Nauczyciel Roku wyszedł z szafy

Byłem naocznym świadkiem, jak na wczorajszej gali na Zamku Królewskim w Warszawie Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018, poprosił swojego partnera, aby nie bał się, wyszedł z tłumu i stanął przy nim. „Najwyżej odbiorą mi tytuł” – powiedział zwycięzca konkursu. Dzisiaj rozpisują się o tym media, komentują internauci, gadają nauczyciele i uczniowie (jedna z dyskusji tutaj).

Osiem lat temu podobne wyznanie złożyła Marta Konarzewska, nauczycielka liceum w Łodzi. Zaraz potem przestała pracować w szkole. Rozstała się za porozumieniem stron (szczegóły tutaj). Kiedy zaprosiłem ją na lekcję do mojego liceum i wpuściłem do pokoju nauczycielskiego, dwie osoby zapytały mnie na stronie, czy wiem, że ona jest lesbijką. Tak, wiem, że jest trędowata i zaraża. A kiedy zaprosiłem na lekcję przedstawiciela Kampanii Przeciwko Homofobii, aby poprowadził lekcję o równości, to dyrekcja dla dobra swojego, mojego i placówki skierowała na zajęcia komisję złożoną z nauczycieli o nienagannej postawie moralnej, aby czuwali nad tokiem zajęć.

Przemysław Staroń podziękował organizatorom konkursu, że nie pozwolili mu stanąć na podium cztery lata temu. Wtedy znalazł się tylko w gronie 13. nominowanych. Powiedział, że nie był jeszcze autentyczny, wiarygodny, spójny. Chwilę potem zaprosił swojego partnera na scenę i zaczął mówić, że w życiu najważniejsza jest miłość. Potem był szampan i dyskusje w kuluarach. Miedzy innymi dyskutowano, czy nie byłoby lepiej, gdyby Nauczycielem Roku 2018 został ksiądz – a był w gronie nominowanych. Proszę Państwa, czasy są takie, że ktokolwiek by wygrał ten konkurs, mógł nas zaskoczyć jeszcze bardziej.