Dzieci nie rządzą
Można myśleć, że szkoły najbardziej oblegane powinny spać spokojnie. Nikt przecież nie podniesie ręki na placówkę, o którą biją się tłumy. Niestety, jest inaczej. Nie uczniowie decydują o istnieniu szkoły, lecz organ prowadzący. Jak organ zechce, to rzuci kłody pod nogi nawet szkole, która nie ma problemów z naborem.
Jak informuje prasa lokalna, moje liceum jest w regionie najpopularniejsze (zob. info). Tak jest od lat. Jest w Łodzi jeszcze kilka szkół, które nie miały i nie mają problemów z naborem. A mimo to wszystkie te placówki co roku czekają na decyzję władz, ile klas pozwoli im otworzyć. Poprzedni dyrektor mojego liceum pożarł się nawet w tej kwestii z władzami Łodzi i w przypływie emocji złożył dymisję (zob. tekst). W efekcie zamiast stracić dwie klasy, pożegnaliśmy się z jedną. W tym roku znowu władze zwlekały z podjęciem decyzji co do liczby klas pierwszych, jakie mamy prawo otworzyć. Tłumy do nas walą, a urzędnicy zdają się mówić, że i tak wszystko w ich rękach, a nie uczniów. W tym roku decyzja była po naszej myśli, ale co będzie za rok, nie wiadomo. W każdym razie liczba kandydatów nie decyduje.
Taki stan rzeczy ma wpływ na styl pracy w szkole. Uczniowie, chociaż ważni, to jednak mniej ważni niż urzędnicy, władza, organ prowadzący, prezydent i jego świta. Moglibyśmy się skupić na pracy z uczniami, ale przecież strach i niepewność paraliżują. Niektórzy nauczyciele są na tyle skołowani, że już nie wiedzą, o kogo zabiegać. Ja też sądziłem głupi, że najważniejsze są dzieci, a teraz widzę, ile to zła można wyrządzić szkole i sobie samemu, dbając o uczniów. Przecież dzieci nie rządzą i nie decydują, więc diabli z nimi, prawda?
Komentarze
Nasze gimnazjum też jest najlepsze w naszym mieście, mimo że mamy trudny rejon, jesteśmy w rankingu gimnazjów na 15 miejscu na ponad 180, przed nami większość stanowią szkoły z platnym czesnym a więc te, które uczniów „wybierają”. My jesteśmy gimnazjum publicznym w mieście o dużym bezrobociu. Uczniowie z innych rejonów starają się do nas dostać ale urząd miasta ogranicza im tą możliwość. A tyle to sie mówiło o tym, że uczeń i rodzic będą mogli wybrać szkołę. Wagarowicza, lenia, łobuza trzeba przyjąć bo jest z rejonu. Dla chętnych z innego rejonu brak miejsc. Co roku jest walka o to, aby urzymać tą samą ilość klas. Ciągła niepewność o miejsce pracy, ilość godzin w etacie nie sprzyja komfortowi pracy. Mój zapał też się kończy, robię to, co do mnie należy ale ograniczam wolontariat na rzecz szkoły. Cała ta reforma popsuła wszystko, co było w oświacie dobre a niewiele (lub nic) nie zmieniła na lepsze.
” Nie uczniowie decydują o istnieniu szkoły, lecz organ prowadzący. Jak organ zechce, to rzuci kłody pod nogi nawet szkole, która nie ma problemów z naborem.
Uczniowie, chociaż ważni, to jednak mniej ważni niż urzędnicy, władza, organ prowadzący, prezydent i jego świta”.
Bez komentarza!
Pamiętam taki wpis, że teraz to niż, trzeba będzie przyjmować niezbyt lotnych.
To jak władza chce o poziom zadbać w elitarnym liceum, żeby elitarności nie utraciło to się nie podoba?
Naprawdę, wam dogodzić..
Poziom trzeba trzymać, poziom!
Zaostrzyć kryteria, mniej uczniów więcej klas i etatów!
Czy jest na sali lekarz?
Przecież ciągle chodzi o pieniądze.
Wszystkie wielkie zmiany w oświacie kreślone pod szyldem „dla dobra dziecka” miały na celu oszczędności. Politycy nieźle zakręcili narodem. Nabili ludzi w butelkę. Niejeden dał się nabrać.
Jeżeli szkoła będzie się opłacała (tylko i wyłącznie finansowo), to będzie istnieć. W innym przypadku „dla dobra dziecka” trzeba ją zlikwidować.
A jak ma być jak panuje głęboka komuna?
