Spanie na maturze

Pokpiwałem sobie z kolegi, który na każdej maturze zasypiał. Zresztą nie on jeden. Dzisiaj w końcu i ja uciąłem sobie drzemkę. Trudno mi nawet powiedzieć, ile spałem. Może minutę, a może nawet pół godziny.

Warunki na egzaminie pisemnym są takie, że trudno nie zasnąć. Każdy członek komisji siedzi sam w innym miejscu sali. Na stole nie ma nic do picia ani jedzenia. Nie ma nawet książki do czytania, chociaż niektórzy potajemnie coś czytają. Przechadzać się między stolikami nie wolno. Należy siedzieć i patrzeć na uczniów. Niektórym nauczycielom wystarczy kwadrans, aby odlecieć.

W piątek też mnie brała senność, ale walczyłem. Liczyłem, ilu na sali jest chłopców, a ile dziewczyn. Potem liczyłem, kto jest w butach wiązanych, a kto wsuwanych. Następnie liczyłem okularników, potem patrzyłem, kto ma zegarek na ręce. Patrzyłem, ile osób postawiło butelkę z wodą po lewej stronie, a ile po prawej. Potem policzyłem leworęcznych. W końcu zacząłem się uczyć imion uczniów. I tak dotrwałem przytomnie do końca egzaminu. Widziałem, że niektórzy członkowie komisji spali.

Dzisiaj straciłem cnotę i dołączyłem do tych, którzy śpią na maturze. Pewnie tak już będzie zawsze. Na krócej lub dłużej będę musiał zasnąć. Liczenie nic nie daje. Przydałaby się kawa siekiera w połowie egzaminu. Dawniej taką właśnie przynosiła mi pani woźna albo dyżurujący rodzic. Stawiała na nogi i trzymała mnie bez snu do drugiej w nocy. A skoro nie ma kawy, musi być sen. Wraz z wiekiem będzie pewnie coraz dłuższy i mocniejszy. Ja śpię, koleżanki i koledzy śpią, a maturzyści piszą. Byle nie chrapać, bo jeszcze który napiszę skargę, że z powodu hałasu nie mógł pracować.