Szkoła wobec stanu wojennego

Minister edukacji wzywa nauczycieli, aby nie zapomnieli o rocznicy stanu wojennego (zob. list Krystyny Szumilas). List piękny, ale stosowałbym się do jego zaleceń bardzo ostrożnie.

Starsi nauczyciele, czyli ci, co pamiętają stan wojenny, powinni milczeć, gdyż – jak mi powiedział jeden z naszych absolwentów – „tu kiedyś byli sami komuniści” (to tylko opinia absolwenta, niekoniecznie prawdziwa). Miał na myśli wychowawców z lat osiemdziesiątych. Co mogliby dzisiaj powiedzieć uczniom? W tamtych czasach między szkołami a władzą najczęściej była harmonia sfer. Dopiero u schyłku komuny pojawiły się zgrzyty. Może więc lepiej niech starsi nauczyciele milczą, przecież nie chcą kłamać.

Najwięcej mogliby powiedzieć nauczyciele, którzy w latach 80. byli uczniami. Większość zachowała wtedy czyste ręce, szczególnie dzieci. Pokolenie dzisiejszych czterdziestoparolatków lubi opowiadać o stanie wojennym. To ich jedyna martyrologia. Trzeba jednak pamiętać, że to opowieści bardzo podkoloryzowane, nieomal bajki, wydarzenia ze snów, a nie żadna historia. Jak ktoś lubi słuchać o tym, że myszy zjadły Jaruzelskiego, niech słucha. Ja sam też mógłbym opowiedzieć cudowną historię mojego stanu wojennego (miałem wtedy kilkanaście lat), ale może nie w szkole. Jeśli już mam zmyślać, to niech to ma miejsce przy piwie.

Wychodzi więc na to, że największe prawo do mówienia o stanie wojennym będą mieć najmłodsi nauczyciele. Niech zatem o 30. rocznicy tych zdarzeń mówią ludzie przed trzydziestką. W mojej szkole jest kilka takich osób, więc na nie najbardziej liczymy. Przeczytajcie, młode koleżanki i młodzi koledzy, list pani minister i załatwcie sprawę.

A poza tym – wiadomo – wszyscy kochamy ojczyznę.