Przeproście za maturę
Miałem wczoraj przyjemność rozmawiać w TVN24 z posłanką Urszulą Augustyn, wiceprzewodniczącą Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Rozmawialiśmy o maturze z języka polskiego. W jednym byliśmy zgodni: obecna matura ma wady, ale od przyszłego roku egzamin bardzo się zmieni i będzie już lepiej (nasza rozmowa tutaj).
Nie zdążyłem zapytać, kto powinien przeprosić dziewięć roczników za dotychczasową maturę. Od 2005 roku maturzyści występowali w roli królika doświadczalnego, aż w końcu stało się jasne, że tak dłużej egzaminować nie można. No i mamy zmiany, ale dopiero od przyszłego roku. Na razie MEN i CKE chwalą ten zjełczały ser, wmawiając maturzystom i sobie samemu, że da się go przełknąć.
Urszula Augustyn broniła egzaminu, gdyż taka jest jej rola. W końcu reprezentuje obóz rządzący. Ja jednak jestem wolny, więc mogę powiedzieć prawdę prosto z serca. Nie powinno się bronić spraw, które nas oszukały. Egzamin maturalny z języka polskiego oszukał przede wszystkim młodzież. Przyczynił się do dramatycznego spadku poziomu czytelnictwa, wymusił pozorowanie wiedzy, promował znajomość jednej strony lektury, tej, która jest dostarczana podczas matury. Sama matura z języka polskiego stała się parodią egzaminu, bezużytecznym ciężarem edukacji.
Dlatego nie żałuję, że to ostatnia taka matura. Za rok będzie inaczej. Żałuję tylko, że nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za dziesięć zmarnowanych pokoleń, które musiały uczestniczyć w tej farsie. Uważam, że MEN i CKE powinny za ten egzamin uderzyć się w piersi i przeprosić.
Komentarze
Jak to kto powinien przeprosić?
Przecież nie zniknęły tysiące tekstów opiewających zalety Nowej Matury, wynoszącej pod niebiosa to, że rozwinie czytelnictwo, umysł, sprawności językowe…
I te teksty nie napisały się same, a miały swoich autorów, no, chyba że się same napisały, a, to przepraszam.
Naiwnych nie sieją. Sukces ma wielu ojców, porażka tylko jedną matkę. Odpowiedzialne ministry z ich doradczyniami i ekspertkami pewnie będą się starały wykazać, że w MEN były tylko odwiedzić koleżanki.
Chyba Pan przesadził z tymi dziewięcioma zmarnowanymi pokoleniami…
Szanowny Panie – ja zadawałem maturę w 1992 roku. „Po staremu” – lektur nie przeczytałem, po za „Medalionami” – nudziły mnie i nie miałem na nie czasu – czytałem całą masę inne literatury. Na języku polskim gdy polonista nudził o „Przedwiośniu” ja zgłębiałem kolejne ceramy i „Dzieje Bizancjum”. Na szczęście mieliśmy mądrego polonistę i zamiast programu całą czwartą klasę wałkowaliśmy to co może być na maturze. Sporządzaliśmy z tego konspekty, które mieli wszyscy w klasie. Dwa dni przed maturą przeczytałem to kilka razy i poszedłem na bój… To, że młodzież nie czyta lektur nie jest problemem. Problemem jest, że nic nie czyta i często nie potrafi czytać. I nie potrafi wykazywać inicjatywy!!! W niczym.
Panie psorze, został pan rozjechany przez walec drogowy wyszczekanej i w oczywisty sposób zaprawionej w takich bojach baby. Rozjechany na naleśnik.
Nie argumentami ale praktyką. Zna pan anegdotę o unkaniu kłótni z idiotą?
Zresztą jakie argumenty mogła mieć ta pani? Oparte na czym? Na dyktowaniu dzieciaczkom w podstawówce do kajecików? Jakie ona ma doświadczenie z maturzystami? Z nauczaniem doroślejącej młodzieży? Zerowe. Ale to nie przeszkadza jej autorytarnie wypowiadać bogoojczyźnianych banialuków o roli matury w podtrzymywaniu obecności jakichś parafialnie pojmowanych kanonów literatury polskiej „taką mieliśmy historię” w programach nauczania.
