Polowanie na plagiaty

Pocztą pantoflową ostrzeżono mnie, że zaczął się sezon polowania na plagiaty wśród dziennikarzy, publicystów i innych ludzi pióra. Jacyś młodzi to robią, więc nie popuszczą, nazwiska nie uszanują. Słabo mi się zrobiło, gdyż w tej sprawie nikt nie ma czystych rąk. Siedzę przy komputerze i przeglądam swoje stare teksty, a przy okazji obserwuję, kto wpadł i z jakim skutkiem.

Myśliwi ustrzelili niejaką Katarzynę Krawczyk (zob. tekst o plagiacie). Mam nadzieję, że to pseudonim (bardzo dobry, gdyż pospolity), a nie prawdziwe nazwisko. Pamiętam, jak przed laty szkolono mnie z uprawiania chałtury, że podstawą jest pisanie byle czego pod różnymi pseudonimami. Od razu wymyśliłem sobie sześć i wszystko, co żywcem spisywałem od innych, nigdy nie publikowałem pod własnym nazwiskiem. To podstawa etosu starego wygi.

Jak tłumaczył mój mistrz w tej branży, na chłam jest bardzo duże zapotrzebowanie, do tego płacą lepiej niż za rzetelną robotę. Dlatego należy spisywać z portali obcojęzycznych, tłumaczyć, potem publikować pod fałszywymi nazwiskami, a honoraria brać na słupa, żeby nawet księgowa nie wiedziała, komu płaci. Tak się to robi, proszę państwa. Pod własnym nazwiskiem puszcza się tylko oryginalne wytwory.

Katarzyna Krawczyk zaczęła się tłumaczyć myśliwemu, niejakiemu Janowi Fabianowi Woźniakowi (stawiam, że to fikcyjne nazwisko – zob. profil – bo kto narażałby się dziennikarzom), który ją upolował. Wyjaśnia, że spisywała nie więcej niż jedną trzecią tekstu. Straszy sądem. A niech mnie! Zaczynam mieć wątpliwości, czy ofiara naprawdę używała pseudonimu. Ona chyba puściła te teksty pod własnym nazwiskiem! A już myślałem, że to wypociny kumpla z wojska, bo z tego, co pamiętam, to między wieloma innymi nazwiskami pisał także jako Krawczyk, Nowaczyk i Wąsik. Zadzwoniłem do niego. Wie o polowaniu na ludzi pióra, ale żaden Woźniak go nie wytropi, gdyż podobnie jak ja nigdy pod własnym nazwiskiem nie puścił żadnego plagiatu. To się robi fachowo, proszę państwa, bardzo fachowo.