Szkoły nie mają mydła

Dariusz Piontkowski nakazał szkołom wdrożenie procedur przeciwdziałających rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Między innymi trzeba nauczyć dzieci myć ręce. Kiedy wychowawcy zaczęli tłumaczyć, że trzeba używać mydła, dzieci – szkoła podstawowa – przytomnie zauważyły, iż mydła nie ma. Jak to nie ma?

Mydła nie ma, ponieważ dzieci rozchlapują, bawią się, zużywają za dużo, a to kosztuje. Szkoła nie ma pieniędzy. Dlatego mydła nie daje się dzieciom albo daje tyle, że wystarcza na godzinę czy dwie, a potem już nie ma. Gdyby używały tyci, tyci, wtedy wystarczyłoby na cały dzień.

Człowiek się przyzwyczaja do każdych warunków. Także dzieci przyzwyczaiły się, że mydła w toalecie szkolnej nie ma. Gdyby nie koronawirus, nikt by na to nie zwrócił uwagi. Tak było od zawsze. I tak teraz jest lepiej, bo czasem mydło się pojawia, więc jak ktoś ustawi sobie fizjologię i potrzeby załatwia rano, ma szansę załapać się na mydło, zanim zostanie wychlapane. Dolewek mydła regulamin szkolny nie przewiduje (info o sytuacji w innych placówkach tutaj).

Wychowawcy uczą więc kolejnej fikcji – myć ręce mydłem, gdy mydła nie ma. Dzieci są przyzwyczajone, że wiedza szkolna do niczego się nie przydaje. Słuchają jednym uchem, wypuszczają drugim. Zacznijmy dbać o praktykę, bo teorią, choćby najpiękniejszą, świata nie zbawimy, a tylko się ośmieszamy. Kiedy poprosiłem o częstsze mycie klamek, usłyszałem, że nie ma czym. Nie mamy środków do dezynfekcji. A mokrą szmatą nic da. Oto Polska właśnie (zalecenia ministra edukacji tutaj).