Testowanie etyki albo dupa

Etyka w polskiej szkole jest przedmiotem dobrowolnym, konkurencyjnym wobec religii. Nauczyciel etyki musi więc tak uczyć, aby uczniowie chcieli przychodzić na jego lekcje. Musi być z niego mistrz. Uczelnie, które kształcą etyków, powinny zdawać sobie z tego sprawę, inaczej przygotowują kalekich specjalistów, a mówiąc potocznie – dupy wołowe, a nie nauczycieli.

Bardzo mnie zdziwiło, gdy dowiedziałem się, że nauka etyki na uniwersytecie odbywa się przy pomocy rozlicznych testów. Studenci zaliczają przedmiot, rozwiązując testy z zadaniami zamkniętymi, czyli takimi, gdzie trzeba zaznaczyć właściwą odpowiedź spośród A, B, C i D. Po tak pojętym szkoleniu przyszły nauczyciel będzie znał się na uczeniu etyki jak świnia na gwiazdach.

Wykładowcy narzekają często na niski poziom studentów, ale sami preferują metody łatwe i przyjemne – byle się nie narobić. Jednak nic tak nie obrzydza nauki jak testomania, nic tak nie pozbawia pasji do studiowania jak konieczność rozwiązywania idiotycznych testów.

Etyka nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem. Także inne dziedziny wiedzy zalicza się w podobny sposób. Ostatnio nawet wykłady, dawniej dobrowolne, trzeba zakończyć obowiązkowym testem. Podobno nie jest to wina wykładowców, lecz nakaz z góry. Jeden z profesorów tłumaczył się przed studentami, że musi im zrobić test z wykładu o literaturze polskiej XX wieku, ale niech się nie martwią, będzie łatwy. Pytania będą w rodzaju: „Jakim pseudonimem posługiwał się Stanisław Ignacy Witkiewicz? A. Tkacy, B. Cacy, C. Witkacy, D. Kacy.”

Uważam, że samorząd studencki nie powinien pozostać obojętny na takie głupoty. Wprawdzie epoka strajków studenckich już się skończyła, ale zwykły protest by się przydał. Ciekawe, co powiedzieliby wykładowcy, gdyby na każde pytanie otrzymali odpowiedź „DUPA”? Przecież na tak pomyślanych studiach ktoś kogoś rżnie w d…, że aż miło.