Lektury z przypisami
Uczniowie najbardziej lubią wydania lektur z obszernymi przypisami. Nawet do krótkiego wiersza potrzebne są szczegółowe objaśnienia. Tekst bez przypisów to czarna magia.
Córka czyta „Plastusiowy pamiętnik”, lekturę szkolną dla pierwszaków. Ledwo zaczęła, a już problem. Co to jest „stalówka”? Wyjaśniam. Za chwilę… co to są „Tosiny”? Pokaż? „Tosiny” to inaczej „należący do Tosi”. Tato, co to jest „kałamarz”? Co to znaczy „szastnąć”? Co to jest „gałganek”?
Jestem cierpliwy, ale dłużej tego nie zniosę. Po co dziecko musi czytać tak przestarzałą książkę? Przecież bez przypisów się nie da. Język z innej epoki, wizja świata anachroniczna, kompletny bezsens. Dziecko się nudzi, a ja męczę. Trzeba załatwić wersję z przypisami, inaczej zwariuję.
Uważam, że zamiast „Plastusiowego pamiętnika”, który wzruszał poprzednie pokolenia, dzieci powinny czytać o Lego-ludziku albo Monster High. Zresztą niech czytają cokolwiek, byle we współczesnym języku, który może im się do czegoś przydać.
Przygotowuję się do omówienia z uczniami krótkiego wiersza I. Krasickiego. W podręczniku ok. 20 przypisów. Pół lekcji trzeba będzie poświęcić na przeczytanie tych objaśnień, inaczej czarna magia. Tylko po co, na co? Jak tekst wymaga tak wielu przypisów, to nadaje się do kosza i tyle.
Komentarze
Prostym rozwiązaniem jest możliwość wyboru lektury przez nauczycieli w porozumieniu z uczniami. Te proste rozwiązanie rozwiąże większość problemów z lekturami. Może nawet uczniowie zaczną czytać i dyskutować z pasją. Jedyny problem będą mieli egzaminatorzy – nie będzie można sprawdzać znajomości lektur. Może zamiast tego zajmą się sprawdzeniem umiejętności posługiwania się językiem? To byłby cud.
Szkoła nie powinna uczyć zrozumienia tekstu (ani czegokolwiek innego) wymagającego kultury sięgającej głębiej albo wcześniej niż doświadczenie obiektu nauczania.
Byłoby to spójne z celem istnienia szkół publicznych, uosabianym kompetencjami zatrudnionych tam funkcjonariuszy systemu.
Brak spójności sensu szkoły z jej praktyką i zasobami to bowiem najgłębsze źródło pogrążające nas w edukacji a la polonaise.
Ponieważ przypisów nie będzie, można ten wpis i ew. polemiki pominąć.
–
PS Zdradziecki i pełen pogardy dla przyrodzonego autorytetu nauczyciela koncept, by belfrzy coś z uczniami uzgadniali, lub robili coś, czego nie muszą (i nie umieją), to chyba jakaś prowokacja urzędnicza?
JanuszuK ? 😉
@Gospodarz: „Tylko po co, na co? Jak tekst wymaga tak wielu przypisów, to nadaje się do kosza i tyle.”
Mam nadzieje ze to ironia. Byc moze taka subtelna ze nie rozpoznalem.
Ale jezeli nei ironia – to diagnoza dlaczego szkola ksztalci kretynow
Ja bym zostawił Plastusiowy…i dobrze, że dzieciaki mają okazję poznać klasykę. Nic im się nie stanie jeśli poznają kilka nowych słów. Dlaczego mamy im absolutnie wszystko ułatwiać? tak właśnie spłyca się poziom wykształcenia
Co roku powinna się zbierać komisja i decydować o lekturach a nie dalej są te co i ja miałam 20 lat temu. Świat idzie do przodu i edukacja też powinna tak samo iść
Szkolna praktyka wykazuje przepaść dzielącą tekst literacki od uczniów, jego odbiorców. Są oni przyzwyczajeni do poetyki esemesów, a bywaja bezradni, gdy muszą rozgryzać obrazowanie poetyckie. Na przykład „Reduta Ordona” Występuje tam ich sporo, sa osadzone w terminologii wojskowej, np. reduta, kartacz, adiutant. Odwoluja sie do kontekstu historycznego:car, knut, kibitka. To dla mlodziezy czarna magia. I jeszcze zdanie o polselstwie liżącym carowi stopu – to pachnie dla wielu perwersja seksualną, a nie poetyckim odczuciem tragizmu sytuacji. Można takie utwory wywalać z kanonu. Tak zrobiono z „Konradem Wallenrodem”. Tylko kto dzisiaj zrozumie porównanie pułkownika Kuklińskiego do tej postaci lub temu zaprzeczy? A zresztą komu chce sie czytać małe literki przypisów. Wzrok jest przeciez przyzwyczajony do wielkości czcionek wysyłanych przez komórki wiadomości.
„Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy
(…)
Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże
Warszawa jedna twojej mocy się uraga,
Podnosi na cię rękę i koronę ściąga….
Kilka osob juz zauwazylo i skomentowalo frustracje dziecka i tatusia nowymi slowami, ktore trzeba albo tlumaczyc, albo znalezc w slowniku, bo sa archaiczne i wyszly z uzycia. W ten sposob rozumujac nalezaloby po pierwsze wycofac nie tylko Reja i Kochanowskiego, ale niemal cala XVIII i XIX literature z tych samych powodow. Po drugie, zmienil sie styl porozumiewania mlodziezy miedzy soba. Mowi sie rownowaznikami zdzan, krotkimi haslami – bo tak sie komunikuje przez sms, twitter etc. 😎
Po trzecie – na koniec – czy ktos czytal ksiazke w obcym jezyku, bez siegania do slownika, obecnie googlowania itp? 😳
Czy wynikaloby z tego, ze cale czytanie w obcych jezykach mozna skwitowac „Tylko po co, na co? Jak tekst wymaga tak wielu przypisów, to nadaje się do kosza i tyle.” 😡
Zauważyłem na tym forum głosy oburzenia faktem że lektura nie powinna „absolutnie wszystko ułatwiać”, że nic się nie stanie jeśli uczniowie poznają „kilka nowych słów” a „frustracje dziecka i tatusia” to nie jest powód do zmiany. W sumie im bardziej uczeń zniechęcony, im trudniej, uciążliwiej, a broń boże żeby lektura zainteresowała, tym ponoć lepiej. Ja mam zupełnie inne zdanie o zmuszania do czytania za pomocą szkolnej dyscypliny, efekty takiego „rozbudzania” czytelnictwa dobrze ilustruje jego poziom w Polsce.
„Według dyrektora Biblioteki Narodowej Tomasza Makowskiego 56% Polaków, którzy w ciągu minionego roku nie przeczytali żadnej książki to jest wynik – na tle Unii Europejskiej – „przerażający”. Dla porównania – w Czechach notuje się czytelnictwo na poziomie ponad 80%, a we Francji – ponad 60%.”
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1345,title,Przerazajacy-wynik-Polski-na-tle-Unii,wid,13145275,wiadomosc.html?ticaid=1123b9
@Daniel Pac: przepraszam – a to jest klasyka? Klasyka to Mickiewicz, Kochanowski, Sienkiewicz. „Plastusiowy pamiętnik” to utwór Marii Kownackiej napisany dla dzieci z lat 30. Dzieło użytkowe, które powinno być zastąpione już w latach 70., gdy zrezygnowano ze stalówek. To, że stetryczali poloniści utrzymują takie teksty, świadczy tylko o nich. Tak samo cała Konopnicka – co te Nasze Szkapy robią jeszcze w programie szkolnym? Nie można napisać niczego o WSPÓŁCZESNEJ biedzie?
Januszu K. Jasne, że dyscypliną szkolną nie zmusimy do czytania. Ale stwórzmy podczas lekcji klimat sprzyjajacy niekrępowaniu uczniów w interpretacji tekstów, które znają chociażby z bryków. Gdy uczeń w wierszu Kasprowicza „Krzak dzikiej róży” odczyta, iż próchniejące drzewo i czerwień kwiatu symbolizuje starcze molestowanie młodej dziewczyny, wówczas ja się cieszę. Mam punkt wyjścia do dyskusji. Ja dyscyplinę utożsamiam z ustaleniem dopuszczalnego poziomu gwaru podczas lekcji. To ode mnie zależy , jaka ona jest.
za takie poglady dziecko powinni Ci odebrac a Ciebie na stos poslac. ot tyle.
