Nie ma pieniędzy na zastępstwa

W mojej szkole środki na zastępstwa jeszcze są, ale podobno na wykończeniu, w innych placówkach wyczerpały się już dawno temu. Jak nie ma pieniędzy na lekcje za nieobecnego nauczyciela, nie bardzo wiadomo, co robić z uczniami.

Prawo jest takie, że gdy nauczyciel choruje, jego lekcje prowadzi ktoś inny za dodatkowe pieniądze. Szkoła na zastępstwa otrzymuje ok. 5 proc. funduszu płacowego. Czasem mniej, czasem więcej, zależy od regionu. Jeżeli grono pedagogiczne liczy 40 pracowników, to chorować może dwóch. Jak nieobecnych jest więcej, to na pewno zrobi się dziura w budżecie.

Jeśli więc pracownik ma zamiar chorować, to najlepiej na początku roku, gdyż wtedy są jeszcze środki na zastępstwa. Im później, tym gorzej. W końcu księgowa informuje dyrekcję, że pieniędzy nie ma. Wtedy trzeba kombinować.

Klasę można posłać do biblioteki, można połączyć z inną klasą, wysłać na badania do pielęgniarki albo na boisko, można kazać cicho siedzieć w sali lub też po prostu zwolnić do domu, co się robi najczęściej.

Niektórzy rodzice orientują się, że dziecko ma połowę lekcji z zaplanowanych, a reszta się nie odbyła. To budzi niepokój. Czasem rodzice dzwonią do dyrekcji i się awanturują. Moim zdaniem, zupełnie niepotrzebnie. Od tych awantur kolejni nauczyciele mogą się rozchorować i lekcji będzie jeszcze mniej. Jeśli rodzic chce coś wskórać, to niech modli się za zdrowie nauczycieli. Ja, zapewne dzięki takiemu wsparciu, jeszcze w tym roku nie chorowałem.