Zmiana szefa

Długo trwa, zanim pracownik zacznie rozumieć swojego szefa. Nauczycielom przychodzi to szczególnie trudno. W tym zawodzie bowiem lubi się rządzić. W mojej szkole los dał nam wiele czasu na dotarcie się z przełożonym. Dyrektora mamy bowiem już czwartą kadencję. Nikt więc nie może powiedzieć, że nie rozumie szefa. Nasz przełożony nie musi nic mówić, a my i tak wiemy, czego od nas wymaga. Jak się trafi belfer, co nie wie, to po prostu kiep.

Niestety, dyrektor zdecydował się odejść. Ogłoszony został konkurs na nowego. Jest więc okazja, aby zostać szefem samego siebie. Ludzie lubią takie sytuacje, a nauczyciele szczególnie. Wystarczy zgłosić się na konkurs i go wygrać. Okazuje się jednak, że nauczyciele nie chcą chcieć, więc na konkurs nikt się nie pcha. Każdy chyba ma świadomość, że bycie dyrektorem szkoły to ciężki kawałek chleba. Pieniądze niewielkie, odpowiedzialność duża, wymagania olbrzymie, pracy ogrom.

Szczerze współczuję osobie, które przejmie to liceum po obecnym szefie. W Łodzi panuje bowiem przekonanie, że to jego szkoła. I ja się z tym zgadzam. Przez prawie 20 lat wywarł na nią olbrzymi wpływ, ukształtował jej styl, wyrobił markę, wypracował renomę. Naprawdę trzeba wielkiego geniuszu i mnóstwa szczęścia, aby w takiej sytuacji nie powinęła się nowemu dyrektorowi noga. Dla dobra placówki nowy szef powinien być co najmniej tak dobry jak poprzedni. Tylko czy ktoś taki w ogóle na konkurs się zgłosi? A jeśli się zgłosi, to czy komisja wybierze właśnie jego? W każdym razie niech zwycięży najlepszy!