Koszulka Platformy Obywatelskiej

Bogusław Śliwerski dziwi się, dlaczego Solidarność wystąpiła przeciwko decyzji dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ o pozbawieniu nauczycieli przydziału mydła i herbaty (zob. wpis „Nauczyciele o specjalnych potrzebach”). Problem został przedstawiony w takim świetle, że trudno się nie śmiać. Prof. Śliwerski przydział ww. produktów opisuje w kategoriach „wsparcia” i „pomocy socjalnej”. Sprawa wydaje się idiotyczna – jakby nauczycieli nie stać było na mydło, herbatę i ręcznik.

Trochę inaczej wygląda to z punktu widzenia pracownika. Otóż pracodawca ma obowiązek zapewnić w miejscu pracy środki higieniczne, herbatę, niektórym zaś nawet odzież roboczą czy ochronną (ale to inny temat, więc go pominę). Może uczynić to albo poprzez wydanie tych środków każdemu pracownikowi (dawano do ręki za PRL, o czym pisze Śliwerski, ale dlatego że to były dobra luksusowe, więc z miejsc publicznych ludzie by kradli), albo poprzez zadbanie, aby były one do dyspozycji w toalecie i w miejscu, gdzie przygotowuje się napoje, myje kubki itd. W mojej szkole od wielu lat prosiliśmy dyrekcję, aby nie dawała nam tych środków do ręki, gdyż to jest przeżytek, tylko zapewniała do nich dostęp w wyżej wymienionych miejscach. Różnie z tym było. Zwykle mieliśmy ręczniki papierowe i mydło w płynie przy umywalce, a na stoliku obok stało kilka opakowań herbaty. Korzystali z tego najczęściej pracownicy, ale jak przyszedł rodzic, proponowaliśmy herbatę, aby było milej. Tą herbatą z przydziału częstowałem też praktykantów, absolwentów oraz innych gości. Gdyby prof. Śliwerski zawitał do mojej szkoły, też miałby szansę się napić, a przedtem umyć ręce, jeśli ma taki zwyczaj. Nie musiałby przychodzić do szkoły jako gość z własnymi przyborami.

Gdy dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ zabroniła wydawać ww. produkty, zniknęły one z pokoju nauczycielskiego (w toalecie na razie są). Zrobiło się niehigienicznie, bowiem ręce trzeba było wycierać w swoje spodnie. W końcu ktoś przyniósł bawełnianą koszulkę z napisem „Platforma Obywatelska” i w nią wycieraliśmy dłonie. Szybko zrobiła się z niej obrzydliwa szmata. Wisiała jednak, aby przypominać nam, za czyich rządów doszło do tego cyrku. Mało brakowało, a zaprosilibyśmy posła Janusza Palikota, aby pokazać, co tu się dzieje. Jednak kilka dni temu jedna z koleżanek nie wytrzymała i kupiła papierowe ręczniki dla wszystkich (mydło i herbatę mamy jeszcze z poprzedniego przydziału). Koledzy skomentowali, że Wydział Edukacji osiągnął swój cel, tzn. wymusił na nauczycielach, aby za swoje pieniądze kupowali kolejny produkt potrzebny w pracy.

Papier ksero kupują dla nas uczniowie, papierowe ręczniki przynosimy z domu, tak samo niedługo będzie z mydłem i herbatą. Można się śmiać z protestu Solidarności (zaprotestował też ZNP), można drwić z nauczycieli, przywoływać PRL i komunę. Wydaje mi się jednak, że środki higieniczne w miejscu pracy powinien zapewniać pracodawca, a nie pracownik. Oczywiście, można przyzwyczaić się do każdych warunków. Na razie w ramach protestu wycieraliśmy ręce we wspomnianą koszulkę Platformy Obywatelskiej, za jakiś czas uznamy pewnie, że to normalne, iż do pracy bierze się z domu nie tylko drugie śniadanie, ale także swój papier toaletowy, mydło, ręcznik i porcję herbaty w termosie. No i jeszcze własną żarówkę oraz prąd. Czekamy na kolejne decyzje władz miasta.

PS: Właśnie dowiedziałem się – już po opublikowaniu tekstu – że Wydział Edukacji UMŁ wycofał się z decyzji (zob info). Brawo!