Film jako metoda dydaktyczna

Na jednej z dzisiejszych lekcji zaplanowałem, że obejrzymy film. Myślałem, że to się klasie spodoba. Dlatego bardzo się zdziwiłem, gdy młodzież zareagowała niechętnie. Okazało się bowiem, że to nie pierwszy film, który mieli oglądać tego dnia. Chyba coraz więcej nauczycieli posługuje się tą formą nauczania, a mówiąc prościej, puszcza film i ma święty spokój.

Dawniej oglądanie filmu to była dla klasy nagroda, np. za dobre zachowanie albo jako zwieńczenie serii trudnych lekcji. Teraz natomiast taki przekaz stał się standardem. Założę się, że nie ma dnia, aby uczniowie podczas jakiejś lekcji nie mieli do czynienia z filmem. Niestety, zdarza się, że ta forma przekazu stosowana jest przez nauczycieli przez parę lekcji pod rząd jednego dnia i wtedy uczniowie mają tego po dziurki w nosie. Nic dziwnego, że prosili mnie dzisiaj, abym dał sobie spokój z filmem i poprowadził normalne zajęcia. Ale jakie to są normalne zajęcia?

Był dzisiaj w mojej szkole gość, specjalista w zakresie medycyny, który przez cały czas stosował rozmowę jako metodę dydaktyczną. Gadał z uczniami, a właściwie paplał o swoim temacie. Chociaż to bardzo anachroniczny styl pracy, muszę przyznać, że dawał świetne efekty. Byłem dwa razy na tych samych zajęciach (dla różnych grup) i ani przez chwilę się nie nudziłem. Podejrzewam, że gdyby gość puścił nam film, cała sala umarłaby z nudów. Okazuje się, że rozmowy człowieka z człowiekiem nic nie przebije. Oczywiście pod warunkiem, że prowadzący lekcję ma gadane i potrafi nawiązać kontakt z grupą, bo jak nie, to chyba lepiej posłużyć się filmem.