Absolutnie zgadzam się z pańskim rozumowaniem, tutaj nie ma dla mnie żadnej dyskusji. Obawiam się jednak, że w oczach większości widzów pyskata baba mogła „wygrać” ten „pojedynek”. Ona ma gdzieś dobro uczniów. Ona z jakiegoś powodu poszła w politykę. Przecież nie z miłości do dzieci tylko dla kariery. Myślę, że wypaliła się jako nauczyciel i „poszła w kierowniki”.
Widziałem identyczny mechanizm w przedsiębiorstwie. Inżynierowie, którym zależy i których jeszcze rajcuje technologia nigdy nie pójdą na kierowników. W porządnej fimie jest dla pracowników technicznych osobna ścieżka awansów. A ci, którzy albo stracili dla technologii serce albo już za nią nie nadążają próbują ratować swój potencjał zarobkowania uciekaniem w management. Czasami się zdarza, że mają też talent do zarządzania, do motywowania ludzi, itp. ale czasami jako kierownicy są tragedią.
A teraz co do szczegółów technicznych rozjechania.
Pani polityk była elegancko ubrana a pan nauczyciel był po domowemu. Ona wiedziała, że idzie do telewizji a pan? Czyżby pana zaskoczono wizytą kamery? Przyjechali pod szkołę i zadzwonili z portierni? Nauczka na przyszłość. W biurze w szafce trzeba mieć garnitur, koszulę z krawatem i wypastowane buty. Na wypadek odwiedzin pana prezydenta. Kuroń był tylko jeden i tylko jemu było wolno w swetrze.
Głos pani polityk dochodził z wyciszonego studia a pański tonął w zgiełku ulicy. Jaki dureń wpadł na takie ustawienie pańskiej osoby? Kogo ta telewizja zatrudnia, z łapanki czy jak?
Pani polityk dominowała swoją połówkę ekranu bo występowała na spokojnym i nieruchomym tle. Pana filmowano jak na jakimś placu budowy czy na zwykłej ulicy. Tło przydawało pani polityk ważności; siłą rzeczy, bo poza nią niczego tam nie było. Pańskie tło odejmowało panu powagi, gdyż był pan tylko jedną z wielu pojawiających się na ekranie rzeczy.
Twarz pani polityk była jasno oświetlona. Pańska twarz była niedoświetlona i na dodatek „ubogacona” o brzydkie cienie tworzone przez światło słoneczne (od góry). Znowu, kogo ta telewizja zatrudnia? Z łapanki, czy jak?
Pan był bardzo grzeczny. W porównaniu do pani polityk – zbyt grzeczny. Powiedziałbym, że ciapowaty.
Ona się nie certoliła tylko panu przerywała. Widać tu jej dużą praktykę zapasów w błocie. Na wizji i przed mikrofonem.
Baba była niegrzeczna, żeby nie powiedzieć czegoś mocniejszego.
Jej doświadczenie radiowe bardzo zaprocentowało. Dobra dykcja, dobra emisja głosu. To brało górę nad brakiem sensu. Polityczna praktyka dała jej bardzo dużą pewność siebie. W porółwnaniu z ciepłym, szarym, grzecznym nauczycielm to był baboczołg. Babowalec. Nie miał pa szans.
Musi pan trenować w przygotowaniu na drugą rundę.
Jak pan nie będzie „wygrywał” takich starć to stracą uczniowie a polityczni karierowicze będą tylko „punktować” pnąc się w górę.
Urzędnicy nie przeproszą, bo „nie ma podstawy prawnej”…
Owszem, matura z polskiego — przunajmniej na poziomie podstawowym — to nieporozumienie. Mimo tego, mnie CKE ani nasze władze przepraszać nie muszą, ja im za nową maturę jestem wdzięczny — oszczędziła mi wątpliwej przyjemności zdawania osobnych egzaminów wstępnych na kilku różnych uczelniach. No i nowa matura ma też jakiś ciężar gatunkowy, coś od niej zależy — z opowieści rodziców wynika, że dla nich stara matura była formalnością, którą trzeba było odbębnić, bo wszystko zależało i tak od egzaminów wstępnych.I ta zaleta wielokrotnie przebija dla mnie głupotę matury z polskiego — którą musiałem tylko zdać, bo jej wynik nie liczył się przy rekrutacji na żadną z uczelni.
