Religia przedmiotem maturalnym

Wiedzieliśmy, że religia będzie na maturze. Nie wiedzieliśmy tylko, kiedy to nastąpi. Teraz wiemy już wszystko – prawdopodobnie w roku 2021. Piszę prawdopodobnie, bo przecież PiS nie musi być wtedy u władzy. A skoro PiS-u po wyborach nie będzie, to i religia nie trafi na maturę (info tutaj).

Ironia losu jest straszna. Jeszcze mamy w pamięci akcję „Świecka szkoła”, której organizatorzy żądali usunięcia religii ze szkół. Skutek jest odwrotny od zamierzonego. Nie tylko nie usuwamy, ale nawet wprowadzamy na sale egzaminacyjne. Celem akcji było też zmuszenie Kościoła do finansowania religii ze swojego budżetu. I znowu mamy coś przeciwnego. Państwo wyłoży jeszcze więcej pieniędzy na nauczanie tego przedmiotu. Matura z religii obciąży bowiem wszystkich Polaków, a Kościoła w ogóle. Jeszcze na tym zarobi, bo przecież ktoś oddelegowany przez biskupów będzie tworzył i opiniował arkusze maturalne – nie za darmo, oczywiście.

Przyznam się, że mam mieszane uczucia. Jestem przeciwny religii w szkole, ale skoro już jest, to musi być traktowana poważnie. Nauczanie przedmiotów nieegzaminacyjnych to wielkie wyzwanie. Wiem, co mówię, bo uczę etyki i języka polskiego. Język polski, z którego matura jest obowiązkowa, uczy się niejako sam. W razie problemu na ratunek spieszy nieśmiertelne „uczcie się, bo to będzie na maturze”. Na etyce tak się nie da. Muszę realizować rzeczy arcyciekawe, fajne i potrzebne, inaczej uczniowie zagłosują nogami.

Bardzo bym chciał, aby etyka była przedmiotem maturalnym. I to nie do wyboru, lecz obowiązkowym (że tak się stanie z religią, stawiam na rok 2026 – o ile PiS będzie rządził). Wtedy nie bałbym się niczego: ani własnej głupoty, ani durnego programu, ani reakcji uczniów. Dlatego rozumiem postawę katechetów. Poza tym matura z religii to ostatnia deska ratunku dla tego przedmiotu. Zobaczcie, co się dzieje. Uczniowie uciekają z katechezy, wypisują się. Aby ich zatrzymać, potrzebny jest albo mądry i dobry katecheta, albo właśnie matura – i to obowiązkowa.