„wiceprezydentem miasta odpowiedzialnym za edukację”
„problemy łódzkiej oświaty”
„Wydział edukacji poszedł bowiem na ustępstwa”
„Wiceprezydent przypomina, że w tym roku kandydatów do szkół ponadgimnazjalnych będzie”
„Rezygnacja miała być wyrazem protestu przeciw planom urzędników”
Decyduje ten, kto ma forsę. W komunie tyż a może i przede wszystkim. Jak forsę ma waadza to waadza dzieli. Jak raboczyj kłas wybrał ze siebie dobrom waadze no to teraz takom ma.
W krajach, gdzie w 100 mln (oczywiście mówimy tylko o jednym roku) budżecie szkoły średniej dla 4k uczniów 90+ mln pochodzi z lokalnych podatków od nieruchomości (szkoła jest publiczna) kto decyduje? Oczywiście ludność miejscowa, czyli płatnicy owych podatków. I nieznane są zjawiska „nieprzyjęcia” czy „odrzucenia” kandydata na ucznia.
A jak Szanowna Derekcja chce zrobić Wielki Remoncik i zburzyć jeden kampus szkoły i w jego miejsce palnąć sobie coś nowszego (zresztą mając bardzo dobre uzasadnienie, gdyż niektóre budynki pochodzą sprzed I wojny światowej) to robi się referendum. I jest wielka awantura, bo kryzys, bo wprawdzie wszyscy są za przyszłością młodzieży, nikt w okolicy do biedaków nie należy ale płacić na szkołę mało kto chce. I mieszkańcy-podatnicy odrzucają w stosunku 63% do 37% plany sfinansowania podwyżką podatków wielkiego remontu szkoły za 174 mln. I derekcja (oraz administracja lokalna – nie będzie miejsc pracy dla budowlanych!) mają problem, bo Wielkiego Remonciku nie byńdzie.
Chociaż wedle wszelkich agencji ratingowych obligacje miejscowego dystryktu szkolnego mają najwyższe możliwe oceny, czyli Aaaaaa do samego końca i z plusami.
A wogóle to rekrutację polegajacą na teście kompetencji potrzebnym do właściwego przypisania dzieci do zróżnicowanych poziomem klas (na podstawie tego co owe dzieci mają w głowie) przeprowadza się na rok przyszły na początku grudnia roku poprzedzającego. Jak inaczej można to zrobić? Na wariata w maju?
Kiedy znaleźć czas na zobaczenie, ile dzieci w tym roku chce uczyć się francuskiego i wziąć sobie szermierkę jako fakultet? Kiedy zobaczyć jakich potrzeba nauczycieli do zgłoszonych potrzeb przyszłych uczniów i wreszcie kiedy plan pod tych nowych uczniów ułożyć?
To, o czym pisze Gospodarz dzieje się w świecie, w którym waadza ograbiła raboczyj kłas z podatków i teraz może wydzielać i dyktować. Ty Jasiu nie będziesz się uczył angielskiego w tym roku bo miejsc nie ma. Zabrakło miejscówek w angielskim wagonie. Nie podstawili.
W świecie wilczego kapitalizmu podatki też zbierają ale jak już się zapłaci to dziecko nie będzie edukowane w szkole kolejarskim językiem rodem z głębokiej komuny. Rodzica może nie być stać kupić dom i płacić za niego podatki w danej dzielnicy, ale korelacja pomiędzy jakością dzielnicy i miejscowej szkoły jest jasna i wszystkim znana. Każdy myślący człowiek wie, że jak zależy mu na edukacji dzieci to na czas ich edukacji należy zagryźć zęby i kupić dom albo mieszkanie w najlepszym, na jaki nas stać (podatkowo) dystrykcie szkolnym. Przedtem i potem można sobie mieszkać gdzie indziej i płacić mniejsze podatki. A na czas szkoły przeprowadzić się razem z tymi dzieciatymi. A nie z emerytami czy ze studentami, bo emeryci ani studenci na szkoły opodatkowywać się nie będą.
****************************************************
W XXI Liceum ile będzie tych pierwszych klas? Sześć? Tak pi razy drzwi to 180 uczniów. A w podlikowanym artykule piszą, że 402 kandydatów. Z czego 127 do jednego, 29-osobowego wagonu „biol-chem”. W którym to wagonie waadza uzyskała stosunek „chcieliby” do „łaska pańska przydzieliła” jak 4.4 do 1.
W reszcie klas mamy: (402-127)/150= 1.8 do 1.
„moje liceum jest w regionie najpopularniejsze”
Moim ulubionym kluczem (łyżką do opon?, wytrychem?) jest pochlebianie sobie na podstawie cudzych osiągnięć. Małysz skoczył 200 metrów to ja, jako Rodak Małysza też potrafię. Nasz Papież był najważniejszym Człowiekiem w Galaktyce za ostatnie Milion lat to ja, jako Rodak Papieża (i też, od 455 lat nie-Włoch!) też mogę się z satysfakcją po własnej brodzie pogładzić.
