Nauczyciele są starzy
Zastanawiam się, co może znaczyć myśl Daniela Pennaca, francuskiego pisarza i belfra, że nauczyciel bardzo szybko staje się starym nauczycielem. Tak szybko staje się starym, że nie ma sensu w ogóle o jakimkolwiek nauczycielu mówić, że jest młody. W szkole pracują tylko starzy nauczyciele. Młodzi są jedynie uczniowie.
Czasem widzę, jak niektórzy nauczyciele sami siebie nazywają młodymi, a innych obrzucają epitetami „starzy”. Zdarza się, że młodzi nie wchodzą w ogóle do pokoju nauczycielskiego, bo tam siedzą – jak twierdzą – sami starcy. Młodych można spotkać w palarni albo na korytarzach, a starych w swoich pracowniach – mówią samozwańcy. Młodzi na radach pedagogicznych nie siedzą obok starych, tylko trzymają się razem. Młodzi nie lubią starych, ponieważ ci wciąż ględzą. Starzy boją się młodych, ponieważ młodzi tak sprawnie ruszają myszką komputerową, że aż strach bierze. Młody belfer i stary – dwa odległe od siebie światy.
Niestety, te wszystkie opinie to bzdura. Przekonała się o tym moja koleżanka, która miała się za młodą i unikała starców. Nie przychodziła do pokoju nauczycielskiego, na przerwach trzymała się z uczniami, bo w szkole było mało młodych nauczycieli. Podczas wycieczek siedziała z uczniami na tyle autokaru. Nagle dowiedziała się, że jest pierwsza do zwolnienia. Myślała, że to zemsta starców. Niestety, prawda była inna. Nie spodobała się uczniom. Co z tego, że się z nią wygłupiali, podobno nawet alkohol pili? W głębi serca uczniowie jej nie szanowali. Za młodo się zachowywała, a przecież była – jak każdy belfer – stara. Uczniowie dobrze to wiedzą. Nauczyciel musi być stary.
Nauczyciel, jeśli chce pracować w szkole, powinien błyskawicznie się zestarzeć. Młodym można być zatem tylko przez jeden dzień w pierwszym roku swojej pracy – 1 września. Potem trzeba z każdym dniem robić się coraz starszym, a już 14 października tego samego roku należy pobratać się ze wszystkimi weteranami przesiadującymi w pokoju nauczycielskim. Wtedy będzie dobrze. Lepiej przejść z najstarszymi nawet nauczycielami na ty niż z uczniami.
Na jednej z imprez w gronie nauczycielskim zauważyłem, że pewna grupka się nie bawi. Podszedłem do osoby z tego grona, z którą się bliżej kolegowałem, i zapytałem, o co chodzi. Koleżanka powiedziała mi, że nie wiedzą, jak się bawić, bo nie są z tego pokolenia, co reszta. Czują się młodzi. W związku z tym wydarzeniem odpowiadam. Wśród nauczycieli nie ma podziału na pokolenia. Wszyscy są tak samo starzy. A młodych można ze świecą szukać i się nie znajdzie. Jak ktoś uważa inaczej, tkwi w błędzie. Myśli taki samozwańczy młodzian, że jak rusza myszką z prędkością światła, to już ma prawo uważać się za młodego. Bzdura. Przekraczając jako nauczyciel próg szkoły, błyskawicznie zestarzał się i zwiotczał, tylko jeszcze tego nie widzi.
Komentarze
Zgadzam się – sam się sobie dziwię, jak się postarzałem. Problem często polega na tym, że mając dość liberalne poglady, jako wychwawca muszę je poskramiać. Co więcej – na filmy, programy telewizyjne i inne rozrywki patrzę już przez pryzmat ich przydatności edukacyjnej.
W pierwszym roku mojej kariery nauczycielskiej chciałem być przyjazny – z uczniami po imieniu i tym podobne. Od następnego roku przyjąłem kurs tak ostry, że moi najsurowsi nauczyciele byli przy mnie łagodnymi barankami. Ten sposób działa dużo lepiej, jeśli chodzi o pracę w klasie.
Najważniejsze – być uczciwym względem uczniów.
Zgadzam się z Jezierem, że najważniejsze, to być uczciwym względem uczniów. To oznacza także, że zawsze należy być sobą! Spoufalanie się z uczniami, przechodzenie na „ty”, chęć przypodobania im się, to bardzo zła strategia! (Wszystkowidzący uczniowie natychmiast to zauważą i przylepią dozgonną etykietkę z napisem: „Uwaga! Fałszywy! Nie ufaj mu!”) Równie złą (jeśli nie gorszą) jest odgrywanie surowego, chłodnego i niedostępnego belfra, takiego, co to już samo jego spojrzenie mówi: „Przy mnie jesteś nikim!” Recepta jest prosta: Trzeba być sobą! Jeżeli akurat nie jesteś w humorze – nie ukrywaj tego przed uczniami, ale powiedz wprost i przeproś za to. Masz świetny humor – żartuj z uczniami, ile wlezie, (ustawicznie kontrolując, czy granice dobrego smaku nie zostały przekroczone (a jeśli tak, to zawsze interweniuj) ale na przerwach, wycieczkach szkolnych, itp, a nie na lekcjach! One są do czego innego. W szkole, tak jak w życiu, jest czas na zabawę i czas na pracę; czas na żarty i czas na powagę; czas na wygłupy i czas na zadumę. Należy stale przypominać o tym młodzieży. Nie traktujmy uczniów, jak stado bezmyślnych i nierozumiejących niczego cieląt, przy których w żadnym wypadku nie można być sobą; bo przecież nie zrozumieją, że nauczyciel to też człowiek i ma prawo do błędów, czy chwil słabości. Zrozumieją, ale trzeba o tym mówić! Z każdym uczniem można się porozumieć pozostając sobą; żyć we wzajemnym szacunku, bez obawy o utratę autorytetu (a propos – trzeba go najpierw zdobyć, by martwić się o jego utratę). To zależy przede wszystkim od nauczyciela; jego codziennego postępowania z uczniami; zachowania w sytuacjach krytycznych. Ten, który na siłę chce uchodzić w szkole za „szanowaną szychę”, dodatkowo jeszcze podpierając się przemocą emocjonalną wobec uczniów – absolutnie niczego nie osiągnie. Uczniowie szybko znajdą sposób, aby skutecznie (i bezpiecznie dla siebie) pokazać mu, co naprawdę o nim myślą i – sorry – gdzie go mają.
PS. Jeżeli ktoś z Was pomyślał, że pracuję w szkole od niedawna i stąd mój entuzjazm, to tkwi w błędzie, bo nauczam młodzież już kilkanaście lat! A chociaż, de facto, już jestem stary, to nadal duchem pozostaję młody, ponieważ moi uczniowie nie pozwalają mi się zestarzeć, za co im dziękuję.
u mnie podziały na „młodych” i „starych” nauczycieli występują czasem i technicznie… tak poza tym – jeśli już – to bynajmniej nie wiek i staż wyznacza podziały w gronie…