Będą nowe wymagania i też będą pewnie jakieś mankamenty. Z tymi straconymi dziewięcioma pokoleniami, to już przesada.
Pan Dariusz Chętkowski chyba powinien się zapoznać z używanymi terminami. przede wszystkim ze znaczeniem słowa ‚pokolenie’. 9 roczników pisało taka maturę, a nie 9 pokoleń. ja pisałem tę omawianą, moi rodzice (drugie pokolenie) jeszcze starą, gdzie tu 9 pokoleń?
Zastanawia mnie, w czym niby ta nowa matura ma byc – poza likwidacją prezentacji na rzecz pytań – lepsza? Bo jak na razie to powołując się na nowa maturę moje dziecko jest w liceum katowane przez polonistkę 1) sprawdzianami ze znajomości lektur na ocenę wagi 6 (przy pracy klasowej wagi 3), bo podobno może się trafić pytanie z tresci lektur (bzdura, bo nic takiego nie ma w zapowiedziach), 2) kretyńskimi i jeszcze bardziej durnie ocenianymi rozprawkami pod klucz znany tylko pani polonistce, bo niby tak ma się pisac od nowej matury. Ogólnie polega to na tym, że poniewaz nikt nic nie wie na temat nowych matur, nauczyciel wyprawia co tylko chce powołując się na nikomu nieznane „wytyczne”.
Jak ktoś poszedł na studia, które są choć trochę perspektywiczne wie, że tą matura z polaka może sobie nie powiem co zrobić. Świat idzie do przodu i jedynym zbawieniem jest matematyka oraz język obcy i to najlepiej więcej niż obcy. Takiej matury z polaka być nie powinno, a ludzi powinno się nakłaniać do czytania książek „normalnych” nie takich, które są zbyteczne i uczyc pisac bo wielu ludzi ma z tym problem, ponieważ nie można ich rozczytać.
Ja bardziej współczuje uczniom którzy nie wiedzą jak będzie wyglądała nowa matura. To Oni są królikami polskiego bałaganu.
Panie redaktorze jak słyszę o kolejnych reformach to otwiera mi się nóż w kieszeni. Proponowałbym, żeby ci wszyscy idioci z ministerstwa edukacji narodowej choćby przez miesiąc przepracowali w szkole. Ale co tam w końcu pomiędzy jednym pierdnięciem i pójściem do kibelka a drugim pomiędzy jednym łykiem kawy a drugim gnojatus urzędas Platformatus Obywatelkus Idiotus musi coś tam wysmarkolić na papierze i pokazać o reformowatus oświatus.
w czym problem?
Poczułam się nieco obrażona uwagą o pani dyktującej dzieciaczkom w podstawówce. Uczę polskiego właśnie w podstawówce i doprawdy nie zajmuję się przede wszystkim „dyktowaniem do kajecików”. Staram się, żeby czytali, a potem pisali, co myślą, i tu problem…
Niektórzy rodzice, zatroskani o zdrowe oczka i nieprzegrzane łepetynki swoich latorośli, kupują im streszczenia, wyszukują prace do przepisania, a potem z pretensjami, bo dziecko umie pisać wyłącznie w sensie przepisać i przed maturą trzeba własnoręcznie wyhodowanemu analfabecie fundować korepetycje, żeby umiał trzy zdania wymyślić, a nie skopiować pierwszą „wygooglaną” pozycję.
Co do poziomu obecnej matury… Zdać ją (oczywiście z minimalną liczbą punktów) jest w stanie ok.20-25% szóstoklasistów, robiłyśmy kiedyś z koleżanką taki eksperyment.
