Wulgarność przedświąteczna

Przed świętami dramatycznie wzrasta liczba przekleństw w szkole. Klną zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Każdego dnia słyszę tyle razy „k…”, „ch…”, „pier…” itp., że mam wrażenie, jakby zbliżało się nie Boże Narodzenie, ale jakiś Szatański Kataklizm.

W zeszłym tygodniu podszedłem do uczniów, którzy raczyli się przekleństwami, i poprosiłem, aby przestali. Chłopcy przeprosili, usprawiedliwili się i obiecali poprawę. Oni przestali, ale zaczęli inni. Epidemia ogarnęła szkoła.

Co do uczniów, to na pewno mają powód – muszą się uczyć. W mojej szkole obowiązuje dziwny przepis, że w grudniu nie można zgłaszać nieprzygotowań. Każdy więc wzywany jest do odpowiedzi i, co normalne w okresie przedświątecznym, dostaje od św. Mikołaja rózgę, czyli jedynkę. Nie ma na to rady. Uczniowie się nie uczą, bo nie mają kiedy, a nauczyciele muszą mieć oceny przed końcem semestru, dlatego pytają każdego, kto się nawinie.

Nauczyciele klną z różnych powodów. Dzisiaj np. rzucamy mięsem, ponieważ musimy uczestniczyć w szkoleniowym posiedzeniu rady pedagogicznej. Zacznie się przed 16.00 i potrwa do późnego wieczora. Z tego powodu moja żona pójdzie na zakupy sama, co mnie tak zdenerwowało, że będę musiał sobie ulżyć mocnym słowem. Po co się szkolić, gdy idą święta?