Uczniowie pod gołym niebem

Reforma edukacji spowodowała, że zaczęliśmy jeszcze bardziej przyglądać się szkołom i oceniać, czy dzieci są w nich bezpieczne. Dziennikarze dzwonią właściwie non stop i pytają, jak sobie dajemy radę. Niektórzy pytają, czy był już jakiś wypadek. Są pewni, że to tylko kwestia czasu, kiedy będzie. Przyglądamy się jednak jednemu, a przeoczamy inne niebezpieczeństwa.

Codziennie przejeżdżam przez osiedle Zielony Romanów w Łodzi i widzę tłum dzieci na przystanku, na którym nie ma wiaty. Tak jest od kilku lat, odkąd powstał przystanek. Łódzkie MPK ma w dupie pasażerów (wulgaryzm celowy), ma w dupie dzieci (przepraszam, że powtarzam ten sam wulgaryzm, przydałby się mocniejszy), ma w dupie (wiem, powinienem ostrzej), że na ludzi leje deszcz i nie ma gdzie się schować.

Mieszkańcy Zielonego Romanowa prosili najpierw latami o uruchomienie linii autobusowej (ponad 10 lat czekania), potem o przekierowanie trasy autobusu, aby jeździł obok rejonowej podstawówki (4 lata próśb – w efekcie dwa razy dziennie skręca, choć kierowcy potrafią zapomnieć o zmianie trasy i ominąć szkołę). Od czterech lat mieszkańcy proszą o postawienie wiaty, żeby ulżyć dzieciom, które jadą do szkoły.

Co trzeba zrobić, żeby zatroszczono się o dzieci? Albo musi się zdarzyć wypadek (wczoraj tak lunęło, że było o włos), albo musi być w tym interes polityczny, np. można by przypisać winę jakiejś partii. Najlepiej jej liderowi. Gdyby to była wina Tuska, mielibyśmy i wiatę, i ławki dla starszych osób, i trasę pod same drzwi szkoły. Ponieważ jednak to nie jest ani wina Tuska, ani wina Kaczyńskiego, czekamy pokornie na wypadek, który wszystko zmieni. A w szkole wciąż bezpiecznie, że aż trudno uwierzyć.