Gdybym był konduktorem „biol-chem” wagonu to tak, ale w innym wypadku forma: „moje liceum w którym „biol-chemu” uczą pani X z panem Y jest w regionie najpopularniejsze” wydaje mi się właściwsza. Bo to zapewne pani X i pan Y są tymi najsilniejszymi magnesami do „mojego liceum”.
Najprostszy sposób na oszczędności to pozowlic na swobodny nabór. Ustalić jedynie minimalna i maksymalną liczebnośc klasy (najlepiej 27-30). Po 3 latach zostanątylko duże szkoły, które z zasady są tańsze.
Szkoła nie ma prawa się opłacać jakkolwiek i komukolwiek, szkoła ma być deficytowa finansowo, bo jest szkołą. Na czym nie powinno jej zbywać; na rozumie uczących i zarządzających. Kto myśli inaczej, niech myśli, może mu zaszkodzi.
zet
jakbys mi to z ust wyjął,
krótko, zwięźle i treściwie.
Szkoda, że nie wszystkim blogowiczom tego wątku dana jest taka umiejętność.
Serdecznie pozdrawiam
zet 15 maja o godz. 21:48
„Szkoła nie ma prawa się opłacać jakkolwiek i komukolwiek, szkoła ma być deficytowa finansowo, bo jest szkołą”
Mogę pracować w szkole i zarobić „x”.
Mogę pracować dla Forda i zarobić „2x”.
Hm, ciężki wybór.
Ale tylko dla tych, których rzeczywiście Ford zechce.
Albo Microsoft.
Czy można wyobrazić sobie poziom szkoły, w której wszyscy nauczyciele są absolutnie konkurencyjni na pozaedukacyjnym rynku pracy?
Poza Archidiecezją Chicagowską nie znam innej dobrze działającej organizacji edukacyjnej, która nie uciekałaby się do zachęt finansowych w zapewnieniu swoim uczniom dobrze wykształconych i kompetentnych nauczycieli. Płacąc nauczycielom prawie tyle samo co inżynierom z tym samym stażem dostaniemy poszukiwaną jakość. Inaczej potencjalnie dobry nauczyciel będzie inżynierem a w szkole będzie pracował odpad po inżynierach.
Oczywiście te same zasady stosują się do zarządu szkół. Proszę poczytać (wszystko jest w sieci) sprawozdania finansowe amerykańskich szkół publicznych a następnie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w polskiej szkole pracowałaby główna księgowa będąca w stanie poprowadzić sprawy finansowe sporego przedsiębiorstwa.
Ale zawsze lepiej trwać w ciągnącej się smole marazmu i narzekać, że „w tym roku wydział oświaty nie podstawił wystarczającej liczby kuszetek w pociągu na studia”. I „skąd się tera weźmnie robota dla konduktorów i maszynistów parowozów”.
A tu elektryczność nastała.
@zet
15 maja o godz. 21:48
No, tak: krótko, zwięźle i… zwięźle.
To prawie tak jak z socjalizmem: każdemu trzeba dać według potrzeb i jest to ze wszech miar słuszne. Ale skąd ma się stworzyć „to” do podziału, to już nie wiadomo i wtedy: „wszystkiemu winien Snowball!”.
Z tym rozumem to jestem za – obiema rękami.
Jeżeli masz pomysł, jak to praktycznie zapewnić, to jestem gotów jako obywatel płacić dwa razy więcej na oświatę. Zupełnie serio.
A w najbliższych wyborach pójdę na kolanach do urny.
@w czym problem?
16 maja o godz. 1:34
Mogę pracować w szkole i zarobić „x”.
Mogę pracować dla Forda i zarobić „2x”.
Hm, ciężki wybór.
Widzisz, to co piszesz, działa w zupełnie innym systemie.
W obecnie obowiązującym miejscowym systemie wygląda to trochę inaczej:
Mogę pracować dla Forda i jeżeli okażę się kompetentny i będzie mi się chciało mogę zarobić „2x”,
Jeżeli przestanie mi się chcieć, Ford powie mi „dziękuję” – nie ze złośliwości, czy złej woli, ale z powodu zdrowego mechanizmu.
Mogę pracować w szkole i zarobić „x”.
I bez względu, czy będę kompetentny, czy nie, czy będzie mi się chciało, czy nie, jeżeli tylko szkoła nie zostanie zlikwidowana, mam dożywotnie zatrudnienie.
Bez względu na umiejętności i chęć do pracy mam coroczną podwyżkę, co kilka lat awans i dość szybko osiągnę i przekroczę „2x”.
Wybór wygląda już trochę inaczej, prawda?
Możemy dać w szkole „3x” na wejście.
Ale musimy wszystkim, „czy się stoi, czy się leży”, bo takie jest założenie sytemowe.
„Lepiej płacąc, zachęcimy do zawodu lepszych”. Nie zadziała.
