Rok 2017 w oświacie
Rok 2017 przejdzie do historii jako czas zmieniających się nauczycieli. Jedni odchodzili ze szkoły, inni przychodzili. Wielu nie miało serca do pracy, która nie gwarantuje ani stabilnego zatrudnienia, ani godziwych zarobków. Normalne w sytuacji, gdy jedną nogą jest się w tej placówce, a drugą w innej – a czasem obiema wyskakuje się z oświaty i szuka zajęcia w innej branży, bo w szkole reformowanej już się nie da.
Nie tylko gimnazja przeżyły szok masowego odchodzenia nauczycieli i zatrudniania nowych. Także w podstawówkach i liceach uczniowie poczuli, co to znaczy nowy wychowawca, nowy polonista, matematyk czy nauczyciel jakiegokolwiek innego przedmiotu. Ponieważ pracownicy odchodzili w ciągu roku, dyrekcja potrzebowała na gwałt nowych, więc brała nieraz z łapanki. Potem okazywało się, że ktoś nie ma uprawnień albo doświadczeń w pracy z daną grupą wiekową. Nieraz taki nauczyciel musiał wejść na minę, popełnić karygodne błędy, aby dyrekcja zauważyła, że coś jest nie tak. Rodzice prosili o zmianę i zmiana następowała – często na gorsze.
Trudno być wymagającym pracodawcą, gdy oferuje się nauczycielowi sześć godzin w tygodniu i kilkaset złotych miesięcznie. Szukający pracy belfer weźmie i to, bo myśli, że taka praca nie wymaga wielkiego wysiłku. Potem okazuje się, że jest o wiele trudniej, niż gdyby był cały etat. Dzieci nie czują respektu, ponieważ nie traktują pracownika na godziny jak prawdziwego nauczyciela. Dają więc niezły wycisk. Byłem świadkiem, jak kolega nie wytrzymał i wygarnął, że nie zamierza się męczyć za 500 zł z bachorami bez rozumu. Oczywiście, najmniejsza w tym wina dzieci. Dzieci są rozwydrzone, bo oświata jest rozdarta, nauczyciele zranieni, a dyrekcja ogłupiona zmianami.
Co będzie w roku 2018? Zapewne dzieci rozwydrzą się jeszcze bardziej, nauczycielskie rany rozkrwawią się mocniej, a dyrekcja zgłupieje kompletnie. Potem nastanie pilna potrzeba, aby ktoś wcisnął reset i zaczął budować system od zera.
Komentarze
W nauczycieli mocno uderzył dołek demograficzny. W całej niemal gospodarce rynek przekształcił się w rynek pracownika. A w oświacie zaostrzył się rynek pracodawcy.
Myślę, że nauczyciele powinni przechodzić do prywatnej gospodarki. Umiejętności dydaktyczne mają w gospodarce ogromne wzięcie i znaczenie, tyle że trzeba umieć przestawiać się na różnorodne dziedziny i przedmioty działań dydaktycznych. Nie każdy tak potrafi.
@Gospodarz
>Co będzie w roku 2018? Zapewne dzieci rozwydrzą się jeszcze bardziej, nauczycielskie rany rozkrwawią się mocniej, a dyrekcja zgłupieje kompletnie. Potem nastanie pilna potrzeba, aby ktoś wcisnął reset i zaczął budować system od zera.<
Nieprawda! Po dwuletniej zabawie w "komórki do wynajęcia" (prawie!) wszyscy trafią na swoje miejsce i system się ustabilizuje!!! W 2019 po gimnazjach nie będzie już śladu … 😉
snakeinweb
30 grudnia o godz. 20:56
A czego konkretnie ci nauczyciele mieliby w tej prywatnej gospodarce uczyć ? Możesz podać jakieś przykłady ?
kaesjtot,
Dobre pytanie. Myślę, że kasa w Biedronce lub Lidlu to bardzo dobra i atrakcyjna płacowo propozycja.
@kaesjot
Różnorakich umiejętności miękkich i twardych. Fantazja nie ma to granic.
