Ci wspaniali wychowawcy kolonijni
Praca nauczyciela to mały pikuś w porównaniu z trudami wychowawcy kolonijnego. Nigdy nie podjąłem się tego zadania, ale zawsze z podziwem obserwuję koleżanki i kolegów, którzy w wakacje zawodowo opiekują się dziećmi. Podglądam pracę wychowawcy kolonijnego, ponieważ wiele mogę się od niego nauczyć.
Kiedy jeżdżę z moimi uczniami na wycieczkę, to często mam z nimi problem. Zwykle chodzi o pieniądze. Jedni otrzymują od rodziców sporą sumkę, a inni bardo mizerną. Gdy przychodzi do pierwszych zakupów, od razu widać, kto groszem nie śmierdzi. Uczniowie bardzo przeżywają swoją sytuację finansową, jedni szpanują, inni się kryją – konflikty w grupie gotowe. Pamiętam, jak podczas pewnej wycieczki kilkoro uczniów nie chciało wejść do muzeum ani zwiedzać zamku, ponieważ postanowili zaoszczędzić pieniądze na pizzę. Jednych stać było na wszystko, a innych tylko na nieliczne atrakcje. Dowiedziałem się o tym zbyt późno, aby sensownie zareagować.
Wczoraj obserwowałem grupę kolonijną prowadzoną przez wybitnych wychowawców. Trafiłem na nich przy lodziarni, gdy zamawiali lody. Kierownik grupy wygłosił mowę, że wszyscy otrzymają teraz od niego w prezencie lody – każdy po trzy gałki. Jak to w prezencie? – pomyślałem. Okazało się, że wychowawcy otrzymali od rodziców pulę pieniędzy do dyspozycji dla dzieci. Rodzice zapłacili po równo wyznaczoną kwotę, a wychowawcy z tej puli czerpią i wydają na jednakowe przyjemności dzieci: na lody, pizzę, wejście do muzeum czy rejs statkiem. Nie ma czegoś takiego, że któreś dziecko kupi sobie dziesięć kulek lodów, bo je na to stać, a inne tylko jedną, ponieważ jest biedniejsze.
Aby wycieczka była udana, rodzice muszą ufać wychowawcom. Moi przyjaciele, którzy pracują jako wychowawcy kolonijni, narzekają na ludzi, którym takiego zaufania brakuje. Zdarza się, że rodzice traktują nauczyciela jak gorszy gatunek człowieka, a swoje dziecko uważają za bóstwo, które może robić wszystko. Opieka nad dziećmi durnych rodziców to katorga. Dlatego nie palę się do podjęcia pracy wychowawcy kolonijnego. To ostateczna ostateczność. A koleżanki i kolegów, którzy tak pracują, szczerze podziwiam. Ciężki kawałek chleba, wielkie nerwy, mnóstwo pracy, odpowiedzialność przez 24 godziny na dobę, bardzo rzadko wdzięczność.
Komentarze
Tak jest, każdemu po równo! Urawniłowka wiecznie żywa…
@Marek Lew
Jak nie chcesz urawniłowki, to nie jedź (nie wysyłaj dziecka) na kolonie. Przechwalaj się własną wspaniałością przed sobą samym, przed własnym lustrem. Opłać guwernantkę dla dziecka na okres wakacji. Niech rośnie i bawi się samotnie.
Kiedy jesteś (ty lub twoje dziecko) w grupie rówieśników, to po to, żeby się śmiać, bawić, podróżować, jeść lody RAZEM z innymi, a nie, żeby się wywyższać. Jak potrzebujesz kolegów, żeby cię adorowali, to uważaj, żeby cię nie wyśmiali.
Babcia nie nauczyła powiedzonek: ?Fortuna kołem się toczy? albo ?Raz na wozie, raz pod wozem? ?
Praca wychowawcy na koloniach kojarzy mi się nie tylko z odpowiedzialnoscią, apelami i codziennymi odprawami organizowanymi przez kierownika. Mile wspominam wolne wieczory spędzane poza obrębem kolonii w mało pobożny sposób, wymyślanie planu dnia dla dzieci, który nie mógł zawsze się opierać na zasadzie: ,,mata piłkę i grajta”, dyżurach w stołówce, obsesyjnym liczeniu na plaży członków swojej grupy… Dlaczego pracowałem? Nie miałem forsy, a nie dlatego,że lubiłem to , co studiowałem….Dzisiaj, gdy widzę grupę kolonistów, staram się ocenić urodę jej opiekunki, nie zwracając uwagi na jej wychowanków. Mam przeciez wakacje….
Krzysztof daruj sobie złośliwości.
Marek Lew może uważać, że incydentalne wyrównywanie budżetów dzieci jest raczej uspokojeniem sumienia rodziców niż poważnym wychowaniem.