Zachęcimy w równej mierze lepszych i gorszych oraz cwaniaczków, wiedzących, że to jedyne miejsce, gdzie „czy się stoi, czy się leży”.
Poza tym miejsca pracy blokują ci, którzy już są i nie ma żadnego mechanizmu, skłaniającego do ich weryfikacji.
W społecznej świadomości już się zakarbowało nawet, że nauczyciel może być dobry (to święto!) albo zły (to codzienność).
Dlatego dylemat wyboru szkoły polega na tym:
czy wybrać „A” – gdzie jest dobry matematyk i chemik, ale fizyki trzeba będzie uczyć na korepetycjach, zaś biologia odbędzie się pięć razy na semestr,
czy „B” – gdzie matematyki się nie nauczy, ale nieźle jest z fizyki i chemii, zaś ze względu na historię trzeba będzie mieć stały kontakt z psychoterapeutą.
Można jeszcze wybrać „C” – ale trzeba dojeżdżać 80km i trudno się dostać; tam jest lepiej, bo się zdarzyło, że dyrektorem od dziesięciu lat jest dziwny człowiek, któremu się chce – tak zupełnie bez powodu, chyba się taki już urodził. (to się zdarza ale nie zastąpi mechanizmu)
@mac
15 maja o godz. 21:40
„Najprostszy sposób na oszczędności to pozowlić na swobodny nabór.”
Nie.
(Oszczędne jedzenie, to nie żywienie się zupkami chińskimi, bo za rok jak zaczniesz leczyć wrzody, to oszczędność szybko psi zjedzą.)
Oszczędność polega na maksymalnej jakości za możliwą do zaoferowania cenę.
Swobodny nabór to za mało; swobodny nabór + swobodne zatrudnienie + swobodne wynagrodzenie może dać efekt w postaci jakości.
Inaczej nabór to będzie jedynie wybór mniejszego zła.
„Inaczej potencjalnie dobry nauczyciel będzie inżynierem a w szkole będzie pracował odpad po inżynierach.”
Najbardziej podoba mi się sformułowanie „potencjalnie dobry”. Ta logika opiera się na założeniu, że rynek pracy działa na zasadzie idealnej im wyższa płaca, tym lepsze kompetencje, a głównym kryterium wyboru miejsca pracy jest pieniądz. To duże uproszczenie, które pozwala deprecjonować nauczycieli ze względu na niskie zarobki. Poza tym może u Forda zarobisz 2x, ale przenoszenie tayloryzmu do szkoły nie jest najlepszym pomysłem.
„Moje obserwacje dotyczące oświaty przedstawiam głośno i wyraźnie, a każdy mój student wie, że jestem naczelnym wrogiem polskiej szkoły. Co jest źle? Wszystko!
Być może oprócz większości przedszkoli (chwała im za to) i kilku prywatnych placówek oświatowych. Reszta jest do zaorania!
Polecam:
http://wyborcza.pl/1,126764,11677251,I_tak_juz_ucza_w_szkolach_ci_straszni_zdobywcy_nowej.html
Corleone,
„I bez względu, czy będę kompetentny, czy nie, czy będzie mi się chciało, czy nie, jeżeli tylko szkoła nie zostanie zlikwidowana, mam dożywotnie zatrudnienie.”
I po co tak kłamać?
Oto poziom tego bloga, szkoda, że gospodarz nie kasuje za kłamstwa.
Erato,
po co linkujesz kogoś, kto nie rozumie, że żeby jako tako nauczyć języka obcego potrzeba minimum 3 godziny tego języka w tygodniu.
I się dziwi, że szkoły, które mają dodatkowe zajęcia popołudniowe, odnoszą sukcesy:)
Ten paradoks 4 w twoim linku to pokaz ignorancji.
Zresztą i inne paradoksy to w większości banalne i nieprawdziwe uogólnienia.
P.S.
Pani Erato, jak pani linkuje takie rewelacje:
„Jesteśmy jednym z najbardziej utalentowanych językowo narodów Europy. Przed nami tylko Rosjanie, ale w znajomości języków ledwie wyprzedzamy Portugalię i Albanię. Włosi nas już przegonili.”
j
to może i pani zalinkuje jakiś dowód na to lub uargumentuje?
Pozdrawiam rozbawiony.
Pisać listy do „GW” każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej.
Grzesiu,
proszę nie prosić mnie o to. Nie weryfikuję wypowiedzi, czy są prawdziwe, czy fałszywe. Pozostawiam to ocenie Szanownych Komentatorów.
Pozdrawiam
Gospodarz
Panie Dariuszu,
ja o nic nie proszę, tak sobie piszę jedynie.
