Kara za sukces

Sądziłem, że po ostatnich wydarzeniach dyrekcja w końcu zrozumie, iż należy dbać o urzędników, a nie o uczniów. Do tej pory szefostwo kazało nauczycielom troszczyć się o wysoki poziom nauczania i wspierać ambicje młodzieży. Teraz chyba już wie, że dobro wychowanków nie ma znaczenia. Liczy się zupełnie co innego.

XXI LO im. B. Prusa w Łodzi, gdzie pracuję, pnie się w górę w różnych rankingach. W ostatnim „Perspektyw” zajęliśmy trzecie miejsce w woj. łódzkim i 29. w Polsce. Pamiętam czasy, gdy byliśmy daleko poza pierwszą setką, ale dyrekcji – poprzedniej i obecnej – zachciało się wejść na szczyt. Sposób na sukces był prosty – wyciskanie siódmych potów z kadry i obiecywanie nam złotych gór. Niestety, szefostwo zaniedbało bardzo ważną część układanki, czyli dobre stosunki z decydentami łódzkiej oświaty – politykami i urzędnikami.

Wspominałem czasem przy szefowej, że do owych decydentów nie chodzi się z pustymi rekami. Nigdy, przenigdy. Kwiaty, czekolada, kawa to minimum. Niestety, moja przełożona uważała, że żartuję. Zaklinałem się, że mówię śmiertelnie poważnie, ale nic to nie dało. Nawet przykleiła na drzwiach swojego gabinetu naklejkę z napisem „Nie daję, nie biorę”. Na konsekwencje tej nonszalancji długo nie trzeba było czekać.

Rok temu, gdy z dumą wypinaliśmy pierś do orderów za nieomal najlepiej zdaną maturę w regionie, zmniejszono nam liczbę klas (posypały się zwolnienia). To było ostrzeżenie. Niestety, dyrekcja nie pobiegła, gdzie trzeba, z kwiatami, czekoladą, kawą itd. Nie zadbała o układy. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się o sukcesie w rankingu „Perspektyw”. A zaraz potem przyszło do szkoły pismo o zmniejszeniu liczby klas pierwszych w roku szkolnym 2014/2015. Dla nauczycieli oznacza to zwolnienia – piękna nagroda za sukces. I znowu zamiast pędzić na kolanach do wydziału edukacji, dyrekcja i nauczyciele mojej szkoły ogłosili protest (zob. info na stronie szkoły). Aż się popłakałem ze złości. Ludzie, w Polsce takie rzeczy załatwia się inaczej.