Nie damy pogrześć mowy

Zapowiada się wielka obrona łaciny jako przedmiotu maturalnego. MEN ogłosiło, że za kilka lat zniknie ona z matury (zobacz info). Zaraz potem rozpętało się piekło. Specjaliści ogłosili, że języka Cycerona dzieci powinny się uczyć od najwcześniejszych lat. Obowiązkowo zaś wszyscy w gimnazjum. Bez łaciny bowiem trudno opanować angielski, francuski, hiszpański itd. Polszczyzna też łatwiej wchodzi do głów, gdy towarzyszy jej nauka mowy starożytnych Rzymian. Zamiast ograniczać naukę łaciny, powinno się ją upowszechniać. Zapachniało Gombrowiczem: „Jakże to? Czyżbyście naprawdę nie doceniali! Czyż nie widzicie, że łacina kształci inteligencję, rozwija intelekt, wyrabia charakter, doskonali wszechstronnie i brata z myślą starożytną? Łacina – cóż za czynnik rozwoju!” (Ferdydurke).

Przyłączyłbym się do obrony tego przedmiotu, gdyby naprawdę w szkołach uczono łaciny. Czy jednak obrońcy dobrze wiedzą, czego chcą bronić? Przecież od kilkunastu lat trwa na lekcjach proceder zastępowania języka łacińskiego nauką opowiastek o starożytności. Zresztą oficjalna nazwa tego przedmiotu tak właśnie brzmi: język łaciński i kultura antyczna. Co ważne, języka jest niewiele, natomiast jak najwięcej zabawy w kulturę Greków i Rzymian, opowiadanie mitów, poznawanie sztuki. Tak pojęta łacina rzeczywiście powinna być prowadzona w gimnazjum, do tego najlepiej przez nauczycieli wiedzy o kulturze w ramach ich przedmiotu.

Niestety, języka łacińskiego nie ma już od dawna w szkołach. Jest tylko niby-łacina: parę słówek, trochę cytatów i dużo gadania o antyku. Czy z czegoś takiego warto organizować maturę?