@JanuszK :” W sumie im bardziej uczeń zniechęcony, im trudniej, uciążliwiej, a broń boże żeby lektura zainteresowała, tym ponoć lepiej. ”
Slusznie. Nauka powinna byc latwa I przyjemna. Powinno sie uczyc nie pzrerywajac snu. I nei nauczac wiecej niz liczenie do 100 oraz SMSowanie.
Mam nadzieje ze Pan nei jest nauczycielem.
@ JanuszK
19 lutego o godz. 16:48
–
Nauczanie to nie jest zmuszanie, a poznawanie świata to nie jest dopasowywanie go do swoich horyzontów. (1)
Przynajmniej w pojęciu edukacji, jaka stanowi o współczesnej cywilizacji.
–
(1) Edukacja to trochę co innego niż niski i populistyczny oportunizm materialny (i to był przypis) .
–
Oczywiście, można siedzieć w pociągu bez kół, tyłem do przodu i udawać, że się jedzie. A poziomu czytelnictwa nie kojarzyć z poziomem nauczycielstwa przymusem. Tylko po co pisać o tym na blogu belferskim akurat, a nie w gazetce zakładowej PKP?
Trochę to dziwne, że polonista obawia się, że jego dziecku słownictwo się poszerzy…
O słowa, które żadnymi archaizmami nie są. Stalówka to jakiś przedmiot z zamierzchłej przeszłości? proszę wpisać w wyszukiwarkę Allegro.pl- za nieduże pieniądze nówki-sztuki bo piórami wiecznymi ludzie nadal piszą. Ja piszę. Co do „kałamarza”, faktycznie, obsługa w miejscowym supermarkecie (to słowo dziecko zapewne zna) nazywa to coś buteleczką. Więc w takim miejscu pracy zapewne braki słownictwa nie przeszkadzają. No i zawsze pozostaje niedouczonemu „Akademia Pana Kleksa”- nadrobi może. „Tosiny” faktycznie, dopóki żadna Antonina w serialu się nie pokaże to imię i jego formy funkcjonować nie będą. Może przy okazji Stolicy Piotrowej katecheta przemyci istnienie takiej formy. No może jeszcze dziecku uda się usłyszeć „babciny”. To jakieś kuriozum nie jest wśród ludzi chociaż trochę oczytanych.
Panie Gospodarzu, mój syn przeżył podobne lektury i ja przeżyłam tłumaczenie bo „gałgan” to w mojej okolicy „łobuz”, z „gałgankiem” trochę inna sprawa. Bardzo miłe doświadczenie- pomaganie dziecku w poznawaniu bogactwa naszego języka, pięknego języka choć trudnego. Polecam zabawę w szukanie synonimów i antonimów.
Przeciętne dziecko, przeciętny dorosły ma z tym duży problem.
Ale czy chce pan mieć przeciętne dziecko, które wyrośnie na przeciętniaka?
Myślę, że szkoła powinna jednak stawiać nieco większe wymagania niż podwórko czy telewizja. Można oczywiście obserwować, czym dzieci się interesują i to właśnie im podtykać, nawet bez przemycania jakichkolwiek wartości. Lubią Monster High – niech czytają i oglądają Monster High, lubią ludziki lego – niech czytają o ich przygodach. My mamy święty spokój a dzieciaki przestają narzekać na tych starych ramoli. Jest super.
Nie wiem tylko, co z takiego podejścia wyjdzie. W wielkiej Brytanii, po latach liberalnego podejścia do edukacji stwierdzono niedawno, że poszło to w złą stronę i starają się tam wiele rzeczy odkręcić. Dlatego jednak lepszym pomysłem na przygotowanie młodych do życia jest stawianie pewnych rozsądnych wymagań. Przykład „Plastusiowego pamiętnika” jest nawet niezły, bo jest to książka ucząca dobrego zachowania i piętnująca zło, nie stroniąca też od pewnych dylematów. Warto taki elementarz dobrego życia przeczytać. A że kilka słów jest niezrozumiałych? Moje dzieci ostatnio czytały tą książkę i nie miały z nią większego problemu. Przygotowanie do życia nie polega na podaniu wszystkiego na tacy i dobrze jeśli młodzież wcześnie zrozumie, że nie zawsze jest łatwo i przyjemnie.