Np. języków obcych, w tym języka polskiego dla Ukraińców, Nepalczyków i Syryjczyków. Obsługi różnych łatwiejszych urządzeń i programów, jak komputery, software biznesowe i biurowe. Kwestie prawa i psychologii pracy np. kursy „Jak zrobić wielką karierę i przy tym się nie zmęczyć i nie uświnić” albo „Jak się bronić przed mobbingiem i molestowaniem na miejscu pracy”, „Sztuka negocjacji z pracodawcą, pracownikiem, klientem”
W przyszłym świecie pracy będzie ogromne znaczenie umiejętność w rodzaju „Sztuka uczenia się przez całe życie. Jak skutecznie zmienić zawód raz na 5-10 lat”.
Kto, jak nie nauczyciele, przecież zawodowi dydaktycy, może przekazać pracującemu ludowi coraz bogatsze i zmienne pokłady wiedzy.
Dydaktyków czeka wielka przyszłość. Tyle, że niekoniecznie na stałej posadzie w publicznej szkole.
snakeinweb
31 grudnia o godz. 13:25
Znajomość metodyki nauczania to nie wszystko.
Najważniejsza jest wiedza fachowa jak również pożądana i to bardzo także praktyka z przedmiotu nauczania.
Praktyka jest najbardziej efektywną metodą nauki.
Spytaj się starych fachowców, mistrzów w swym fachu co najbardziej zapamiętali z okresu szkolenia i co najbardziej im się przydało w dalszej pracy ?
Większość odpowie, że rady starych, doświadczonych fachowców od których nauczyli się sposobów jej wykonywania o jakich wykładowcy w szkole pojęcia nie mieli. Sam też się trochę napracowałem by nauczyć doktorów nauk technicznych jak robić projekty, które w warunkach danej firmy można zrealizować.
To co proponujesz to szkolenie kolejnych „woźniców” podczas gdy „koni pociągowych” coraz mniej.
Niedługo nie będzie komu chleba upiec …
@kaesjot
Świat jest w coraz większym stopniu oparty na wiedzy. Szybko zmieniającej się wiedzy. Dlatego dydaktycy, czyli ludzi umiejący zawodowo przekazywać wiedzę są właśnie „końmi pociągowymi” a nie „woźnicami” przyszłej cywilizacji. I to właśnie chciałem podkreślić.
Nauczyciele nie zastąpią najwybitniejszych specjalistów i geniuszy w poszczególnych dziedzinach wiedzy. Ale ich zadaniem będzie zrozumieć podstawy nowej wiedzy i przekazywać je masom i kandydatom na specjalistów. Złoto wysiada przy kopalniach wiedzy i możliwości jakie stoją przed dydaktykami.
@snakeinweb
Zanim się kogoś zacznie czegoś uczyć, to wpierw trzeba samemu tę wiedzę ( teoretycznie i praktycznie ) posiąść.
A to o czym piszesz to było już dawno w PRL-u tylko po 1989 roku zaczęło zanikać.
Nazywało się to „szkolnictwo zawodowe”.
Z opisu Gospodarza wnoszę, że „Rok 2017 w oświacie” miał znamiona roku rewolucyjnego. Dobra Zmiana ruszyła z posad do cna spetryfikowane belferskie struktury społeczne. Z całą pewnością ruch kadrowy polegał na tym, że w dół lub wręcz poza darwinowską drabinkę nauczycielskiego doboru naturalnego spadły nauczycielskie spady, Bladaczki przeklęte, a w górę poszybowały nauczycielskie kompetencje, pracowitość i pedagogiczne talenta na miarę Jasia Keatinga czy choćby Ani Shirley, tyle że oczywiście w prawdziwie patriotycznych, narodowych oprawach.
Czy w polskiej literaturze pięknej zachował się choć jeden prawdziwie polski nauczyciel (Korczak odpada) godny wdzięcznej pamięci i naśladowania? Z krwi i kości, nie zaś pospolity kop w czwórkę od łaskawego losu?
@kaesjot
Jakoś ciężko przyswajalny jesteś. Dydaktyk to ktoś, kto zawodowo przekazuje wiedzę. A więc człowiek, który z zasady umie sprawnie również wchłaniać wiedzę. Oczywiście do pewnych granic. Specjalnie mówiłem, że nauczyciele nie mogą zastąpić najlepszych specjalistów. Więc nie muszą być Einsteinami, Billami Gatesami, czy Małyszami lub Lewandowskimi. Gdyby nimi byli, to zajmowaliby się ważniejszymi sprawami niż dydaktyką. Ale nauczyciel może spokojnie pojąć podstawy Teorii Względności czy fizyki kwantowej, księgowości, informatyki i tym podobnych rzeczy oraz przekazać je innym.
