Nasza absolwentka zginęła w katastrofie smoleńskiej
Nikt się w mojej szkole nie rwie do obchodzenia rocznicy katastrofy smoleńskiej. Nie chce bowiem być posądzony o demonstrowanie sympatii politycznych. Na stronie liceum nie ma więc ani słowa o tym wydarzeniu. A szkoda, gdyż zginęła wtedy Jolanta Szymanek-Deresz, nasza absolwentka.
Jako szefowa kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego odwiedziła nasze liceum. Zrobiła to z pompą. Pod szkołę podjechało kilka czarnych bmw, wysiadła z nich pani Szymanek-Deresz oraz grupa ochroniarzy. Nieźle wystraszyli portiera, gdy powiedzieli, że przyszli do jednej z polonistek. Portier – jak nam opowiadał – miał pomysł, aby milczeć jak grób, ale zdradził, gdy pojął, że to władza do nas przyjechała, a nie to, co mu przyszło z początku do głowy.
Pani Jolanta przyjechała do swojej polonistki, aby podziękować. Zrobiła to – powtórzę – z wielką pompą. Tak wielką, że nauczycielka popłakała się ze wzruszenia. Straciła już bowiem nadzieję, że kiedykolwiek spotka się twarzą w twarz ze swoją byłą uczennicą i usłyszy słowo, które ocala przed wypaleniem (30 lat czekała).
Wizyta ta obrosła w taką legendę, że można by napisać książkę. Albo jeszcze lepiej scenariusz filmu. Jeśli ktoś ma obawy, że zostanie posądzony o sympatie propisowskie, niech o ostatnim dniu życia Jolanty Szymanek-Deresz nie pisze nic. Inne dni też są godne uwagi.
Komentarze
Nienawiść to choroba niszcząca nienawidzącego – nie pozwala mu nawet na godne uczczenie kogoś bliskiego.
„… szefowa kancelarii prezydenta (…). Pod szkołę podjechało kilka czarnych bmw, wysiadła z nich pani (..) oraz grupa ochroniarzy.”
Pamiętam „gospodarską wizytę” premiera Jaroszewicza w moim rodzinnym miasteczku. Towarzyszył mu wojewoda pilski. Obaj przyjechali dwoma Fiatami 125p.
Wysiedli z samochodu na ulicy i kilka minut tam poczekali aż samochód ten dowiezie lekarza z kluczem od nowobudowanego Ośrodka Zdrowia. Może w samochodzie był jakiś ochroniarz Jaroszewicza ale zauważyliśmy w pewnej odległości dwóch funkcjonariuszy SB z komendy powiatowej. Znaliśmy ich, bo pochodzili z naszego miasteczka.
W czasach PRL-u ochrona osobista ( o ile pamiętam JEDEN ochroniarz ) należała się tylko 6-ciu osobom zajmującym najwyższe stanowiska w państwie.
Teraz byle „Misiewiczowi” należy się kilkuosobowa grupa „goryli” i uprzywilejowane pojazdy z „dyskoteką” którymi mogą przez skrzyżowania „na czerwonym” przejeżdżać. Sam miałem taki przypadek – miałem zielone do skrętu w lewo ale zauważyłem z naprzeciwka migające niebieskie światła i zrezygnowałem z pierwszeństwa. Przejechali nie zwalniając nawet, błyskając światłami i trąbiąc – ” z drogi śledzie, bo król jedzie!”.
Sprawdziłem potem w internecie – faktycznie był to „pomocnik aptekarza”.
„Wielką pompę” pomijam, doceniam powrót po tylu latach i zachowanie wdzięczności dla nauczycielki. Przecież to piękne. I ma Pan rację, Panie Dariuszu, to ratuje przed wypaleniem.
Wpis poszedł w świat, ale treściowo – dla niewtajemniczonych – brzmi dość hermetycznie, by nie rzecz – bełkotliwie.
Można uprzejmie poprosić o Objaśnienie dla Ludności?
Sprowokowały mnie wcześniejsze, małostkowe wpisy.
Piękne wspomnienie.
Normalne.
Ludzie odliczyli się normalności.
Tak jej mało, ale wierzę że wróci.
Ze wstydu się palę. Powinienem był podziękować co najmniej trójce nauczycieli, którzy nie bali się pokierować moim życiem. Wyjechałem. Od brata wiem, że jedna z nich, Ewa, czasem się pytała, jak mi się w życiu wiedzie. Polonista już dawno nie żyje. O losach innych nie mam najbledszego pojęcia.