe czemu na jego pracę wyraziły zgodę. Pozdrawiam.
@S-21
Rozumiem, że chcesz przekonać mnie, że wystawianie diagnoz przez lekarza to też taka władza, podobna do wystawiania ocen przez nauczycieli. Przyjmuję to do wiadomości i mogę się z tym zgodzić. 😉
@Maria
Nie wiem co ma mieć wspólnego samodzielna nauka chemii z poruszanym tematem. Nie jest również merytoryczne domyślanie się ‚co kryje się’ za moimi tekstami i przypisywanie mi takich czy innych emocji. Proszę się interesować swoimi. Zamiast tego typu uwag oczekiwałbym logicznej argumentacji.
Twoja gwarancja, co do chęci wydawania przez podatnika pieniędzy na dobrego nauczyciela, nie przekonuje mnie. 😉
Zgodnie z Twoim poleceniem, musiałbym pytać o niemal każdego mojego nauczyciela, a nawet o same władze – dlaczego ktoś pozwolił im być władzami oświatowymi.
Pozdrawiam również.
@ Michał: Zgodnie z Twoim poleceniem, musiałbym pytać o niemal każdego mojego nauczyciela, a nawet o same władze ? dlaczego ktoś pozwolił im być władzami oświatowymi
W trosce o swoje dzieci powinniśmy właśnie takie pytania zadawać!
Co do chemii, pisałeś: „Nauka w naszym kraju odbywa się poprzez zadawanie prac domowych, ocenianie ich i organizowanie egzaminów/sprawdzianów. Nauką, jako czynnością którą jest ?uczenie się? (wkładanie sobie wiedzy do głowy i nabywanie umiejętności), wykonuje uczeń/student we własnym zakresie.”
Uważam, że nie zawsze można poradzić sobie samodzielnie. Oznacza to, że czasami jesteśmy skazani na pomoc nauczyciela. Jeśli nie będziesz o niego pytał możesz trafić bardzo źle.
@Maria
Owszem. Nie zawsze i nie każdy może sobie poradzić samodzielnie. Niemniej, to wcale nie 45 minutowe lekcje sprawiają, że uczeń sobie poradzi.
„We własnym zakresie” nie oznacza „samodzielnie”. Użyłem tego sformułowania, by nie powtarzać tego, co napisałem o ‚wkładaniu wiedzy do głowy’ akapit wcześniej (wypowiedź z 19 grudnia o godz. 22:59, zdanie zaczynające się od „Lekcje to żenująca nuda…”).
A co do zadawania pytań – nie wierzę by to pomogło. Za duża skala problemu. Potrzeba zmian systemowych. Nie wierzę też w zgodne i jednomyślne współdziałanie rodziców. Niestety. Nasi przodkowie potrafili narażać życie by walczyć przeciwko uzbrojonym okupantom, a my rokładamy ręce przed grubymi urzędasami rozpartymi w fotelach twierdząc, że nic się nie da zrobić, bo na nic nie mamy wpływu.
@ Michał
19 grudnia o godz. 20:18
–
Michał, jest jedna cywilizacja oraz otaczające ją przaśno-buraczane stepy z hordami plemion, aspirującymi do Nobla za wynalezienie koła (kolejne…).
Można by przypuszczać, że dyskusje z plemiennymi belframi będą choć otarciem się o cywilizacyjną świadomość.
Niestety, to mrzonki pięknoducha, szukającego ducha cywilizacji w ordynarnym korycie plemiennym.
Tu duchem rządzą szamani a źródłem wiedzy plemienia są procesy trawienne.
Dlatego gdy ja piszę o banalnych praktykach w cywilizacji, plemiona jęczą na widok Króla Cargo 🙂
Życzę Tobie, Michale i wszystkim nie skażonym edukacją spod znaku pługa i lemiesza jak najmniej tradycyjnych i jak najbardziej odkrywczych i relaksujących Świąt (również od belferbloga) 😉
Pozdrawiam.
@Michał, może już nam wszystko jedno. Może trzeba samemu zadbać o wlasne wykształcenie i wiedzę naszych dzieci. Kraj „grubych urzędasów” nie zginie ot tak sobie. Może trzeba tak wychować dzieci by mówiły co myślą i przestały sie bać, nawet gdy leniwy nauczyciel opowiada bajki i daleki jest od nauczania. Potrzeba chyba kilku pokoleń by sytuacja się zmieniła. To co może dziś zafunkcjonować to właściwa relacja uczeń – nauczyciel, zakładając, że los pozwoli by odpowiednie osoby się spotkały. Nic więcej. Cały czas twierdzę, że system nie działa. Jest demoralizujący, niewydolny i promuje głupotę i lenistwo. Niestety, problem nie leży w ocenie ucznia, jest we wszystkich aspektach obecnego systemu edukacji. Począwszy od przygotowania nauczycieli, awansu zawodowego, samokształcenia oraz samej organizacji procesu nauczania i nadzoru nad tym procesem. Obecny system edukacji to fikcja. Tu się zgadzamy. Większość rodziców oddając dziecko do szkoły zdejmuje z siebie obowiązek kontroli sposobu kształcenia dziecka. To wielki błąd. Tylko rodzice są w stanie wymóc na „urzędasach” jakieś zmiany. Zobacz jak wyglądają zebrania z rodzicami w LO. Wszyscy siedzą cicho i potakują nawet słuchając absurdów. Odważnych brak!
@Maria
Zgadzam się z Twoją ostatnią wypowiedzią. Może z tym wyjątkiem, że dopisałbym: „problem nie leży [wyłącznie] w ocenie ucznia (…)”. Co do awansu itp. nie wypowiadam się, bo się na tym nie znam. Z pozostałą częścią wypowiedzi, jak najbardziej się zgadzam. Myślę, że mimo zgodności opinii, oboje dalecy jesteśmy od poczucia satysfakcji ze względu na to jak postrzegamy oświatę. 😉 I proponuję na tym zamknąć dyskusję pod niniejszym wpisem. 😉
@Spam
Dziękuję. Również życzę wszystkiego dobrego na Święta.
Radosnych Świąt. Wszystkiego dobrego.