Nie można nauczyć kogoś pisania np. rozprawek, jeśli nie nauczył się zrozumiałego opowiadania. Znajomość języka polskiego wynosimy z domów, zamiłowanie do czytania też. Od dobrych dwudziestu lat widać trend do spychania języka polskiego na margines: w latach osiemdziesiątych w szkole podstawowej było tygodniowo od 6 do 8 godzin polskiego, teraz 5 – 6. Książki i czasopisma były wydawane staranniej, teraz błędy językowe i ortograficzne są wszędzie (w podręcznikach katastrofalne, w czasopismach – cięcie kosztów, zwalnianie korektorów). Na forach internetowych, masakra, nikt się nie wstydzi sadzenia byków, które w większości przypadków wytyka nam autokorekta.
Co do pań i panów z MEN, MENiS… Mam taką hipotezę… Pod tym gmachem chyba jest jakaś żyła wodna i ona im przetrzebia szare komórki.
PiS ma lepsze kadry nauczycielskie, to fakt. Profesor Pawłowicz – to jest to!
Jestem ostatnim ‚eksperymentalnym’ rocznikiem. Właśnie wróciłam po maratonie z angielskim – rano podstawa, później trzy godziny przerwy, dwie godziny rozszerzenia i zaskakująca rzecz – kolejne pół godziny przerwy. Z ostatniej części egzaminu nie wiem nic, dobrze że zadania były już tylko zamknięte i mogłam coś niecoś strzelić, szkoda, że był to egzamin najbardziej potrzebny mi do rekrutacji na studia, ale do rzeczy: w nowej podstawie programowej na sześć lat (gimnazjum i liceum) przewidzianych jest pięć, tak PIĘĆ lektur, z czego większość to ikony leksykonów, epopeje narodowe itd. Rozumiem, że są to utwory ważne, które trzeba poznać będąc polakiem, ale kolosy jak Potop nie zachęcą młodzieży do czytania. Ja na swoim humanie miałam lektur po 13 lektur na rok i poznawaliśmy bardzo dużo tekstów współczesnych. Także niestety, ale nie mogę się zgodzić ze zdaniem, że nowa podstawa i reforma wchodząca od przyszłego roku zachęci młodych ludzi do czytania. Nie jestem w stanie też zrozumieć, dlaczego Ministerstwo poza tymi pięcioma ważnymi utworami nie zawarło kilku tekstów bardzo współczesnych, w czasach gdy mamy tylu świetnych pisarzy.
Problemem nie jest forma egzaminu maturalnego, ale poprzedzające go dwanaście lat edukacji, których sama niestety jestem ofiarą, a doświadczam tego bardzo boleśnie będąc aktualnie studentką. Gdyby w ciągu tych dwunastu lat w szkołach państwowych w sposób spójny i przemyślany poprowadzono uczniów przez proces kształcenia, to nie mieliby oni problemu z nawet najbardziej idiotyczną formą przeprowadzania matury.
Jako ofiara tej farsy oczekuję płonnych przeprosin, lecz nie za maturę, ale za wmanipulowanie mnie w system państwowego szkolnictwa produkującego na masową skalę niekompetentnych, bezmyślnych i wyłącznie odtwórczych kretynów.
chyba ja 7 maja o godz. 18:10
>Uczę polskiego właśnie w podstawówce i doprawdy nie zajmuję się przede wszystkim ?dyktowaniem do kajecików?.<
Wyraziłem się skrótowo a i tak zawsze piszę za dużo.
Chodziło mi bardziej o to, że w podstawówce dyktowanie do kajecików łatwiej "przejdzie" ponieważ uczniowie jeszcze nie weszli w naturalny "wiek sprzeciwu". Sam zacząłem nauczycielom pyskować dopiero w 8-mej klasie, mając 16 lat. Bardzo dobrze, że w podstawówkach pracują nauczyciele, którym nie zależy na przerobieniu lektury i wciśnięciu do foremki ale na rozwijaniu myślenia. Ja pisałem o większych szansach na przetrwanie nauczyciela dyktującego, gdyż dzieciaki jeszcze na tym etapie są grzeczniejsze i nie tak często się sprzeciwią. Zupełnie jak podlegli urzędnicy.
