Sprytni nauczyciele

Koniec roku szkolnego, masa roboty. Zazdroszczę nauczycielom, którzy tak potrafią zmotywować uczniów do pracy, że ci im nawet dokumentację szkolną wypełniają. Ja nie mam aż takiego wpływu na młodzież, więc muszę papiery wypełniać sam. Przed wakacjami jest tego wyjątkowo wiele, więc nawet weekendy mam zmarnowane. Co innego sprytni nauczyciele. Już mi nieraz koledzy tłumaczyli, jak to się robi, aby całą robotę zwalić na uczniów, ale okazałem się matołem.

Trzeba, podobno, upatrzyć sobie dwie-trzy najbardziej porządne uczennice. Najlepiej prymuski. Takim osobom należy wręczyć dziennik i polecić obliczyć frekwencję. Robota prosta – wystarczy przepisać dane z jednej rubryki do drugiej, potem dodać, podzielić itd. Jak dziewczyny sobie poradzą, można im zlecić przepisanie ocen do specjalnego programu, w którym później będą drukowane świadectwa. Jedna dziewczyna niech dyktuje, a druga wpisuje. Nie trzeba być geniuszem, aby sobie z tym poradzić. Prawdę mówiąc, nawet w najgorszej klasie można znaleźć kilka ambitnych osób, które tę robotę zrobią za wychowawcę. Cała robota nauczyciela ograniczy się do złożenia podpisu na świadectwach.

Dlaczego więc mnie się to nie udaje? Klasy mam dobre, uczniów ambitnych, uczynnych, pomocnych. Niestety, żaden ze mnie chytry lis, dlatego sam pracuję nad swoją robotą i zazdroszczę rozumu przebiegłym kolegom. Może za rok się poprawię.