Ile lekcji przepadło? Nawet połowa?!

Rodzice mają pretensje, że tyle lekcji przepadło. Niektórzy aż kipią z oburzenia. W moim przypadku to jakieś 5 tygodni w całym roku szkolnym, czyli nie tak dużo (zaledwie 15 proc.). Oznacza to jednak, że w klasie z rozszerzoną nauką języka polskiego (6-7 godzin w tygodniu) przepadło 30-35 lekcji. Gdy po powrocie z choroby zapytałem, czy były jakieś zastępstwa, uczniowie odpowiedzieli, że ani jednego.

Budżet szkoły przewiduje ok. 7 proc absencji nauczycieli. Dawniej, gdy pracownicy byli młodsi i mniej wypaleni, to wystarczało. Obecnie stara kadra często i długo choruje. Gdyby za każdego nieobecnego nauczyciela wysyłać innego, pieniądze na zastępstwa skończyłyby się już w listopadzie. Dlatego lekcje przepadają (klasy najczęściej są zwalniane).

Gdy przedmiot nie jest ważny, uczniowie się cieszą. Trudno jednak się cieszyć, gdy jest to przedmiot maturalny, zdawany na poziomie rozszerzonym, a wyniki matury decydują o przyjęciu na studia. Gdy z takiego przedmiotu przepadają lekcje, uczeń musi brać korepetycje. Dlatego rodzice są oburzeni.

Nauczyciele nie protestują, gdy lekcje przepadają. Niech przepada ich jak najwięcej w każdej szkole. Niech budżet przewiduje absencję nauczycieli, jakby wciąż był rok 2000, a nie 2024. Niech uczniowie są zwalniani z matematyki, chemii, biologii i z innych przedmiotów. Jak powiedziała jedna z koleżanek, już 15 osób zgłosiło się do niej z prośbą o przyjęcie na korepetycje w następnym roku szkolnym. Spodziewa się, że chętnych będzie znacznie więcej.