Jak się nabiera dzieci do liceów

Elektroniczny system naboru do liceów miał zlikwidować patologie, jakie istniały wcześniej, m.in. bieganie od szkoły do szkoły i szukanie wolnego miejsca dla dziecka. Teraz szkołę, klasę i miejsce na liście wyznacza system. Wystarczy przyjąć tę ofertę bądź odrzucić. Niestety, to tylko teoria, w praktyce jest płacz i zgrzytanie zębów.

System wygenerował listy zakwalifikowanych do poszczególnych klas oraz listy rezerwowych. Rezerwowi, często o jeden punkt gorsi od zakwalifikowanych, czekają w nadziei, że zwolni się miejsce i zostaną przyjęci. Niestety, rodzice zakwalifikowanych nie kwapią się z poinformowaniem, czy dziecko będzie uczniem tej szkoły, czy też znalazło miejsce gdzie indziej. Nie wszystkie licea są w systemie, więc nie da się tego ustalić elektronicznie, trzeba czekać.

Bardzo ładnie zachowują się koledzy z Liceum Politechniki Łódzkiej (placówka poza systemem), ponieważ pytają swoich przyjętych, czy dostali się do innej szkoły. Jeśli tak, proszą rodziców, aby udali się tam i poinformowali o rezygnacji. To piękna i solidarna postawa. Wiadomo, jak bardzo ułatwia to robotę innym, a poza tym dzieci z list rezerwowych czekają, płaczą, histeryzują itd.

Zwykle lista zapełnia się deklaracjami w dwóch trzecich, potem jeszcze kilka osób dochodzi na ostatnią chwilę, czyli po tygodniu. W każdej klasie są jednak tacy, którzy nie przyjdą w ogóle. Można tylko gdybać, co się stało. Może dziecko zostało przyjęte do szkoły w innym mieście, może zdecydowano się na placówkę niepubliczną, może rodzina wyjechała z kraju. Bez względu jednak na sytuację, można przecież zachować się jak człowiek i pomyśleć o innych dzieciach. Dlaczego mają czekać i cierpieć?