Półwakacje za półpensję

Kiedy naukę kończą klasy maturalne, nauczyciele mają mniej godzin. Z planu lekcji wynika, że to prawie wakacje.

Od początku maja mam 8 lekcji w tygodniu mniej. Pozornie nie straciłem na tym finansowo, gdyż pensja się nie zmieniła. Jednak na początku roku została ona uśredniona. Od września do kwietnia otrzymywałem mniej, niż faktycznie wypracowywałem, teraz otrzymuję więcej, ale kwotowo wychodzi zawsze tak samo. Nazywa się to uśrednieniem etatu.

Dyrekcje zdają się zapominać o tym fakcie. Wymyślają więc po odejściu klas maturalnych dodatkowe zadania, abyśmy się nie nudzili. Skoro mamy mniej lekcji, to możemy dać z siebie więcej. W mojej szkole szefowa wprawdzie jeszcze nie przegina, ale ma na to ochotę.

Najpierw są, jak we wszystkich liceach, matury, kiedy to trzeba być dyspozycyjnym albo w swojej szkole, albo w drugiej jako tzw. zewnętrzny członek zespołu nadzorującego, a zaraz potem matury próbne dla młodszych klas. Zaczęły się wczoraj i potrwają do Bożego Ciała.

Cały maj jesteśmy więc obciążeni bardziej, mimo że pracodawca uznał, iż pracujemy mniej, więc odliczył nam to z pensji. Im więcej miało się godzin w klasach maturalnych, tym większa strata. Dlatego nauczyciele szkół maturalnych opowiadali się za wydłużeniem nauki o rok. W nowym systemie – po likwidacji gimnazjów – dopiero czwarty rok licealisty będzie maturalny, a nie trzeci – oznacza to mniejszą stratę w zarobkach.

Oczywiście, nikt by w ten sposób nie myślał, gdyby pracodawca tak skrupulatnie nie rozliczał nas z godzin, gdy odejdą klasy maturalne. Skoro jednak drze z nas skórę, zaczynamy zgrzytać zębami na każde dodatkowe zadanie i domagamy się takich obowiązków, jaka płaca.