Jak w Łodzi kuratora wybierano?

Miało być demokratycznie, ale wyszło jak w bananowej republice. Niewłaściwi kandydaci zostali odrzuceni pod byle pretekstem i nawet nie dopuszczono ich do konkursu. Wybrany został ten, który miał zostać wybrany. Oburzeni odrzuceni żądają unieważnienia konkursu. Demokracji im się zachciało czy co?

Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy media podały, że do konkursu na kuratora oświaty zgłosili się ludzie, którym nie po drodze z obecnym rządem, czyli Jan Kamiński (dotychczasowy kurator) i Wiesława Zewald (związana z PO). Próbować, oczywiście, mogą, ale nawet małe dziecko wie, że szanse mają zerowe. Nikt się jednak nie spodziewał, że nawet nie zostaną dopuszczeni do konkursu. Najwidoczniej komisja nie chciała na nich patrzeć, odrzuciła więc papiery i problem z głowy (szczegóły tutaj oraz tutaj).

Najbardziej zdziwiony był lekarz, którego pieczątka stała się pretekstem odrzucenia dokumentów. Lekarz ten wprawdzie jest uprawniony do poświadczania zdrowia kandydatów na urzędników państwowych, ale – zdaniem komisji – przystawił nie tę pieczątkę, co trzeba. Powinien użyć tej drugiej. Lekarz został wplątany w grę polityczną i oto dowiedział się, że leczyć wprawdzie umie, ale na przybijaniu pieczątek kompletnie się nie zna. Może przydałoby się medyka skierować na przymusowe szkolenie w machaniu pieczątkami, bo kto wie, jakich szkód narobi w przyszłości.

Kandydaci, którym odrzucono dokumenty, oraz wspomniany lekarz zarzekają się, że będą żądać od komisji wyjaśnień, a może nawet pójdą ze skargą do sądu. Czyli znowu myślą po staremu, a tu Polska dzisiaj zupełnie inna. Tym wszystkim, którzy jeszcze nie wyleczyli się z demokracji, przypominam, że panu majstrowi oraz wszelkiej władzy to oni mogą skoczyć tam, gdzie mogą pana majstra i władzę w dupę pocałować. I żadnego unieważniania konkursu na kuratora nie będzie.