No i dowiedziałem się że łatwo dla ucznia być nie może. Tylko czemu ma służyć „język z innej epoki, wizja świata anachroniczna, kompletny bezsens”? Czytanie lektur jest celem edukacji czy środkiem do nauki języka? I jakiego języka? Tego sprzed 100 lat czy tego jakim teraz posługują się Polacy? A może trudno ma być dla ucznia i łatwo dla nauczyciela?
Może wielu nauczycieli chowa się za lektury pisane językiem który rozumie bo współczesnego języka zwyczajnie nie rozumie? Proponuję poczytać coś na wskroś współczesnego, pisanego językiem współczesnym, ciekawe czy wszyscy nauczyciele zrozumieją co jest napisane?
Może na próbę coś takiego:
„Blogonocię ilustruję skrinem z bloga Kultura 2.0 widzianego z punktu widzenia nakładki Ghostery.”
To jest fragment z blogu W. Orlińskiego.
Proszę ręce do góry, kto zrozumiał?
Nie twierdzę że ma być łatwo, musi byt trudno, lecz uczeń musi widzieć sens trudu a nie bezsens. A nauka języka który do niczego nie jest potrzebny jest bezsensem.
@ JanuszK
20 lutego o godz. 10:49
–
Niestety, nic się Pan nie dowiedział, zakładając nawet, że Pan czytał to, co do Pana napisano.
Nie pomógł też język nie wymagający przypisów.
Bo rzeczywiście, jak ktoś nie widzi sensu nauczania, także „się”, to ze wszystkim będzie mu „trudno”.
To między innymi, czego się Pan nie dowiedział, bo nie zrozumiał, to przesłanie, że rolą nauczyciela jest czynić poznawanie rzeczy trudnych – łatwym. A rzeczy te – sensownymi.
Na tym polega sens i umiejętność uczenia innych.
Branie pieniędzy za to, co dla innych samo w sobie jest łatwym do skonsumowania i w tym widzą tego sens, to zupełnie inna profesja.
Ale może właśnie taki jest Pana etatowy horyzont i doświadczenie, a nie nauczycielskie.
Pozdrawiam.
Nauka w swoim najbardziej podstawowym założeniu zakłada podjęcie jakiegoś wysiłku. Rzecz jak zwykle w tym żeby złapać jakiś balans pomiędzy tym co jeszcze zbyt łatwe a tym co już zbyt trudne. Przypisy w tekście? Czemu nie, problem gdy tych przypisów robi się tyle, że gdzieś umyka sens przerabianego tekstu. Z tymi anachronicznymi epokami to tak za bardzo bym się nie wyrywał. Ostatnio przeglądam różne archiwalne czasopisma i jestem pod wrażeniem, jak wiele omawianych tam tematów jest aktualnych w dzisiejszych, nowoczesnych czasach.
Odnoszę wrażenie, że w tym tekście nie chodzi o to aby zastępować wszystko rzeczami lekkimi i przyjemnymi, a o zastanowienie się nad doborem lektur szkolnych. Czy tekst najeżony przypisami będzie nadal spełniał rolę dydaktyczną? (mogę sobie wyobrazić, że po przekroczeniu pewnego progu przypisów lektura może stać się dla dziecka rzeczywiście za ciężka i w efekcie zniechęcić je do czytania w ogóle)
Pan Robert zwrócił uwagę, że „Plastusiowy pamiętnik” został napisany w latach trzydziestych. Czy ktoś wie kiedy po raz pierwszy wszedł do kanonu lektur? Jestem ciekaw jak bardzo, wtedy, współczesny był Plastuś jako lektura. Może okazać się, że taką rolę jak Plastuś mogłaby, z powodzeniem, odegrać jakaś inna książka (np. z końca lat dziewięćdziesiątych) która byłaby napisana językiem bardziej współczesnym (i nie musi koniecznie traktować o ludzikach lego.)
Pozdrawiam serdecznie.
Grzegorz.
