Od kogo te życzenia?

Pewnie większość nauczycieli ma podobnie. Z okazji świąt dostałem mnóstwo życzeń, ale tak podpisanych, że nie potrafię rozpoznać nadawcy. No bo jak mam ustalić, kto mi składa życzenia, jeśli podpisane zostały np. tak: „Magda z rodziną”. Lekko licząc, Magd uczyłem ze sto.

Pracuję w szkole ponad 20 lat. Obecnie uczę w jednej, ale wcześniej pracowałem równocześnie w dwóch, a nawet w trzech placówkach. Przez kilkanaście lat prowadziłem też zajęcia w weekendy w szkole dla dorosłych oraz w instytucji edukacyjnej oferującej przygotowanie do egzaminów. Średnio w jednym roku miałem do czynienia z ok. 500 uczniami, dawniej więcej, dzisiaj mniej. Myślę, że przez moje ręce przeszło co najmniej 10 tysięcy ludzi. Nic więc dziwnego, że imię to dla mnie za mało, aby właściwie skojarzyć człowieka.

Czuję się winny. W końcu to ja uczyłem ludzi, którzy teraz tak nonszalancko składają mi życzenia. Na pewno serce mają dobre, pamięć doskonałą, ale maniery fatalne. To przeze mnie. Nie nauczyłem swoich wychowanków, jak należy podpisywać korespondencję, aby adresat nie głowił się, kto do niego napisał. Mea culpa, wybaczcie.

Chociaż niektórzy wiedzą, co się robi w danej sytuacji. Byłem jakiś czas temu na wiecu wyborczym. Zauważyłem, że asystentem kandydata na posła jest znajoma buzia. Chyba mój były uczeń. Niestety, nie pamiętałem nic więcej poza rysami twarzy. Mężczyzna ten podszedł do mnie i przedstawił się imieniem, nazwiskiem, nazwą szkoły, profilem klasy oraz rokiem ukończenia (od razu mi się wszystko przypomniało). Pełen profesjonalizm. Szkoda, że nie ja go tego nauczyłem.