@snakeinweb
>Ale nauczyciel może spokojnie pojąć podstawy Teorii Względności czy fizyki kwantowej …. i przekazać je innym < ;-)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
Owszem, znam PODSTAWY – po 5-cioletnich studiach na wydziale fizyki. Bo do tego jeszcze choćby dochodzą podstawy matematyczne tych działów fizyki – np. operatory liniowe, równania różniczkowe cząstkowe rzędu 2, tensory itp.itd.
@kaesjot
Teoretyk do informatyki?! Toż to chodząca katastrofa. Nawet do obsługi Excela ta osoba musi być praktykiem. Odradzam próbowanie czegokolwiek innego.
@snakeinweb
Kiedyś uczestniczyłem w kursie prowadzonym przez dydaktyka.
Kurs był o rewolucyjnych technikach komunikacyjnych.
Służących lepszemu międzyludzkiemu porozumieniu.
Jednym z zadań, w pojęciu owego dydaktyka niewykonalnych bez wprowadzenia jego nowych technik komunikacyjnych, było przekazanie za pomocą głosu przez osobę A osobie B informacji o czymś, co łatwo dawało się sprowadzić do opisania względnego położenia dwóch punktów na płaszczyźnie.
Bardzo entuzjastyczna pani dydaktyk przedstawiła „nierozwiazywalny tradycyjnymi metodami problem” obecnym na sali aby po chwili po raz pierwszy w swoim dydaktycznym życiu dowiedzieć się o wynalazku układu współrzędnych, notacji używanej do opisu ruchu figur szachowych oraz o zasadach gry w okręty.
Oraz aby zobaczyć swój dydaktyczny autorytet spływający z wartkim prądem w dokształtowym sedesie.
Otóż to. Nauczanie informatyki za pomocą Excela doskonale pasuje do szkoły, w której „religia” to katecheza a nie religioznawstwo.
Po co dziecku mieszać w głowince jakimiś teoriami?
Przynieś księdzu kurę a dostaniesz grzechów odpuszczenie.
Przynieś świniaka a zbawienie załatwione.
Tak się formatuje komórkę a tak robi wykres.
Tak się ten wykres drukuje.
Gdyby był papier i tusz w klasowej drukarce.
Dzwonek dzyyyyyńńńńńń!
Juz czas na religię.
Za tydzień będzie o Pałerpojńcie i jak zrobić filmik na jutuba.
Informatycy nam rosną!
rabnietawariatka,
Ale Pani chyba zauważyła nawet po swoich nauczycielach, że jak któryś nauczy się robić coś praktycznie, co znajduje użyteczność poza murami szkoły, to zaraz z tej szkoły znika? Strasznie mnie interesuje, kogo tam Anka zatrudni do tych lekcji informatyki od 1. klasy podstawówki, bo ja mam wrażenie, że akurat w tej materii role powinny się odwrócić i to uczniowie wpierw powinni doszkolić swoich belfrów. Ale wyjdzie jak zawsze, czyli te lekcje dostaną panie od rysunku albo katechetki po półrocznych kursach przedexcelskich.
A swoją drogą, „Rok 2017 w oświacie” najpełniej charakteryzuje ten oto skrinszot z Dziennika TVP, https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/23472205_1682847161748667_9086491660412844081_n.jpg?oh=8105657628d70ece59fb91f17c5dd7a3&oe=5AB85C5C
(wykonane w połowie listopada 2017)
@Płynna Rzeczywistość
Cóż, chodzę do TI w Warszawie. Jest wiele powodów dla którego ludzie którzy coś umieją zostają w szkole. Jedna nauczycielka (z sieci) opowiadała nam, że potrafiła ze szkoleń zarabiać bodajże po 20 tysięcy miesięcznie, miała też czas pracy w Ministerstwie. Dlaczego jest w szkole? Bo zdrowie zaczęło nawalać, a tu ma przerwę co 45 minut. Drugi, hardware’owiec, jest w szkole chyba też żeby mieć spokojniejszą prace, ma też swoją firmę, podejrzewam że szkoła jest dla niego po prostu sposobem żeby mieć opłacony ZUS. Proszę sobie wyobrazić moją minę kiedy oznajmił nam „i tak uważam że mało wziąłem. Co, 4 tysiące za 3 dni roboty?”. Co do uczenia od 1. klasy podstawówki – jestem raczej mocno sceptyczna w tym aspekcie. Przede wszystkim, czego uczyć nieukierunkowanych ludzi, żeby nie było żali, że „dzieci sobie nie radzą”? Przecież w SP informatyka jest traktowana jak plastyka. Tak, można rzucać frazesy „myślenia algorytmicznego”. Ale czy scratch tego uczy? Śmiem wątpić.