Korzystniejsza jest rozmowa z dzieckiem i tłumaczenia mu racjonalnego wydawania pieniędzy, dzielenia się z kolegami, budowania świata wartości opartego nie na pieniądzu, …
A to niestety jest zwykła urawniłowka
Ino
Taka postawa swiadczy o deprawacji twojej i tych co cie wychowali. Jak piszesz ze ?.Dzisiaj, gdy widzę grupę kolonistów, staram się ocenić urodę jej opiekunki, nie zwracając uwagi na jej wychowanków, to znaczy ze za pare minut zaczniesz flirtowac z opiekunka i odciagac ja od pilnowania grupy. Nie ma sie czym chwalic. Ona ma ciezka prace i spoleczenstwo powinno to rozumiec. Im wiecej nieodpowiedzialnych samcow w kraju tym gorzej z opieka nad dziecmi na koloniach. Wstydz sie Ino !
Popieram wylew Krzysztofa w calej wersji. Wywyzszanie sie ponad innych to podly sposob zakamuflowywania wlasnej bezradnosci wobec innych, takie „sobie i tylko dla siebie” traktowanie reszty. Moje dziecko jest najmadrzejsze, he? A kto u ciebie w domu jest najmadrzejsza osoba? Napewno ty sam.
Nic nie ujmując wychowawcom opisanym przez gospodarza,podziw bym skierował w stronę rodziców opisywanej grupy.
Wychowawcy mają przygotowanie pedagogiczne i tak jak pan Chętkowski rozumieją potrzebę egalitaryzmu w grupie dzieci lub młodzieży.
Ale co by mieli zrobić jakby na kolonię swoje dziecko wysyłał Marek Lew, przeciwnik urawniłowki?
Zabroniliby kieszonkowego?
Tu wszyscy rodzice musieli się zgodzić i jeszcze uzgodnić wysokość wspólnej kasy.
Próbowałem przed wyjazdem dzieci na kolonie uzgodnić nie tyle wspólną kasę, bo na ten pomysł nie wpadłem tylko wysokość kieszonkowego.
Nie udało się bo próby druhny którą do tego namówiłem spotkały się z niechęcią większości rodziców.
Podobnie było z propozycją nieorganizowania dnia odwiedzin.
Na moje argumenty, że dziecko wytrzyma dwa tygodnie bez mamy,że nie wszyscy mogą sobie pozwolić na wyjazd,że to rozbija wyjazd bo jak tylko dzieci się zaadoptują do nowej sytuacji to wizyta starych zmusza ich do adaptacji na nowo nie trafiły do wielu.
Przecież odwiedziny nie są obowiązkowe, usłyszałem i ręce mi opadły.
Ale nie pojadę.
Moje dzieci którym na pewno w dniu odwiedzin będzie przykro zrozumiały lub przynajmniej zaakceptowały moją decyzję.
Przepracowalam w szkole ponad 30 lat i co roku jezdzilam jako wychowawca na kolonie.Teraz, zeby mi doplacali, nie podjelabym sie wychowawstwa.To co wyprawiaja dzieci, nie mowiac juz o mlodziezy, w glowie sie nie miesci, mysle o alkoholu, narkotykach, seksie itd.itp.Rodzice oczywiscie zapatrzeni bezkrytycznie w swoje dzieci, zrzucaja cala odpowiedzialnosc na nauczycieli-wychowawcow, a co najgorsze, nie wierza w jakiekolwiek uwagi krytyczne pod adresem swoich pupilkow.przeciez ich dziecko jest takie grzeczne w domu i nie ma z nim zadnych problemow.
Rzadko zdaza sie, zeby rodzic stanal po stronie nauczyciela, wiekszosc, niestety w domu krytykuje ludzi, ktorzy usiluja naprawiac popelniane bledy wychowawcze.
Pomysl z dawaniem pewnej puli pieniedzy na przyjemnosci dla wszystkich dzieci jest bardzo dobry i nie powiedzialabym wcale, ze jest to „urawnilowka”.Pozwala to bowiem, na przynajmniej chwilowe, wspolne korzystanie z przyjemnosci wakacyjnych wszystkich kolonistow bez wyjatku.
A tak , przy okazji, tyle psow wiesza sie na nauczycielach, ze nieroby, ze wakacje, ferie itd, ale niewiele ludzi pomysli o tym ,ze te „nieroby”ciezko pracuja, nierzadko ze swoimi uczniami,na koloniach lub obozach, a do tego sa odpowiedzialni 24/24 za wychowankow i nierzadko przyplacaja to swoim zdrowiem i mozliwoscia wypoczynku po trudach szkolnych.Ale czego nie robi sie dla dobra dzieci?!
pozdrawiam
Ja jeżdziłam na kolonie kilka razy i zawsze brałam sobie grupę młodszych chłopców. Raz, kiedy miałam zapalenie strun głosowych i na wycieczkę kolonijną ktos inny zabrał mych chłopaków, ja opiekowałam sie dziewczynkami, trudno było, skrżyły i opowiadały mi jakieś plotki.