W zasadzie niekasowanie właściwie popieram i sam nie usuwałem (poza bardzo chamskimi komentarzami) niczego na swoich blogach, gdy je prowadziłem
Tylko po prostu szkoda mi, że to miejsce z powodu kilku komentatorów staje się miejscem nagonki na nauczycieli, a np. nie mogę się tu dowiedzieć nic ciekawego o problemach edukacji.
(Przynajmniej od pewnego czasu nie w komentarzach, bo jak juz pisałem dwa wpisy wcześniej wiadomo, co, kto i jak powie)
No ale może to moje znudzenie i znużenie internetem jako tako jest winne.
Właściwie każdym miejscem w tym internecie.
Odłączam się więc:)
@grześ
Żeby skutecznie nauczyć języka obcego, trzeba oprócz godzin stosować skuteczne metody.
Tym anglistom, którzy uczyli moje dzieci w szkole to i dziesięć godzin tygodniowo by nie wystarczyło.
A poza tym – cóż się tak Pan, Panie Grzesiu, oburzył na ten artykuł? Czyżby coś o nożycach może?
@grześ
„Tylko po prostu szkoda mi, że to miejsce z powodu kilku komentatorów staje się miejscem nagonki na nauczycieli…”
Zapomniałeś dodać – na złych nauczycieli. A takich, niestety, nie ubywa, wręcz odwrotnie.
Autorka listu, który tak Cię zbulwersował, też jest nauczycielką z 18 – letnim stażem:
„Uczę od 18 lat. Mam za sobą doświadczenia na wszystkich szczeblach oświaty, od przedszkola do wyższej uczelni. Dzieci i młodzież, z którymi przyszło mi pracować pochodziły z bogatych domów i z rodzin dotkniętych nędzą i patologią. Znam instytucje prywatne i państwowe. Znam miasto, miasteczka i wieś.”
Erato,
list mnie nie zbulwersował, list mnie zwyczajnie nie przekonał, bo są w nim bajki i magiczne zaklęcia oraz przekonania z kosmosu.
Mam wrażenie, że jego autorka nauczycielką języka obcego ie jest.
Co do tych metod, nie ma cudownych metod nauki języka.
Podstawa to motywacja i praca.
Nic więcej nie trzeba.
A minimum 3 godziny sa potrzebne z tego względu, że w przeciwnym razie proces zapominania jest szybszy niż uczenia się.
Przy jednej godzinie w tygodniu nawet najlepszy nauczyciel nic nie zdziała.
Ech, a dyskusja była o organach prowadzących…. cóż samorządy nie mają funduszy, tną, na szkołach najłatwiej. Zawsze można powiedzić, że nauczyciele to darmozjady, nie pracują, ferie, wakacje i cała ta otoczka…. Bieda z nędza. Aleśmy sobie wychowali społeczeństwo… Albo ci nauczyciele starej daty, tak umilili życie, i tu pozdrawiam: Parkerra, Gekkona i innych…
Problem jest dużo głębszy, o ile w miastach pow. 100000 mieszkańców i po prawej stronie Wisły uwolnienie „katedr szkolnych” miałoby sens, o tyle w Polsce B,C,D bida z nędzą – to jawne proszenie o rządy Wójta z Plebanem.
Jesli chodzi o wyborczą, to już dawno wali w nauczycieli jak może. Czego się spodziewać skoro redaktorzy Czerskiej nie opuszczają. CEO, ORE i lektury za Giertycha widzi Pacewicz oraz nienawiść do nauczycieli (Wielowieyska). Kogoś dziwią bliskie konszachty z Hall, skoro jej mąż publikuje w Świątecznej?
Niestety musimy się przyzwyczaić, że nie mamy polityków od edukacji, związków (garnuszek MEN-u), zabrali za dużo funkcji kuratorium, jak również nie mamy dziennikarzy bezstronniczych? Po dołożeniu braku lojalności wewnętrznej środowiska nie dziwmy się, że wszyscy w nas biją, bo ferie, wakacje et consortes…
Zazu 16 maja o godz. 11:08
„Ta logika opiera się na założeniu, że rynek pracy działa na zasadzie idealnej im wyższa płaca, tym lepsze kompetencje”
Jest to oczywiście uproszczenie, ale zacznijmy od tego, że to nie ja ale zazu tak to ujął/ujęła. Ja napisałbym raczej, że „im słodszy miód tym więcej pszczół się do niego zlatuje”. I w związku z tym jest lepszy tych pszczół wybór. Ja wcale nie postuluję automatycznego przydzielania nauczycielskich (ani jakichkolwiek innych) etatów każdemu chętnemu. Być może naiwnie, ale wyobrażam sobie, że jak dostanę 300 CV na jedno ogłoszenie o pracy to będę miał lepszy wybór aniżeli spośród 30 CV. Podniesienie kompetencji nie odbywa się za pomocą dania podwyżki, gdyby tak było to zapłacenie stu tysięcy złotych robotnikowi kopiącemu rów łopatą czyniłoby go kompetentnym dyrektorem wielkiego przedsiębiorstwa.
