Epidemia domowej edukacji

W poprzednim roku szkolnym dwoje uczniów zdecydowało się na edukację domową, w tym chcieliby wszyscy, ale na szczęście rodzice się nie zgadzają. Parę osób jednak złożyło wnioski i czeka na decyzję dyrekcji.

To tylko formalność, gdyż uczeń ma prawo realizować obowiązek szkolny w domu. Gdy tylko dostanie zgodę, wtedy może przychodzić na te lekcje, na które chce i kiedy chce. Może nie przychodzić wcale, a może też bywać bardzo często. Jego wolna wola. Nic dziwnego, że wszyscy chcieliby mieć takie prawo.

Niestety, jest też ciemna strona edukacji domowej. Na koniec roku trzeba z przedmiotów obowiązkowych zdać egzaminy klasyfikacyjne. W zeszłym roku wspomniani wyżej uczniowie poradzili sobie wyśmienicie, były nawet szóstki, więc teraz każdy chciałby mieć podobnie: nie chodzić na lekcje, a dostać świadectwo z piątkami i szóstkami.

No cóż, ostrzegałem koleżanki i kolegów, że wysokimi ocenami kręcimy bicz sami na siebie. Trzeba było zawiesić poprzeczkę wymagań dużo wyżej, a wybilibyśmy uczniom edukację domową z głowy i każdy karnie chodziłby na lekcje (info o domowym nauczaniu tutaj).