@zza kałuży
>Otóż to. Nauczanie informatyki za pomocą Excela doskonale pasuje do szkoły,<
Nie masz racji. Nawet na studiach "informatycznych" (poza uniwersytetami i, częściowo, politechnikami!) dominuje w Polsce ( w USA podejrzewam podobnie) nauka "gałkologii" aktualnie(!) powszechnie stosowanych "programów użytkowych". Tym bardziej wymaga się tego rodzaju umiejętności i tylko ich((!) od tych wszystkich panienek z sekretariatów, recepcjonistek – one, generalnie, mają problem z 4 działaniami i żadnych "teorii" nie pojmą … 😉 Co do religii – pełna zgoda – KrK popełnia samobójstwo na własne życzenie, ale tego nie rozumie … 😉
@zza kałuży
Dydaktyk to dla mnie zawodowiec, ktoś kto dysponuje wiedzą ogólną jak również wiedzą specjalistyczną z zakresu dydaktyki właśnie, psychologii uczenia się i tym podobnych niezbędnych rzeczy.
Ani negatywne przykłady kiepskich dydaktyków, ani próby wykładania czegoś przez „dydaktyków” amatorów nie mogą podważać tej definicji. Czy „dydaktyk” z twojej opowieści był zawodowym dydaktykiem?
Ponadto podobne efekty mogą wynikać z fuch robionych na piątym etacie. Przy 60-godzinnym tygodniu pracy bez trzeźwości umysłu i przygotowania każdy specjalista zamienia się w szkodliwego chałturnika. Nie ważne czy to nauczyciel, mechanik czy lekarz.
rabnietawariatka,
Najlepszy wiek na rozpoczęcie kariery szachowej to 5 lat (np. Jan Krzysztof Duda). Rafał Blechacz zaczął się uczyć gry na fortepianie również w wieku 5 lat. Dla osób uzdolnionych matematycznie, wiek 7 lat byłby ostatnim dzwonkiem, gdyby nie to, że dla wielu z nich pierwszy dzwonek rozbrzmiewa dopiero na studiach lub… nigdy.
@Płynna Rzeczywistość
Tylko, że scratch jak dla mnie nie ma prawie żadnej wartości edukacyjnej. I kto się zajął edukacją tych ludzi? Rodzice czy szkoła? Priorytetem szkół państwowych jest stworzenie przede wszystkim silnego społeczeństwa, a nie jednostek.
rabnietawariatka
1 stycznia o godz. 15:23
Masz rację – po to poprzez podatki składamy się na oświatę, by mieć z tego nie „jakieś tam” lecz możliwie największe korzyści jako cale społeczeństwo.
Jest to możliwe wtedy,gdy system edukacyjny będzie szkolił fachowców:
– w zawodach i w ilości potrzebnej NASZEJ gospodarce i życiu społecznemu
– wiedzy i kwalifikacjach adekwatnych do ich możliwości.
Mam tu na myśli szkolnictwo ponadpodstawowe chociaż to pierwsze już powinno służyć wyłowieniu tych szczególnie uzdolnionych..
Jeżeli popatrzymy na strukturę społeczeństwa wg IQ to 10% to ci z IQ większym od 120, kolejne 30% to z IQ między 105 a 120, pozostałe 60% posiada IQ 120. Obecnie studiuje 40% co oznacza, że 3/4 studentów jest z IQ miedzy 105 a 120.
Oczywiście do nich trzeba dostosować program i wymagania, stąd mamy inżynierów, którzy nie wiedza jak śruba wygląda.
Szkoły dostają niemałe środki na uczniów opóźnionych w rozwoju, z różnymi dysfunkcjami a co dostają na pracę z tymi zdolniejszymi?