Nauczyciele żądają podwyżek

ZNP żąda 10 proc. wzrostu wynagrodzeń, Solidarność 20 proc., a niezrzeszeni chcieliby cokolwiek. Niestety, w tej kwestii nie sprawdza się powiedzenie, że chcieć, znaczy móc. Podwyżki trzeba bowiem sobie wywalczyć. Tylko jak?

Solidarność logicznie argumentuje zasadność podwyżek (info tutaj), ZNP chce rozmawiać i zbiera podpisy pod obywatelskim projektem ustawy w sprawie wynagrodzeń (info tutaj). Obydwa związki zatem działają niezwykle delikatnie, a z rządem obchodzą się jak z jajkiem. Wiadomo więc, że podwyżek nie będzie.

Związki grożą też protestami, strajkiem, prawdopodobnie jesienią. Nie ma gorszego terminu niż strajk na początku roku szkolnego. Choćby trwał tydzień, a nie dwie godziny, jak chce Solidarność, efektu nie będzie żadnego. Jak chcemy się jeszcze bardziej ośmieszyć, zastrajkujmy w Dniu Nauczyciela. Lekcji i tak wtedy się nie prowadzi, więc nikt na naszym proteście nie straci. Moim zdaniem, jeśli strajkować, to tylko tak, aby zabolało i odbiło się szerokim echem. Dlatego jedynym terminem jest okres egzaminów – gimnazjalnych i maturalnych. No i strajk powinien być wspólny – tj. ZNP razem z Solidarnością.

Obawiam się jednak, że będzie to wyglądało inaczej. Jak ZNP chce 10 proc., to Solidarność 20. Jak Solidarność ogłosi strajk dwugodzinny, to ZNP cztero. Czyli gdzie dwa związki się biją, tam rząd korzysta.