Nauczyciele zadają jeszcze więcej

Przystopowałem trochę z zadawaniem prac domowych, ale nie wiem, czy dobrze robię. Większość nauczycieli zadaje bowiem, ile wlezie. Dlaczego tak robią?

Zalewanie uczniów robotą to najlepsza obrona przed skargami. Gdy rodzice mają o coś pretensje, a zawsze są tacy, co się awanturują, można wykazać, że winne jest dziecko. Leń i obibok – nie chce mu się uczyć, dlatego skarży. Do nauki, uczniu, do nauki!

Coraz więcej czasu na lekcji zajmuje też dyscyplinowanie klasy. To już nie te dzieci, co kiedyś. Teraz trzeba wciąż uciszać, trzy razy powtarzać, bo nie słyszeli. A jak nawet panuje jako taka cisza, to wcale nie znaczy, że słuchają nauczyciela. Raczej korzystają po kryjomu z telefonów. Jedni nauczyciele starają się zainteresować uczniów tematem, wymyślają atrakcyjne metody, większość jednak macha ręką i po prostu zadaje resztę materiału do domu. Niektórzy zadają prawie wszystko.

Dzisiejsze szkoły oszalały też na punkcie wyników. Po każdym egzaminie, próbnym czy właściwym, dyrekcja każe pisać programy naprawcze. Najprostszym sposobem podniesienia poprzeczki jest dorzucenie uczniom roboty. Mają być wyższe wyniki, no to trzeba więcej zadawać do domu. Od razu widać, że szkoła się stara i nie odpuszcza.

Dzieci mają więc codziennie 8-9 lekcji, potem kupę zadań szkolnych do zrobienia w domu. Łącznie tyrają po 12 godzin dziennie, w weekendy trochę mniej. Do czego to prowadzi, zapytajcie psychiatrów.