No ja się zgadzam z Panem. Trochę przesadzają z tymi archaicznymi lekturami. Moje dzieci przez nie jedną miały problem przebrnąć, nasiedziałem się z nimi że hoho. Należałoby to zrewidować
To tresci z lat 30 zachowały się w głebokim PRLu. Lepszy Plastuś niż o kosomolcu co na rodzicow donosi
Problem popytu na opracowania jest nieco szerszy niż się go przedstawia. Po opracowania niestety sięgają tez uczniowie, którzy nie mają problemu ze zrozumieniem slownictwa ani treści utworu. Problem tylko w tym, że szkoła nie dopuszcza interpretacji utworów innej niż ta nauczyciela, egzaminatora, układacza testów. Uczniowie, którzy pokusza się o samodzielną interpretację tekstu czy wyrażenie własnego zdania na ten temat są oceniani na 1, 2, 3 w najlepszym razie, na dodatek z komentarzem odnauczycielskim na temat inteligencji ucznia. Zatem to chyba normalne, że uczeń, który nie ma zamiaru kopac się z literackim koniem przez całą swoją edukację, zwłaszcza ten, który – również dzięki takim praktykom i oceniania wypowiedzi uczniów pod klucz – nie planuje kariery w dziedzinie polonistyki, sięga po narzędzia, które mu zapewnią jeśli juz nie własciwa edukację (bo tego szkoła nie zapewni), to przynajmniej święty spokój. Moje dziecko – laureat kilku konkursów literackich i języka polskiego jako takiego po otrzymaniu dwóch jedynek za tzw. rozprawki samo zrozumiało, ze gdzie jak gdzie, ale w liceum ma się nie wychylać ze swoim zdaniem na jakikolwiek temat i broń Boże cokolwiek interpretować inaczej niż to każe jaśnie panująca polonistka. O ile planuje w przyszłości zdać maturę z języka polskiego.
Pan raczy żartować…
Dlaczego 15 lat temu moi rodzice, mimo że bez wyższego wykształcenia z chęcią tłumaczyli mi słowa, których znaczeń nie rozumiałam, nie robili z tego powodu awantury, nie psioczyli na stare książki – dlaczego pan, osoba z wyższym wykształceniem POLONISTYCZNYM ma problem z wyjaśnianiem dziecku trudnych słów. Marzy się panu, by dziecko znało trzy słowa na krzyż? Co jest złego w poznawaniu dawnego języka, archaizmów? Może zakażemy ludziom używania zdań wielokrotnie złożonych, bo są skomplikowane. Zdawałam sobie sprawę, że obecnie wśród ludzi panuje zidiocenie, ale nie sądziłam, że stek bzdur, które właśnie przeczytałam wyszłyby spod ręki polonisty.
Nieładnie uogólnienia. Populistyczne recepty. Mierna znajomość (kompromitująca?) tego, co dzieje się w świecie książek dla dzieci (i podręcznikach).
Wstyd, że receptą na książki „bliskie” dzieciom jest to, co nie zasługuje na miano książki.
Nieelegancko jest odsyłać do swojego tekstu, ale zeźlił mnie Pan, tym bardziej, że (przed ukazaniem się tekstu w GW z Panem w roli „eksperta”) w piątek – na targach edukacyjnych zachęcałam nauczycieli do przyjrzenia się nowym obliczom polskiej książki dla dzieci (docenianej na świecie – wie Pan o tym?) jako lektur szkolnych.
www. pozarozkladem.blogspot.com/2014/03/znowu-edukacja.html#more
Faktycznie, „stalówka” i „gałganek” to okropne wyrazy, które w ogóle powinno się usunąć ze słowników. Po co siedmiolatek ma wiedzieć, co to pióro?
Lego-ludzik będzie wspaniałym bohaterem dla przyszłych pokoleń! Uczmy się wrażliwości razem z Monster High!
A ja mam nadzieję, że moje dzieci nie będą czytały CZEGOKOLWIEK, byle napisanego współczesnym językiem. Mam nadzieję, że nauczę je wcześniej doceniać książki niosące ze sobą treść, a nie tylko fabułę. I mam nadzieję, że po latach na pytanie wnuków o ukochaną książkę z dzieciństwa nie będą opowiadać o Monster High.