Lektury do bani

Gdyby Piotr Chmielowski, poseł Ruchu Palikota, zaatakował gry komputerowe, programy telewizyjne albo niektóre strony internetowe, że ogłupiają i psują dzieci, wszyscy biliby brawo. Ponieważ jednak zaatakował lektury szkolne, zarówno te omawiane na lekcjach języka polskiego (np. „Krzyżaków”), jak i religii (np. cuda Jezusa), wszyscy są rozbawieni.

Śmieją się laicy, boki zrywają poloniści, rżą ze śmiechu pedagodzy, rechoczą księża. Czy kanon literatury może szkodzić? Czy Pismo Święte może mieć zły wpływ? Nauczyciele twierdzą, że problem leży gdzie indziej. Jedna z polonistek wyjaśnia, iż „nie jest bolączką krwawa scena w „Krzyżakach”, ale bardziej fakt, że nastolatki w ogóle stronią od czytania” (zob. źródło).

Pewnie też bym się pośmiał z Piotra Chmielowskiego, ale inni mnie ubiegli. Poseł powszechnie nazywany jest błaznem (zob. info o cudzie w Kanie). Śmiech jest tak głośny, że zacząłem się niepokoić, czy przypadkiem nie z siebie się śmiejemy. A co, jeśli naprawdę mamy durne lektury, z których jest więcej złego niż dobrego? A co, jeśli dzieci nie czytają, bo tego się po prostu nie da czytać? A co, jeśli podsuwamy nastolatkom do czytania nudziarstwa i banialuki?