Studniówka w niedzielę

Mieliśmy już studniówkę w środę, więc wybór niedzieli nikogo nie zaskoczył. Liczyła się bowiem cena. A ta najmniejsza okazała się właśnie w niedzielę. Wcześniej tradycyjnie zapytaliśmy księdza, czy można bawić się w tak świętym dniu. Okazało się, że nie tylko można, ale nawet trzeba.

Zapowiada się zatem studniówka po bożemu. Najpierw msza święta, a potem hulaj dusza, piekła nie ma. Uczniowie pytają, co nauczycielom będzie przeszkadzać, w domyśle, czy można pić alkohol, palić papierosy i takie tam różne rzeczy robić, o których wstyd mówić. Odpowiadam, żeby pytali organizatorów, czyli rodziców, którzy imprezę finansują, osobiście doglądają i są na niej obecni od początku do końca. Nauczyciele to przecież tylko goście. W dodatku bardzo nieliczni.

Z tego, co wiem, to zaproszenia przyjął co piąty belfer. Do tego najczęściej ślepy i głuchy. Nikomu nie przyganiam. Sam przyjąłem zaproszenie, a przecież wszyscy wiedzą, że na oczach mam szkła grube na centymetr. Nawet jak coś zobaczę, to raczej tylko cień rzeczywistości. Szczegółów muszę się zawsze domyślić. Podejrzewam, że gdybym miał dobry wzrok i wszystko widział, to pewnie tak jak reszta zdrowych koleżanek i kolegów na żadne studniówki bym nie chodził. A tak, dzięki Bogu, chodzę, nic nie widzę i dlatego dobrze się bawię.