To ja, jako zatrudniający dokonuję selekcji i wyboru. To ja decyduję o kompetencji. Ja tylko chcę móc wywiesić wystarczająco słodki plaster miodu za oknem aby pszczoły chciały się do MNIE zlecieć.
„a głównym kryterium wyboru miejsca pracy jest pieniądz.”
Nie zawsze i nie dla wszystkich, to prawda. Ale jest ważnym czynnikiem. Nie tak dużo zawodów daje się uprawiać mieszkając w wózku z supermarketu zaparkowanym pod mostem.
„przenoszenie tayloryzmu do szkoły nie jest najlepszym pomysłem.”
Oj, brzydko. Zazu ustawia mnie sobie tak, aby było wygodnie bić a potem buch mnie w gębę. Gdzie ja zachwalałem tayloryzm? Nauczanie „pod testy” nie jest najlepszym pomysłem. Generalnie. Bo ja tak sobie myślę, że widoczność kwiatów na obrazie zależy od koloru tła. Jak okoliczna ludność głupia co cud, nauczyciele jeszcze głupsi i bardzo leniwi to (być może) stosunkowo prymitywne metody tayloryzmu w edukacji czyli nauki dla standaryzowanego testu pomogą wymusić spojrzenie prawdzie w oczy i zapewnią jakieś minimalne zdolności czytania, pisania i tabliczki mnożenia w zakresie do dziesięciu. Oraz szalonym zalewem dokumentacji założą durnym i leniwym nauczycielom smycz dyscypliny jaka jest konieczna na ich poziomie.
Natomiast gdy bardzo szeroko rozumiany poziom cywilizacyjny rodzin, z których pochodzą uczniowie oraz poziom kompetencji i motywacji kadry nauczycielskiej są na wysokim poziomie to taylorowskie nauczanie pod testy i zakładanie dokumentacyjnej smyczy nauczycielom nie są właściwymi metodami.
Gdzie i jak ustawić właściwe proporcje?
„Moja głowa mała”, albo jak by to powiedział Amerykanin: „It’s above my paygrade”.
A co Szanowni Koledzy powiecie na taką sytuację.
Małe miasto, dwa duże gimnazja. Do pierwszego przypisano 3 miejskie podstawówki, a do drugiego dwie. W pierwszych latach mała różnica w punktach na egzaminie między szkołami, ale rodzice nie śpią i analizują.
Przepisują z rejonu drugiego gimnazjum zdolne pociechy do pierwszego. Z czasem różnica urasta prawie do 8 punktów i uczniów w szkole coraz mniej.
A nauczyciele zaangażowani, zapaleni : radio szkolne, wolontariat, eurogim, harcerstwo, programy wymiany, wycieczki zagraniczne, integracja, dziennik elektroniczny w drodze. Zresztą zobaczcie stronę: gim2jaslo.edu.pl
A tu zwolnienia, płacz i zgrzytanie zębów.
@grześ
Czyżby w jakiejś szkole była tylko jedna godzina języka obcego tygodniowo? Jeśli tak, to należy tylko współczuć.
Moja córka studiowała w Wielkiej Brytanii, stamtąd wyjechała na wymianę studencką do Holandii.
Tamtejsi studenci swobodnie posługiwali się angielskim. Nie wiem, z jakich metod oni korzystają, wiem na pewno, że ze skutecznych. I ze nie jest to na zasadzie – słówka na pamięć i wypełnić ćwiczenia.
Tam już dzieci mówią (!) biegle po angielsku, jest to dla nich naturalny drugi język. I nie ma tam żadnych korepetycji.
U nas po kilkunastu latach ‚nauczania’ większość nie zna języka na tyle, żeby się w miarę porozumieć. Nauka języka przebiega w oderwaniu od życia. Uczy się teorii i nieżyciowych treści.
@polonus -… i dupa blada. A u „nasz” był dzisiaj festyn „Serce dla Serca”, no i nie wiem dlaczego wszyscy oddawali krew (ci pełnoletni) i dziwnie jakoś zadowoleni ci uczniowie, mimo że sami wszystko organizowali. Tylko władzy nie było, ciekawostka taka.
Erato Prawdopodobnie w Holandii małe dzieci oglądają bajki po angielsku z napisami i dlatego płynnie posługują się tym językiem. Niestety u nas jest to niemożliwe. Miemoc jakaś i głupota.
