Yerka w kanonie
Na tegorocznej maturze pojawiły się dzieła Jacka Kowalskiego, znanego pod pseudonimem Yerka. Zdający egzamin ustny z języka polskiego co i rusz trafiali na prace tego artysty. Niektórym uczniom opadała szczęka na widok obrazu i polecenia (info o artyście tutaj).
Maturzyści mieli zinterpretować m.in. „Bibliotamę” (zobacz) oraz „Przesyłkę expresową” (zobacz). Wydaje mi się, że dzieł Yerki było od groma, ale być może przesadzam pod wpływem wrażenia, jakie wywarły na mnie rozmowy z młodymi ludźmi o sztuce. Na pewno zetknąłem się z kilkunastoma obrazami, a przecież nie uczestniczyłem we wszystkich sesjach egzaminacyjnych.
Trudno oczekiwać od maturzysty wiedzy o sztuce Yerki, skoro takiej wiedzy, przynajmniej na poziomie uprawniającym do oceniania innych, nie posiadali egzaminatorzy. Była więc to rozmowa inspirowana dziełem. Zdający opowiadał, z czym mu się kojarzy obraz, a egzaminator wnioskował na tej podstawie, jaka ocena się należy. Oczywiście, jak każe regulamin, brał pod uwagę rzeczowość wypowiedzi, kompozycję, umiejętność konwersacji z komisją oraz stosowność języka.
Wielka szkoda, że na emeryturę poszła pewna energiczna nauczycielka, z którą dane było mi kiedyś współpracować. Jestem pewien, że na widok tego czy owego dzieła Yerki nie pohamowałaby emocji, tylko zagwizdała, zaklęła jakąś namiastką wulgaryzmu albo opowiedziała anegdotę a propos. No ale to było dawno temu, gdy nauczyciel mógł być na egzaminie człowiekiem. Teraz matura ustna wygląda tak, że zdający mówi ok. 10 minut, komisja nie przerywa, potem prowadzi się krótką rozmowę o problemie poruszonym w monologu i opisuje wszystko w protokole. Sztuczność i farsa pełną gębą. Tylko Rembrandt, Renoir i Dali przewracają się w grobie, że nie zostali zaproszeni na egzamin.
Komentarze
@Gospodarz
Dalszy ciąg „osiągnięć” młodego karierowicza Smolika (dyrektora CKE) w zakresie eksperymentowania na 300 tysiącach maturzystów rocznie na maturze z polskiego. Czego on już nie wymyślił … i zawsze ZONK … 😉
W podstawówce mało brakowało, a powtarzalbym klasę z powodu wychowania muzycznego. Prowadził je wybitny muzyk, który uwielbiał sprawdziany w których walil w ileś tam klawiszy pianina, a uczniowie mieli podac zapis nutowy dźwięku jaki się z instrumentu wydobył. Nie grałem na żadnym instrumencie i był to dla mnie horror. Na moje i mnie podobnych szczęście uległ powaznemu wypadkowi komunikacyjnemu i do końca roku mieliśmy zastępstwo. Lekcje prowadził pan od geografii, który przynosił na lekcje płyty, opowiadał o inspiracjach kompozytora i rozmawiał z nami o tym co my słyszymy w odtwarzane muzyce. Sprawdzian pisaliśmy z Amerykanina w Paryzu i mieliśmy napisać jak wyobrażamy sobie przedstawione w muzyce miasto. Dzięki temu szczęśliwej zastepstwu nie tylko przeszedłem do następnej klasy, ale stałem się wielkim fanem muzyki. Jeżeli matura ma być egzaminem dojrzałości, to zdający powinien potrafić stworzyć krótki esej na temat przedstawionego obrazu. Kanon literatury, który poznał powinien mu w tym pomóc. Zadaniem komisji byłaby ocena spójności i klarownosci udowodnienia postawionej tezy oraz punktacja wartości estetycznej przedstawionego rozumowania. W sumie nie mam nic przeciwko takiej formie egzaminu. Dyskusyjny wydaje mi się nastepujacy problem. Czy w programie przed matura są ćwiczenia w kreowaniu poglądu, bazujacego na posiadanej wiedzy ogólniej, na różne tematy z dziedzin sztuki i życia, czy też jest to niespodzianka egzaminacyjna?