Jak sprawdzają maturę?

Egzaminatorzy – przeważnie czynni zawodowo nauczyciele – wzięli się za sprawdzanie testów maturalnych. W piątek po swoich lekcjach mieli szkolenie, a w sobotę i niedzielę sprawdzali. Pierwszego dnia siedzieli nad testami 12 godzin, a drugiego 10. Gdyby pracowali zgodnie z prawem pracy, po takim maratonie przysługiwałby im dzień wolny.

Niestety, żadnej przerwy nie będzie. Trzeba wracać do szkoły i dalej pracować. Po pięciu dniach prowadzenia lekcji w następny weekend znowu pochylą się nad testami. I znowu czeka ich 12 godzin w sobotę i 10 godzin w niedzielę, a potem kolejne pięć dni w szkole. Jeśli sprawdzanie matury nie przeciągnie się na trzeci weekend, będą pracować bez przerwy tylko 19 dni (5+2+5+2+5). A jeśli trzeba będzie zostać na jeszcze jeden weekend, wyjdzie im 26 dni roboczych ciurkiem.

Jaka jest jakość takiej roboty? Już po pierwszym weekendzie sprawdzania egzaminatorzy padają z nóg. Na twarzy mają wypisane zmęczenie, rozdrażnienie i przerażenie, a to dopiero początek maratonu. Zresztą jak się nie denerwować, gdy nawet psu należy się odpoczynek, a co dopiero egzaminatorowi.

Pamiętam, jak mój kolega zemdlał podczas prowadzenia lekcji. Zemdlał, ponieważ pracował w dni powszednie w jednym miejscu, a w weekendy w drugim. Dyrektor po tym zdarzeniu wprowadził zasadę, że każdy pracownik musi mieć w tygodniu jeden dzień przerwy. Jeśli w szkole publicznej ma plan pięciodniowy, to w prywatnej może pracować albo w sobotę, albo w niedzielę. Cały weekend może pracować tylko ktoś, kto w tygodniu ma inny dzień wolny.

Ta decyzja to nie był ludzki odruch, ale wyższa sztuka zarządzania personelem. Jak ktoś nie odpoczywa, to gdzieś musi pieprzyć robotę. Zastanawiam się, którą robotę mimo woli pieprzą egzaminatorzy – prowadzenie lekcji czy sprawdzanie matury?