Odpowiedzialność koszmarna, w dodatku zawsze było mizernie mało było sprzętu do gier i zabaw. Na całą kolonię 1 piłka, każdy chłopak rozumie, ze to niepoważne. Kiedy padał deszcz przez kilka dni – katastrofa, było nieco kredek i papier, ale jak dlugo z tym chlopak wytrzyma, warcaby dla 2 osób.. A nad wodą kolej na naszą pluskanie tak rzadko wypadała, że przykro było, / zawsze wychowawca plus dodatkowa osoba czuwali nad dzieciakami i grupy pluskały się rotacyjnie/.
Przypadkiem odkryłam sposób na tych nieujarzmionych- na dobranoc czytałam im ‚Przygody Pana Kleksa ‚ /parę dni wcześniej kupiłam dla siebie/, troszkę czasem zmieniałam dostosowując do sytuacji. Moje 10-12 latki się o to czytanie dopraszały. Zresztą, cisza nocna, gdy ciągle jasno /zasłon brak/ i energia roznosi, to przecież koszmar. i dla dzieci i dla padającego już wychowawcy.
Jeżdziłam ,by dorobić /b. nędznie/, poznałam różne dzieci i parę miejsc; lecz w końcu uznałam, że dobra passa może minąć i ‚moje’ dziecko coś złamie sobie, albo jeszcze gorzej i wycofałam się. Z ostatnich kolonii przywiozłam sobie wszy / choć prosiłam higienistkę, by mnie sprawdziła- u moich chłopaków były wszy/.
Jednego lata /ok. 1976/ pani wicekierowniczka poleciła nam czytać listy dzieci i nie wysyłać tych, w których dzieciak się skarzy na kolonie i/lub prosi o zabranie go do domu. Tak było, …
Jeździłam i nigdy już bym nie pojechała. Młoda byłam i po prostu nie zdawałam sobie sprawy do końca z odpowiedzialności mojej za nich. Nie znaczy to że odpowiedzialna nie byłam. Po prostu nie przychodziło mi do głowy co oni mogą zrobić i o co w związku z tym ja mogę być oskarżona. Wspominam dobrze. Nie wyobrażam sobie spędzania w ten sposób wakacji.
Też jestem za wspólną kasą i brakiem odiwedzin. Jestem ze śląska i nie bardzo sobie wyobrażam że pojechałabym nad morze na jeden dzień zobaczyc dziecko. A i one się rozklejają bo mamusia przyjechała i wyjeżdża. A pamiętam też z dzieciństwa jak się czułam kiedy ja byłam sama na koloniach a do innych dzieci ktoś przyjeżdzał. Myślę że pierwsze kolonie synka bardzo przeżyję.
I ja pracowałam kiedyś, a było to w głębokim socjaliźmie, jako wychowawczyni na koloniach. Wszystko byłoby mniej lub bardziej dobrze, ale znalazł się jeden tatuś, który dramatycznie podważał mój autorytet. Chodziło o to, że ja nie godziłam się na pozostawanie jego córki w budynku kolonii, wtedy, gdy cała grupa udawała się na wycieczkę. W końcu ja ponosiłam całkowitą odpowiedzialność za nią.
Drugim dobrym numerem był kierownik kolonii, który sam jeździł co niedzielę na sumę do katedry w pobliskim mieście, awanturował się jednak ze mną, że ja pozwalałam moim podopiecznym (14-latki) chodzić w niedzielę do kościółka we wsi. (Mimo, że nie byłam praktykującą katoliczką, szłam tam z nimi.)
Był to też czas, kiedy kolonie były zaopatrywane w wiktuały pochodzące z UNRA. Dopiero po zdecydowanych protestach zaczęły się pojawiać na stole.
Takie to były czasy.
sensownie zareagować? Czyli jak? Odebrać tym co mają ‚za dużo” i dać tym. co mają „za mało”” A może dołożyć ze swoich? A może ogłosić przed wyjazdem, jakie będą jego prawdziwe koszta i zabrać tylko tych, których stać na wyjazd? Dać pracę? Uczyć socjalizmu czy nie?
Pozdrawiam
Znacie nową stronę wychowawcy.pl ? Nowa strona, ktora ma zebrac wszystkich wychowawców na jednym portalu, zarejestrujcie się i stwórzmy jedną całość.