Szkoły zabezpieczają się przed roszczeniami rodziców

Otrzymałem do podpisu oświadczenie, że nie będę domagał się zwrotu pieniędzy, jeśli z powodu koronawirusa wycieczka szkolna mojego dziecka zostanie odwołana. To całkiem dobry pomysł, aby przerzucić całą odpowiedzialność na rodziców.

Nie wszystkie szkoły wpadły na ten pomysł, ale to tylko kwestia czasu. Tak sobie myślę, że można by iść o krok dalej i żądać od rodziców oświadczeń, iż nie będą mieć pretensji we wszelkich sprawach, które z powodu koronawirusa zostaną w szkołach zawalone. A zagrożone są nie tylko wycieczki, ale przede wszystkim realizacja podstawy programowej.

Frekwencja leci na łeb na szyję, więc nie bardzo wiadomo, jak pracować. Czy wprowadzać nowe treści, gdy na lekcji jest połowa uczniów, czy wstrzymać się z nowym, a zająć się powtarzaniem tego, co już było. Nauczyciele mogą się wstrzymywać w klasach młodszych, ale co mają robić z ósmoklasistami czy maturzystami, którzy niebawem mają przystąpić do egzaminów? Czy natychmiast wdrażać procedurę nauki przez internet, czy jeszcze z tym czekać? No i kto ma podjąć tę decyzję: każdy nauczyciel indywidualnie czy szkoła jako całość?

Postępujemy typowo po polsku, czyli udajemy, że problemu nie ma. Przekonujemy uczniów i rodziców, aby się nie martwili, bo jakoś to będzie. I pewnie by nam zaufali, gdyby nie kartka do podpisu, że w razie czego rodzice nie będą mieć wobec szkoły żadnych roszczeń. Czyli jednak problemy mogą być (info tutaj).