Brodaci uczniowie

W mojej szkole pojawili się brodaci uczniowie. Wywołali konsternację wśród nauczycieli oraz popłoch w gronie młodszych koleżanek i kolegów. Ponieważ sam byłem uczniem z brodą, zdaję sobie sprawę, że problem jest poważny.

Pamiętam, że kiedy jako uczeń po wakacjach przyszedłem do szkoły z dwumiesięcznym zarostem, to parę dziewczyn z klas pierwszych mówiło mi „dzień dobry”. Niektóre tak ostentacyjnie się kłaniały, że musiałem im się odkłaniać. W niedługim czasie doszło do tego, że więcej uczniów kłaniało się mnie niż jakiemukolwiek nauczycielowi w szkole. Woda sodowa tak mi uderzyła do głowy, że zacząłem korzystać z toalety dla nauczycieli. Nikt mi nie zwracał uwagi, gdyż miałem brodę i wyglądałem co najmniej jak dyrektor szkoły. Taką przynajmniej miałem samoocenę.

W moich czasach uczniowskich, u schyłku PRL-u, nikomu nie przyszło do głowy, aby czepiać się mojej brody. W ogóle nauczyciele nie zauważali, że coś mi rośnie na twarzy. Dobrze zresztą wiedzieli, że prędzej zgodziłbym się na odjęcie prawej nogi niż na zgolenie zarostu. Młodzi bowiem bywają uparci. Niestety, dzisiejsi nauczyciele, przynajmniej niektórzy, mają nieco inne pojęcie o swojej roli, dlatego uczniów z brodą czeka ciężka próba. Albo zgolą swój zarost, albo niech uważają na kłody pod nogami.