Profesorowie krytykują swoich studentów

Profesor Śliwerski narzeka, że jego studenci nie czytają literatury, kiepsko piszą i niewiele potrafią. W komentarzach wtórują mu inni pracownicy akademiccy. Zazdroszczę im tego stanu błogiej nieświadomości. Oni jeszcze nie wiedzą, że ponoszą za to odpowiedzialność (wpis profesora tutaj).

Jakiś czas temu nauczyciele licealni też narzekali na swoich uczniów, obwiniając ich za różne braki. Koleżanki i koledzy pracujący w gimnazjach niezmiernie się dziwili. To my jeszcze nie wiemy, że za poziom uczniów odpowiadają ich nauczyciele? Dzisiaj już to wiemy, dlatego nie narzekamy na młodzież, bo to oznacza, że narzekamy na siebie.

Kilka dni temu uczestniczyłem w egzaminie klasyfikacyjnym uczennicy. Był to egzamin nie tylko dla niej, ale także dla całej komisji, a dla mnie, egzaminatora, największy. Musiałem bowiem na koniec wygłosić mowę, opartą na regułach oceniania kształtującego, aby uczennica zrozumiała, jakie ma mocne strony (ma je nawet najsłabsza osoba) oraz nad czym musi popracować i jak ma to zrobić (konkretne wskazówki). Nie jest łatwe przygotować taką ocenę. Dlatego z łezką w oku wspominam czasy, kiedy mogłem po prostu zbesztać ucznia. Zazdroszczę pracownikom uczelni, że oni nadal mogą to robić i jeszcze dobrze się przy tym bawią.