@erato: jest tam również tv, która nadaje filmy anglojęzyczne bez szeptanek, za to z napisami, i nikt nie narzeka, że czytać nie nadąży. Oraz multikulturowość na tyle duża, że motywacja do nauki drugiego języka niejako podyktowana jest codziennością. Polscy uczniowie w środowisku innojęzycznym też nagle dostają nieoczekiwanych zdolności. I jakoś chce im się i uczyć, i pracować nad sobą. „Wypełnianie ćwiczeń” jest domeną nauczycieli mało kreatywnych. Albo takich uczniów. Pamiętaj, że w procesie kształcenia biorą udział dwie strony.
Jola 16 maja o godz. 21:29
„A co Szanowni Koledzy powiecie na taką sytuację.”
Jeżeli chodzi o Gimnazjum nr 1 im. św. Jadwigi Królowej (G1) oraz o Gimnazjum Nr 2 z Oddziałami Integracyjnymi im. Ignacego Łukasiewicza (G2) to ich wyniki zładowałem sobie z:
http://www.oke.krakow.pl/inf/filemgmt/index.php?id=3024
Policzyłem średnią z różnic pomiędzy wynikami części humanistycznej i matematycznej dla G1 i G2 w latach 2002-2011. Wygląda to tak:
rok ŚrRóżnica (ŚrR)
2002 3.7
2003 4.2
2004 4.2
2005 4.2
2006 3.8
2007 5.6
2008 3.5
2009 4.8
2010 6.9
2011 9.2
Następnie policzyłem różnicę w liczbie uczniów G1 i G2 w danym roku:
rok Różnica Liczby Uczniów (RLU)
2002 -14
2003 -29
2004 3
2005 44
2006 99
2007 74
2008 39
2009 -12
2010 78
2011 83
I wreszcie sprawdziłem korelację pomiędzy ŚrR w roku poprzedzajacym a RLU w roku nastepnym:
R^2 = 0.2176.
„ale rodzice nie śpią i analizują. Przepisują z rejonu drugiego gimnazjum zdolne pociechy do pierwszego.”
Fakt, wprawdzie obie LU maleją, ale LU_G1 maleje z czasem wolniej niż LU_G2:
LU_G1=-14.4ŚrR+29203
LU_G2=-23.5ŚrR+47493
Zachowania rodziców (w całym okresie 2002-11) uzasadnia trend ŚrR pomiedzy G1 i G2 (rośnie wolno, ale jest stale pozytywny):
ŚrR=0.4311Lata-860.04
Gdybyśmy jednak założyli, iz to „analizujący ŚrR w poprzedzającym skierowanie swojej pociechy do danego gimnazjum roku rodzice” są głównie odpowiedzialni za relatywne zmiany LU w G1 i G2 to nie mielibyśmy racji.
Tak jak pisałem wyżej, R^2 = 0.2176, czyli „rodzicielskie analizy ŚrR” tłumaczą zaledwie 22% zmian LU.
Coś innego odpowiada za pozostałe 78% zmian względnej liczby uczniów w obu gimnazjach.
Wkradł się błąd.
Jest:
LU_G1=-14.4ŚrR+29203
LU_G2=-23.5ŚrR+47493
Powinno być:
LU_G1=-14.4Lata+29203
LU_G2=-23.5Lata+47493
W powiatowym mieście ogłoszono konkurs na dyrektora zespołu szkół.
Wieloletnia dyrekcja nie mogła się zdecydować, czy jeszcze kandydować, czy może już sobie odpuścić. Jest dość leciwa i ma problemy z tzw. technologią komputerową.
W końcu namaściła swego następcę. W odpowiednim czasie wysłała go na podyplomówkę z zarządzania oświatą, czy jak to się tam nazywa i pomogła przygotować dokumentację.
Pozostali kandydaci byli z góry przegrani. Po cichu (?) poinformowano ich, że nie mają szans, bo karty są już rozdane. Cale te zakulisowe rozgrywki były tajemnicą poliszynela.
Tylko po co to mydlenie oczu jakimś konkursem?