Gospodarz chce nowości. To co, młodzież ma zapomnieć o Mickiewiczu i Wyspiańskim? Nie uczyć się historii, bo anachroniczna, bo to przeżytek? Co w zamian? Masłowska? Plugawego języka niemało na co dzień! Własnie szkoła powinna uczyć, że są słowa piękne, że historia jest ważna… Co z nami będzie, gdy zrezygnujemy z przekazywania wartości, gdy ulegniemy gustom młodych ludzi…?
WWW 7 maja o godz. 20:21 „Co z nami będzie, gdy zrezygnujemy z przekazywania wartości, gdy ulegniemy gustom młodych ludzi??”
Niechaj, kogo wiek zamroczy,
Chyląc ku ziemi poradlone czoło,
Takie widzi świata koło,
Jakie tępymi zakreśla oczy.
Młodości! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca,
Ludzkości całe ogromy
Przeniknij z końca do końca.
Proszę mnie oświecić: który z ministrów edukacji po 89 r był rzetelny i kompetentny? Dla mnie to zawsze wygląda jak obsadzanie tym stanowiskiem zasłużonych dla partii swoich, miernych ale wiernych.
Zebrać wszystkich odpowiedzialnych za to, podobnie jak za gospodarkę i rozprzedaż mienia razem w jednym pokoju, następnie wychłostać i skazać na 10 lat robót publicznych oraz wypłatę odszkodowania poszkodowanym, ale z własnej kieszeni i zasobów ich, ich rodzin, kochanek i wnuków.
Obecnej matury nie znam, bo swoją zdawałem lata temu, ale skąd te 9 zmarnowanych pokoleń? Jakoś pokolenia to mi się kojarzą raczej z odstępami 20-letnimi.
Przy okazji – dramatyczny spadek poziomu czytelnictwa to nie kwestia matury. Brak zainteresowania książkami to coś, czym się niestety nasiąka od młodych lat. Dzieci rodziców, którzy niczego nie czytają (nawet gazet) i nie mają książek w domu, też niczego nie będą czytać. Jesteśmy społeczeństwem, które nie czyta.
W tym roku i tak nie było tematu z „Lalki”, co można uznać za, ekhm, sukces CKE…
Zdawałam maturę w 2008 roku. 6 lat minęło jak jeden dzień 😉 Powinnam się czuć skrzywdzona tym, że byłam królikiem doświadczalnym. Ale wie Pan co? Wcale się tak nie czuję.
Zdawałam rozszerzony egzamin z języka polskiego (wybór poziomu opierał się na dysjunkcji). Wybrałam temat dotyczący opowiadania Sławomira Mrożka „Lolo”. Poleciałam grubo- trzeba było wyjaśnić m.in. paraboliczny charakter sytuacji przedstawionej w tekście, w której ja dostrzegłam metaforyczny obraz życia w państwie totalitarnym, co było zgodne z przykładowym rozwiązaniem, ale wiele elementów mojej interpretacji stało w opozycji do tzw. klucza. Mimo to, maturę zdałam, nawet całkiem przyzwoicie- i najlepiej spośród innych przedmiotów, z których byłam egzaminowana. Dzięki wynikowi z polskiego dostałam się na studia 😉
Ustny polski to już była zupełnie inna historia- w drugiej klasie LO zgłosiłam własny temat, opierający się wyłącznie na poezji, i to poezji jednej autorki, Haliny Poświatowskiej. Prezentacji nie napisałam w ogóle, mówiłam z głowy, wspomagając się planszami z wierszami Haśki. Przewodnicząca komisji była dociekliwa i dobrze przygotowana, egzamin okazał się tak naprawdę ciekawą dyskusją o poezji 🙂 Rezultat- 100%. Moja polonistka później powiedziała, że byłam jej typem na setkę 😉