@Jola
16 maja o godz. 21:29
(Przytaczany tutaj już kiedyś) belfer pisze:
„Obym mądrych zwolnień doczekał”
http://blog.glos.pl/lorek/2012/05/10/obym-madrych-zwolnien-doczekal/
Rankingi, rodzice, organy założycielskie, wreszcie urzędnicy – dyrektorzy … Jeśli zaprojektowano chory, zły, destrukcyjny system, to wszyscy chcący w nim funkcjonować muszą zachowywać się zgodnie z logiką systemu. Czyli w sposób odległy skrajnie od normalnego, a zgodnie z tzw. logiką systemu. Ilość gniotów legislacyjnych jest tak wielka, że już nie można nic zmienić. System edukacji wraz z założeniami, rozporządzeniami i ustawami musi zapaść się pod swoim ciężarem. Jak zgnije, trzeba będzie posprzątać i zacząć od nowa. Oczywiście on już wyrządził niepowetowane szkody 20 -stu kilku rocznikom, pewnie uderzy jeszcze w kilka lub kilkanaście. Dopiero jak zaczną pokazywać na człowieka, który umie czytać i pisać jako na dziwo wielkie w szkole, no to wówczas może ktoś uderzy się w głowę, znaczy stuknie w czoło. Odrzuci balast pdeudopedagogicznego bełkotu i powróci do tradycyjnego nauczania. To wszystko co sprawdzone i skuteczne trzeba przywrócić, wzbogacając tym co nowe i dobre. Samo nowe nie oznacza jeszcze , że dobre. Tylko kto będzie uczył? Bo chyba nie ci innowacyjni z 30% maturą, np. poloniści po licencjacie z „zarządzania”, którym wydaje się, że najważniejszą lekturą jest instrukcja obsługi odkurzacza, a A. Głowacki nijak nie wiąże się z B. Prusem? Historycy, z licencjatem z wiedzy o niczym i pracą magisterską z internetu, dla których Albrecht Niedźwiedź jest misiem znajdującym się pod ochroną ekologów, a zwalczanie CO2 oczywistym obowiązkiem. A przecież trwa reforma programowa, która ten stan pogłębi. Jeśli komuna to była „dyktatura ciemniaków” to na Boga – kto sprawuje rządy w MEN-ie, jak to nazwać? A tzw. Organy założycielskie? Co to jest za zwierz? A dyrektorzy, z wieczną biegunką o kolejną kadencję?
@Jola, @a.
Słyszałam, że były jakieś pomysły, aby w Polsce telewizje emitowały zagraniczne filmy i programy z napisami. Ale jakoś ucichło.
Metoda znakomita i nic nie kosztuje. Wypróbowałam na swoich dzieciach. Oglądały bajki tylko po angielsku.
Tylko niestety, jak poszły do szkoły, to się zaczęło. Były o krok od utraty tego, czego się nauczyły same. Szkoła zaczęła prostować ‚błędy’. Pani ledwie dukająca po angielsku (początki angielskiego w szkołach bez wykształconych anglistów) sztywno trzymająca się zeszytu ćwiczeń bała się rodziców znających język.
Moje dzieci przez cały okres szkolny korzystały z prywatnych lekcji i kursów językowych. W tej kwestii nic nie zawdzięczają szkole. Owszem, w liceum byli już zupełnie nieźli fachowcy, ale z kolei one były zawsze ‚do przodu’, w związku z tym szkolne lekcje angielskiego były tylko stratą czasu.
@Tomasz
Idea Ministerstwa (braku) Edukacji Narodowej jest jasna, będą uczyć pedagodzy z licencjatem, zaocznym mgr w Pcimu Dolnym i z podyplomem z Prywatnej Sorbony… Po to te wszystkie IPeTy, PDW, żeby nie napisać CHGW.
Cóż wystarczy, że widzę jak pracują lubelskie poradnie pedagogiczne (po co im KN? ktos mi powie?) i więcej nie chcę o tym mysleć.
@ W czym problem?
A jeśli przyjmiemy, że do pierwszego gimnazjum przechodzą dzieci zdolniejsze, bardziej ambitnych rodziców i dodała, że drugie jest gimnazjum z oddziałami integracyjnymi to czy w jakimś stopniu wytłumaczy to te 70% ,czy nie bardzo?
Jola 17 maja o godz. 22:38
„A jeśli przyjmiemy”
G1 stale osiąga lepsze rezultaty niż G2 w sensie wyniku punktowego na egzaminie. Sugeruje to istnienie jakiegoś czynnika/czynników stałego/stałych. Albo jakichś wielu trendów dajacych końcowy skutek podobny do przesunięcia o stałą. Czy jest to lepszy wynik pracy dydaktycznej szkoły czy wyższa jakość „surowca”, czy też wreszcie większe zaangażowanie rodziców – skąd ja to mam wiedzieć? Wszystko to być może. Nawet zsumowanie się wszystkich trzech błogosławieństw! 😉
Przyszło mi też do głowy, iż moje obliczenia są obarczone błędem pomijania zmiennej związanej z ilością uczniów opuszczających dane gimnazjum w danym roku. Liczba uczniów szkoły w danym roku nie jest tylko funkcją przyjmowanych pierwszaków (jak milcząco założyłem) ale różnicą pomiędzy liczbą nowoprzyjetych (których liczba, jak pani sugerowała, powinna silnie zależeć od opinii szkoły, a ta z kolei od wyników na egzaminach) a liczbą uczniów szkołę opuszczających.
Liczba opuszczających w roku N bedzie w przybliżeniu równa liczbie pierwszaków w roku N-3, ale aby to policzyć trzeba znać nie tylko ilość uczniów szkoły w roku N-3 ale też liczbę uczniów klas pierwszych. I w tym momencie się poddaję.
Być może więc końcowa korelacja jest inna niż otrzymane 22%.