Sama podstawa programowa, cóż… Gdybym miała pokochać literaturę w oparciu o to, czym raczono mnie w szkole średniej, to nigdy bym się nie zakochała 😛 Były pozycje naprawdę ciekawe, takie, które otwierały umysł, jak np. „Ferdydurke”, „Inny świat” czy „Mistrz i Małgorzata”, jednak tonęły w odmęcie literatury, której lata świetności minęły jakiś wiek temu 😛 Nie ujmując niczego Mickiewiczowi, Słowackiemu, Sienkiewiczowi i innym mistrzom słowa- czy, na Boga, po XIX wieku w Polsce już nic ciekawego nie napisano? Romantyzm wspominam szczególnie cierpko- miałam serdecznie dość polskiego mesjanizmu, powstań, monologów na Mont Blanc i temu podobnych atrakcji. Pozytywizm, ze swym flagowym dziełem, czyli nieszczęsną „Lalką”, również mnie nie zachwycił. Ba, Wokulski działał mi ogromnie na nerwy. A już „Nad Niemnem” mnie totalnie rozłożyło. Moja mama, notabene nauczycielka, poradziła mi: dziecko, omijaj te opisy, naprawdę nic nie stracisz… 😉 Lektury przeczytane przeze mnie w całości to lichy odsetek pozycji z listy. Czy jest się czym chwalić? Zapewne nie, bo to wszak klasyka klasyki, którą każdy Polak itd. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że próbowałam. Niestety, materia zwyciężyła nad duchem. Przeczytałam za to wiele innych książek, może niekoniecznie lepszych warsztatowo, ale na pewno ciekawszych i bliższych mi pod względem fabularnym. Mało jest w szkole takich pozycji. Jeśli fantastyka, to czemu Lem, a nie np. Martin? Miałam „Bajki robotów” w podstawówce, obrzydziły mi fantastykę na długie lata. Czemu nie ma ani jednego kryminału? Gdzie powieści sensacyjne, które czyta się z wypiekami na twarzy, obgryzając nerwowo paznokcie?
Reasumując- żalu do nikogo nie mam, wdzięczność żywię umiarkowaną, głównie ze względu na lektury, które wpłynęły na moje myślenie o świecie i postrzeganie rzeczywistości.
Za Lema w podstawówce powinno się skazywać na 10 lat oglądania Teletubisiów. Nie, żebym miała coś przeciw tym ostatnim, ale są dokładnie tak na poziomie dorosłych jak Lem dla dwunastolatka (chemia i fizyka dopiero w gimnazjum, a ich mają bawić „Bajki robotów”).
Gospodarz, jako humanista ma problemy z liczeniem, bo obecna matura jest 10(!!!) powszechną(od 2003 była jako fakultatywna!) i przepraszać trzeba 10 roczników maturzystów… 😉
A tu ogólniejsza analiza matury, z tymi samymi (m.in.!) problemami:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/malgorzata-zuber-zielicz-maturalne-grupy-interesow
Widać, że pani posłanka nieprzypadkiem została, powiedzmy, politykiem [raczej polityczną marionetką;-)] porzuciwszy zawód nauczyciela. Bo ona nawet po polsku nie bardzo mówić poprawnie potrafi („co się nauczyli” zamiast „czego się nauczyli” na przykład!!!) – do politycznych zapasów w błocie to niepotrzebne, ale w szkole nieco zawadza … 😉
Czy Gospodarza razi zarzut o nieumiejętności liczenia – na palcach nawet widać, że ta matura jest 10 (pierwsza była w 2005) czy link do analizy, gdzie jest nie tylko to co u Niego, ale dużo więcej:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/malgorzata-zuber-zielicz-maturalne-grupy-interesow ?
A’tomek,
dzięki za zwrócenie uwagi. Błąd zawsze razi, szczególnie własny. Już poprawiam.
Serdeczności
Gospodarz
Agnieszko,
nie zgodzę się z przesłaniem.
Lektury to nie mają byc książki lekkie, łatwe i przyjemne, to mają byc książki ważne.
Dlatego kryminałów w lekturach być nie powinno (no dobra Agathę Christie i Chandlera jako klasyków można by dać), powinien być zaś Szekspir, Kochanowski i Mickiewicz.
No i pamiętaj, że wszystko jest subiektywne, mnie pozytywizm („Lalka” i „nad Niemnem” zachwycały- zawsze lubiłem dlugaśne powieści klimatyczne, nudził mnie i niezrozumiały był Witkacy, Schulz i Gombrowicz, a dla przyjemności czytałem wtedy kobyły Tołstoja, literaturę skandynawska, opowiadania Turgieniewa i w ogóle klasykę)
Oczywiście nieuwzlędnianie w lekturach wieku dwudziestego i literatury np. obu Ameryk (poza Hemingwayem, który stary człowiek i może) jest głupotą, mozna też by się otworzyć na literaturę popularną trochę.
Nie zmienia to jednak faktu, że kanon musi być i Słowacki wielkim poetą był (nawet jak nie zachwyca).
Mnie nie zachwycał nigdy Gomrbowicz.
Grzes,
akurat Szekspira i Kochanowskiego uwielbiam, Mickiewicza- połowicznie. „Ballady i romanse” uważam za majstersztyk, „Pana Tadeusza” przeczytałam w dwa dni, tak mnie wciągnął, ale już „Dziady” średnio mi leżały. Może ze względu na ilość jednostek lekcyjnych przeznaczonych na owe. Jak się siedzi na dziesiątej z kolei lekcji polskiego dotyczącej „Dziadów”, to naprawdę można stracić cierpliwość… 😉 Co ciekawe- „Dziady” przed omawianiem w szkole przeczytałam dość szybko i od razu wszystkie części, udzielił mi się klimat (wigilia Wszystkich Świętych), spodobały mi się, a potem… No, faktycznie, dramat.
Myślę, że lekcje polskiego to dobra okazja na zarażenie młodych ludzi bakcylem czytania. Niestety, jest to okazja zaprzepaszczona w większości przypadków. Zestawiasz książki „lekkie, łatwe i przyjemne” z „ważnymi”, jakby czytanie książek ważnych musiało być znojem i okupione męczarnią. Krew, pot i łzy muszą być, bo inaczej lektura nieważna 😉 I to widać w kanonie- większość utworów to księgi długie i w pewnym momencie zaczynają zjadać własny ogon. Ja tymczasem wychodzę z założenia, że obcowanie z literaturą powinno być przede wszystkim przyjemnością, a nie żywotem galernika 😉 Książka przyjemna może być ważną. Jako wielbicielka kryminałów chciałabym zaznaczyć, że np. „I nie było już nikogo” Christie weszło do klasyki literatury i stanowi podstawę wszystkich historii z gatunku zbrodni w miejscu odciętym od świata. Młodzież ogląda rozmaite filmy, w których się pojawia ten motyw, ale czy wie, skąd się wziął? Popularna kinematografia amerykańska, jakkolwiek można prychać na jej jakość i walory, czerpie z dorobku literackiego, który w polskiej szkole jest zupełnie pomijany. W ogóle strasznie mnie złości, że uczniowie są duszeni nieustannie w polskim sosie. Mało jest klasyków literatury światowej- szkoda, wielka szkoda. Ja mam ten komfort, że dorastałam w domu, w którym się czyta i od dziecka miałam wybór- literatura dziecięca, młodzieżowa, anglosaska, rosyjska, francuska była zawsze na wyciągnięcie ręki. Jak ktoś chciał mnie uszczęśliwić prezentem, to zwykle kilka książek zaspokajało moje apetyty 😉 Ale domy takie jak mój niestety zdarzają się coraz rzadziej, chociaż dostępność do dóbr kultury jest zdecydowanie większa, niż w połowie lat 90. Dzieciakom trzeba pokazywać świat z każdej możliwej perspektywy, a nie okopywać się na pozycji „polskie najlepsze, bo polskie i nic poza tym”. Jak nie zaczną czytać w szkole, to raczej nie rozkochają się w słowie pisanym. Bo będą je kojarzyć z tym znojem i galerami…
Zgadzam się, odbiór literatury jest subiektywny. Zależy od wielu czynników, np. od osobowości czytelnika. Pewnie dlatego zawsze mnie nużyły przydługie opisy zawikłanych dróg myśli bohatera i dywagacje, co czuł wtedy, a co myślał kiedy indziej. Psychologia postaci- tak, ale w rozsądnych dawkach 😉
Chyba ja,
miałam wtedy 10 lat. Trauma trwa do dzisiaj 😛